Zapraszam do zapoznania się z tekstem!
******
- Nie poczęstujesz?
- Kurwa, Paul, czy ty choć raz w życiu miałeś swoją paczkę?
- Sorry, stary, akurat mi wyszły.
Jim niechętnie podał mężczyźnie pudełko papierosów, a ten zadowolony wyciągnął ze środka jednego dla siebie. Chwilę później poprosił także o ogień. Wyglądało na to, że policjanta czekało typowe kilka godzin pracy z Paulem, który w tym czasie zdąży wypalić połowę jego paczki i pewnie zje większość jego kanapek. Najważniejsze to konkretna współpraca.
Jim niechętnie podał mężczyźnie pudełko papierosów, a ten zadowolony wyciągnął ze środka jednego dla siebie. Chwilę później poprosił także o ogień. Wyglądało na to, że policjanta czekało typowe kilka godzin pracy z Paulem, który w tym czasie zdąży wypalić połowę jego paczki i pewnie zje większość jego kanapek. Najważniejsze to konkretna współpraca.
Księżyc świecił w pełni, sprawiając, że twarze dwójki strażników mieniły się srebrnym kolorem, a dym tytoniowy był znacznie jaśniejszy niż za dnia. Czyste od wszelkich chmur niebo zapowiadało spokojną, bezdeszczową noc, choć srogi, siarczysty wiatr siekał ich po twarzach, przypominając o porze roku. Patrzcie, mówił, na zewnątrz wciąż ciepło, ale rządy lata powoli się kończą. Nadchodzi zima i musicie o tym pamiętać, kiedy bielutki śnieg przysypie wam podwórka i zamieni stawy w lodowiska.
- To już pewne? – zapytał Paul, a Jim spojrzał na niego pytająco. – Rainowe uciekły?
Policjant pokiwał głową.
- No tak. Myślisz, że bez powodu Jack wyrzucałby wszystkie jednostki na ulice i kazał im szukać dwójki kobiet? Chodził wściekły cały wieczór i krzyczał na każdego, kto pojawił się w zasięgu jego wzroku. Poza tym po raz pierwszy wysłał trzech strażników do ochrony magazynu.
- Raczej dwóch i pół – zadrwił znajomy. – Hank przyjdzie pewnie nie wcześniej niż za godzinę, jak to on.
Jim przyłożył filtr do ust i dobrze się zaciągnął, po czym wypuścił dym nosem.
- Podobno Tyler, Rommie i Sam nie żyją.
- O tym słyszałem – mruknął Paul. – Molyneuxa znaleźli w pokoju przesłuchań, jak leżał jako truposz na ziemi i charczał. Nie mógł się ruszać, bo skręciły mu kark. – Wziął kolejnego bucha. – Rommie dostał kulkę w łeb, a Tylera dosłownie zmasakrowały. Z głowy została krwawa papka.
Nic nie powiedział. Zaciągnął się tylko raz jeszcze, by paradoksalnie oczyścić umysł.
- Stary, cieszę się, że to nie była moja zmiana – stwierdził Paul. – Właśnie teraz mój mózg wsiąkałby w podłogę na komendzie.
- Uciekły stamtąd zakute w kajdanki i pozbawione broni, a przy okazji zabiły trójkę naszych. – Pokręcił głową Jim. – Przegięcie.
- Jak myślisz? – zapytał, spoglądając na Księżyc. – Wrócą tutaj?
- Oczywiście. Stawiam, że za tydzień, kiedy emocje opadną i Jack trochę ochłonie.
Paul rzucił papierosa na ziemię i przygniótł butem, a potem westchnął głośno.
- I kto wygra twoim zdaniem?
Nie odpowiedział od razu. Najpierw zrobił to samo, co kolega po fachu, by zgasić wypaloną pożywkę nałogowców. Dopiero później spojrzał na niego i wzruszył ramionami.
- Nie wiem – stwierdził nie do końca szczerze. Gotów był bowiem postawić wiele pieniędzy na to, że tym razem Redger nie zdoła utrzymać Derry na powierzchni.
Miłą pogawędkę przerwał im szelest dochodzący z krzaków, znajdujących się tuż przy lesie. Oboje spojrzeli obojętnie w tamtym kierunku. Liczba truposzy kręcących się po okolicy ostatnio gwałtownie wzrosła. Prawdopodobnie głodne po wyczyszczeniu wielkiego miasta zapuściły się trochę dalej, ku nieco mniejszym miejscowościom. Nie to, żeby były aż tak wielkim zagrożeniem – po prostu konieczność wybijania tych plugastw potrafiła człowieka skutecznie zirytować.
- Dzisiaj twoja kolej – powiedział Jim. – Ja byłem ostatnio.
Paul zamruczał pod nosem coś nie do końca miłego, ale nie zamierzał kłócić się z kumplem po fachu. Wzdychając głośno, wyciągnął pistolet z kabury i niespiesznie ruszył w stronę lasu. Jego krokom towarzyszyło wesołe pogwizdywanie. Zazwyczaj tak robili, by zwabić do siebie spacerujące pomiędzy drzewami zombiaki. O wiele łatwiej było trafić w odsłonięty cel niż przemierzać chaszcze w poszukiwaniu potworów.
Po chwili mężczyzna zniknął w zaroślach, więc Jim odwrócił głowę w innym kierunku. Patrzył na pogrążone w ciemnościach nocy miasto, gdzie prawdopodobnie jedynymi nieśpiącymi osobami byli patrolujący teren policjanci, a także rodzinka Redgerów, wykłócająca się o ucieczkę dwóch kobiet. Nawet jeden ze strażników magazynu, jaki miał im dzisiaj towarzyszyć, postanowił przedłużyć sobie drzemkę, nie zważając na nerwową atmosferę w szeregach służby miejskiej. Już od dłuższego czasu Jim rozważał zgłoszenie tego jawnego olewania obowiązków służbowych Jackowi, jednak zawsze powstrzymywała go sympatia do mężczyzny. Nie licząc tendencji do wystawiania znajomych do wiatru, był naprawdę świetnym gościem.
Krzaki zaszeleściły głośno i policjant gwałtownie zwrócił wzrok w stronę lasu. Spodziewał się usłyszeć strzał bądź zobaczyć wychodzącego na zewnątrz Paula, wzruszającego ramionami i mówiącego „Fałszywy alarm”, ale nic takiego się nie wydarzyło. Nastąpiła cisza. Wiatr odzyskał pełną kontrolę nad ruchem leśnej roślinności, a ślad po jakiejkolwiek żywej duszy po prostu zaginął.
- Paul? – zawołał Jim. – Paul?!
Nikt jednak nie odpowiedział na wezwanie. Coś zdecydowanie było nie tak. Mężczyzna wyszarpnął broń zza paska i objął uchwyt obiema dłońmi, po czym wycelował pistolet przed siebie. Szybko spostrzegł, że ręce trzęsą mu się ze zdenerwowania.
- Paul, idę do ciebie! – krzyknął i powoli ruszył ku miejscu, gdzie zniknął jego towarzysz. – Ale jeśli to tylko twój kolejny śmieszny dowcip, to obiecuję, że wsadzę ci spluwę w dupę i pociągnę za spust!
Kiedy wstąpił w ukryty w cieniu drzew skrawek lasu, poczuł się, jak zamknięty w pułapce. Przed wrotami magazynu wszystko wyglądało zdecydowanie lepiej, być może dlatego, że światło Księżyca padało prosto na nich, jednak tutaj… Tutaj był skazany na łaskę ciemności. Mrok wydawał się tak gęsty, że można było ciąć go nożem.
Przetrząsał krzak za krzakiem, lecz w żadnym nie znalazł niczego, co pomogłoby mu w zlokalizowaniu przyjaciela. Jakby ten po prostu zapadł się pod ziemię. Powoli oddalał się coraz bardziej od miejsca, gdzie sprawowali straż. Co chwilę oglądał się do tyłu, mając wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale wzrok nie działał na jego korzyść, ukazując tylko roślinność i wyjście z powrotem na polanę. Mimo to nie zatrzymywał się. Jeśli wcześniej miał jakiekolwiek wątpliwości, teraz zostały rozwiane – sytuacja była poważna, a los Paula spoczywał w rękach mężczyzny.
Jednak minuty mijały jedna za drugą, podczas gdy Jim wciąż miał puste ręce. I kiedy już planował się poddać, wrócić do magazynu i zawiadomić okoliczne patrole o problemie przez krótkofalówkę, natrafił na ślad. A właściwie nawet więcej niż ślad. Jego but oparł się kilkadziesiąt centymetrów nad powierzchnią o coś miękkiego. Z wrażenia cofnął nogę do tyłu i wolną ręką rozgarnął gałęzie na bok, by obejrzeć znalezisko. Zajęło mu to chwilę, bo ciało mimowolnie trzęsło się tak bardzo, że ledwo kontrolował swoje ruchy. I gdy nareszcie udało mu się odsłonić widok, poczuł, jak mięśnie zaciskają się w bolesnym skurczu, a żołądek podchodzi do gardła. Chciał odwrócić się i uciec gdziekolwiek, byle jak najdalej od tego miejsca, jednak ktoś docisnął mu dłoń do ust i przejechał zimnym ostrzem po szyi.
Obce ręce zniknęły. Pistolet Jima runął na ziemię, by umożliwić obu dłoniom ułożenie się na otwartej ranie tuż przy krtani. Przed oczami migotały mężczyźnie setki kolorów, stopniowo przykrywając prawdziwy obraz świata. Chciał zawołać o pomoc, lecz wycharczał jedynie krew. Było jej nad wyraz dużo, zważywszy na to, jak wiele ciepłej cieczy przeciekało przez palce. Czuł się coraz słabszy. W końcu upadł na kolana, a po chwili przewrócił się także na plecy. Przestał walczyć. Wstrząsany ostatnimi spazmami umierał, dławiąc się własną posoką. Tuż obok Paula, leżącego w krzakach ze skręconym karkiem.
Nad dwoma ciałami błyskawicznie przemknęło kilka par nóg, jednak dla dwójki mężczyzn nie miało to już żadnego znaczenia.
******
Shawn dobiegł do granicy lasu, rozejrzał się uważnie po otoczeniu, policzył w myślach do pięciu i wypadł z krzaków prosto na polanę, pędząc w kierunku wejścia do magazynu. Kiedy tylko do niego dopadł, od razu przyległ plecami do ściany, żeby jak najbardziej ograniczyć zakres światła, padającego na jego ciało. Chwilę po nim do budynku dotarła także Jerry i wykonała dokładnie taki sam ruch, co on. Kiwnął jej szybko głową, odwrócił się w stronę wrót i uklęknął, by kluczem ukradzionym z kieszeni jednego ze strażników otworzyć kłódkę. Następnie odrzucił ją na bok, chwycił drzwi inwentarskie za dolną krawędź i pociągnął do siebie. Gdy znalazły się odpowiednio wysoko, żeby bez problemu dostali się do środka, ale i tak nisko, aby nie zwracać niepotrzebnej uwagi, weszli do magazynu.
Wewnątrz było bardzo ciemno. Na szczęście specjalnie po to wzięli latarki, którymi teraz oświetlili sobie przejście. Na widok znajdującego się tutaj jedzenia na chwilę zamarli z otwartymi z wrażenia ustami. Z takimi zapasami Derry mogło spokojnie przetrzymać jeszcze kilka, a może i nawet więcej miesięcy. Choć różnorodność była kiepska, bo znajdowały się tu głównie konserwy i żywność długoterminowa, to wysokie półki zapełnione produktami po brzegi i tak budziły ogromny podziw. Nic dziwnego, że administracja miasta wydzielała mieszkańcom określone porcje dziennie. Ludzka chciwość z pewnością pomogłaby w opróżnieniu tego miejsca.
- Dobra, nie ma co zwlekać – powiedział Shawn. – Plan znasz, teraz tylko należy go wykonać. Posiadamy trzy ładunki C4 zrobione przez Kendrę i Marię – ja mam dwa, ty jeden. Rozstawiamy je w oddalonych od siebie punktach budynku, tuż przy ścianach. Potem uciekamy stąd, a kiedy będziemy już w bezpiecznej odległości, używam zapalnika. – Kiwnęła głową na znak zrozumienia. – Wezmę część południową i zachodnią, ty zamocuj bombę na wschodzie, okej?
- Jasne – przytaknęła krótko.
- No to do dzieła – mruknął i szybkim krokiem ruszył naprzód. Zamierzał zacząć na południu, a później przejść na zachód.
Na końcu magazynu znalazł kolejny regał pełen żywności konserwowej. Przez chwilę poczuł się głupio, odrzucając dobre jedzenie na bok, żeby zrobić sobie miejsce. Tylko przez chwilę. Po prostu ta cholerna ludzka chciwość nadepnęła mu na jakiś nerw.
Kiedy dolna półka okazała się już wystarczająco pusta, wyciągnął ładunek wybuchowy z plecaka i delikatnie ułożył go za regałem, w miejscu spotkania podłogi ze ścianą. Co prawda, Kendra zapewniała ich, że C4 to niezwykle wytrzymałe i niewrażliwe na dotyk przedmioty, które wytrzymałyby wielokrotne cięcia nożem czy uderzenia, ale wolał nie kusić losu. Śmierć spowodowana eksplozją podczas mocowania bomby była dobrym materiałem na tanią komedię okresu wakacyjnego, a nie dramat.
Podczas poprawiania ostatnich nierówności usłyszał za sobą ostrożnie stawiane kroki. Uznał, że Jerry uporała się ze swoim ładunkiem i przyszła mu pomóc, więc zapytał na głos, nie odwracając głowy, czy wszystko gotowe. Niestety, słowa trochę się zniekształciły, bo trzymał w zębach latarkę i oświetlał miejsce zakładania C4, toteż poczekał, aż skończy i dopiero wtedy wyciągnął z ust lampkę, a następnie odwrócił się w stronę kobiety. Już ustawiał język, by ponownie wypowiedzieć słowa, tym razem nieco bardziej zrozumiale, ale kiedy zobaczył stojącą za nim osobę, zamarł przerażony. To z pewnością nie była Jerry.
Nieznajomy mężczyzna ubrany w mundur policyjny gwałtownie wycelował broń w kierunku głowy Shawna.
- Nie ruszaj się! – krzyknął nerwowo.
- Tylko spokojnie… - powiedział powoli detektyw, uciekając jedną ręką do tyłu, w stronę kabury.
- Ręce przed siebie! – krzyknął ponownie, stawiając krok naprzód. – Tak, żebym je widział!
Shawn zaklął pod nosem i powoli położył dłonie na głowie, cały czas przyglądając się policjantowi. Światło latarki specjalnie kierował mu prosto w twarz. Tymczasem ten, mrużąc oczy, wyszarpnął z pasa krótkofalówkę i przyłożył przedmiot do ust.
- Mamy intruza w magazynie. Mężczyzna, wysoki, uzbrojony. Jim i Paul zniknęli, prawdopodobnie… - Nie udało mu się jednak dokończyć słów, bo wtedy rozległ się huk wystrzału. Detektyw odruchowo przymknął powieki, oszukany przez umysł, który stwierdził, że to strażnik pociągnął za spust. Dopiero po chwili je otworzył i zdążył zobaczyć, jak jeszcze bardziej przerażony niż wcześniej policjant upuszcza broń i łapie się szybko za otwór w piersi, z jakiego ciurkiem wypływa krew, po czym upada bez życia na betonową powierzchnię magazynu.
Stojąca za nim Jerry opuściła pistolet i podbiegła do Shawna.
- Nic ci nie jest? – zapytała trochę mechanicznie.
Pokręcił głową i podniósł się na nogi.
- Zdążyłem założyć ładunek.
- Musimy stąd uciekać – stwierdziła. – Zaraz przybiegnie tu połowa miasta.
- Nie mogę. Została jeszcze jedna bomba.
- Pieprzyć bombę. Jeśli natychmiast stąd nie wyjdziemy…
- Jerry… - zaczął, kładąc dłoń na jej ramieniu. Dygnęła lekko pod wpływem dotyku. – Wiem, co się stanie, jeżeli zostanę w środku, ale musimy mieć pewność, że budynek wyleci w powietrze. Jeśli tylko jakaś część przetrwa, wraz z znajdującym się tam jedzeniem… oni po nas wrócą. Rozumiesz? – Kiwnęła niechętnie. – Idź już. Dogonię was.
Jakby wahając się, ruszyła powoli tyłem w kierunku drzwi. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, w którym odnalazł coś w stylu… błagania? Następnie odwróciła się, minęła leżące ciało i pobiegła do wyjścia. Shawn odprowadził ją wzrokiem, po czym nabrał powietrza do płuc, podszedł do martwego policjanta i wyciągnięty z kieszeni nóż zatopił w jego głowie. Wolałby, żeby jakiś umarlak nie nastąpił mu na pięty, kiedy będzie mocował ostatni ładunek wybuchowy.
Nie marnował czasu, wiedział, jak mało go ma. Szybko pobiegł do zachodniej części budynku, odgarnął zbędne rzeczy z półki i zanurkował głębiej, by umieścić C4 za szafką. Tym razem mężczyźnie nie poszło tak sprawnie jak wcześniej, bo trzęsące się z emocji ręce utrudniały dokładne ułożenie bomby. Na dodatek, jeszcze zanim skończył, rozległ się pierwszy huk. Choć nie miał najmniejszej wątpliwości co do tego, co go spowodowało, przez chwilę starał się nie zaprzątać tym głowy. Niestety, szybko okazało się, że rzeczywistość była zupełnie innego zdania.
Jakiś czas po pierwszym wystrzale nastąpił drugi. Potem kolejny. I jeszcze jeden, aż do momentu kiedy ostre odgłosy stały się regularnością, a kilka pojedynczych pocisków zmieniło się w prawdziwą strzelaninę. Uderzył głową w górną półkę z wrażenia w momencie, gdy jedna z kul trafiła w blachę, roznosząc po całej szerokości wibrujący dźwięk. Mimo to nie porzucił ładunku wybuchowego. Dopóki nie ułożył go, tak jak należało, nie ruszył się z miejsca.
W końcu jednak skończył, podniósł się na nogi i już chciał pójść w stronę drzwi inwentarskich, kiedy usłyszał dochodzące stamtąd ciche szepty. Natychmiast skulił się, zgasił latarkę i jak najciszej mógł, przesunął się do tyłu, na końcowy odcinek regału. Delikatnie zdjął z półki kilka zasłaniających mu widok puszek, położył je na podłodze i włożył w otwór broń tak, by jednocześnie miał spore pole widzenia. A następnie oczekiwał, podczas gdy za ścianami dudniło od wystrzałów. Walka rozgorzała na dobre.
Po chwili jego oczom ukazały się dwie sylwetki, chociaż było to raczej kiepskie określenie. Nie tyle je zobaczył, ile plamy ciemności w określonych miejscach zaczęły się rozmywać i jakby zacierać, a towarzyszyły im bardzo ciche odgłosy kolejno stawianych kroków. Przeciwnicy myśleli pewnie, że są dla niego równie niewidoczni, jak on dla nich. Nic bardziej mylnego. Gówno widział, ale to wciąż więcej.
Czekał cierpliwie, czekał, pomimo tego że przerażony umysł krzyczał, żeby strzelił albo rzucił się pędem w stronę wyjścia. Były to jednak podpowiedzi marne i praktycznie samobójcze – coś w stylu słynnego filmowego „Rozdzielmy się”. Nie dał się ponieść chwili. Tylko zdrowy rozsądek mógł pomóc mu wyjść cało z tej beznadziejnej sytuacji.
Na szczęście szybko okazało się, że cierpliwość została hojnie wynagrodzona. Po kilkudziesięciu sekundach siedzenia w mroku szarawe plamy zaczęły rozmywać się nie więcej niż kilka metrów przed nim. Wróg szedł ścieżką obok, zapewne celując pistoletem przed siebie i licząc na to, że trafi na intruza, nadeptując na niego butem. Lecz Shawn miał inne plany. Dokładnie w momencie, kiedy mało widoczne kontury pojawiły się przed lufą jego broni, delikatnie podniósł ją do góry i nacisnął na spust.
Światło wystrzału na jeden krótki moment oświetliło tors przeciwnika. Zdążył zobaczyć mundur policyjny, identyczny jak te widywane wcześniej, na którym pojawiła się dodatkowa plama na piersi. Wtedy promienie zniknęły, a ciało poleciało na przeciwległy regał, zrzucając przy okazji kilka konserw i wywołując niemały hałas. Niemal natychmiast pojawił się kontratak ze strony jego towarzysza, który zbombardował okolice Shawna kulami. Detektyw nie pozostał dłużny i odpowiedział tym samym, posyłając kilka pocisków w tamtym kierunku.
Następnie przemknął szybko wzdłuż regału, w stronę wejścia do budynku. Wiedział, że na zewnątrz trwa systematyczna wymiana ognia, więc nie zamierzał uciekać poza granice magazynu. Po prostu chciał zajść przeciwnika od tyłu, zaskoczyć go przejęciem inicjatywy. Z pewnością teraz stracił pewność siebie po tym, jak jego sojusznik zginął zabity przez człowieka, po którego tu przyszli. Na szczęście oczy mężczyzny zdążyły się w dużej mierze przyzwyczaić do wszechobecnego mroku, więc nie miał już takich problemów z widzeniem w ciemnościach jak wcześniej. Także szybko dostrzegł poruszającą się w połowie jednego z przejść skuloną sylwetkę i oddał strzał w jej kierunku.
Niestety chybił. No może nie do końca, bo udało mu się sięgnąć nogi przeciwnika, sądząc po tym, jak gwałtownie upadł na podłogę, ale przy okazji mężczyzna natychmiast zwrócił się w stronę Shawna i poczęstował go kilkoma pociskami. Detektyw odskoczył na bok i schował się za bokiem regału. Wyciągnął latarkę, ustawił ją na światło ciągłe i lekko wysunął dłoń, by wysyłać promienie prosto do policjanta. Tak jak się tego spodziewał, przeciwnik natychmiast zaczął strzelać. Mimo to przywódca ataku czekał cierpliwie. Korzystał z jego niewiedzy i braku doświadczenia. A w momencie gdy usłyszał klikający dźwięk pustego magazynka, gwałtownie wystąpił z ukrycia i wycelował pistolet w leżące na ziemi ciało.
- Proszę, nie strzelaj! – krzyknął żałośnie mężczyzna, machając groteskowo rękami.
Shawn już miał pociągnąć za spust, kiedy wpadł mu do głowy pewien pomysł.
- Broń na bok, bo odstrzelę ci łeb! – Ruszył szybkim krokiem w stronę policjanta, a ten posłusznie odrzucił od siebie pistolet. Kiedy znalazł się odpowiednio blisko, uklęknął, przyłożył ciepłą od wystrzałów lufę broni do jego głowy i zapytał: - Gdzie trzymacie samochody?
******
Dwójka mężczyzn drygnęła w miejscu, kiedy nocną ciszę przerwał nagle odgłos wystrzału. Oboje, jak na komendę, zwrócili głowy w stronę magazynu, z którego niewątpliwie dobiegał huk. Will otworzył usta z wrażenia i niezbyt inteligentnym spojrzeniem lustrował budynek, całkowicie zaskoczony. Nie mógł więc zauważyć delikatnego uśmiechu, rozcinającego policzki Horny’ego. Strzał oznaczał, że w planie Shawna coś poszło nie tak, a że na taką okoliczność nie mieli przygotowanej żadnej alternatywy… Cóż, teraz dowodzenie musiał przejąć ktoś inny, żeby pomóc ludziom wyjść z kłopotów.
Nie minęła chwila, jak z wnętrza magazynu wypadła na zewnątrz Jerry. Odszukała mężczyzn wzrokiem i szybko dołączyła do nich, wyraźnie zdenerwowana.
- W środku zaskoczył nas trzeci strażnik – zaczęła opowiadać z przejęciem. – Według Kendry i Marii miało ich być tylko dwóch. Musiałam go zabić, ale zdążył zgłosić intruzów przez krótkofalówkę. Zaraz polana zapełni się oddziałami policyjnymi Derry.
- Czemu Shawn nie przybiegł z tobą? – zapytał Will. – Musimy uciekać!
Pokręciła głową.
- Został mu jeszcze jeden ładunek do zamocowania. Nie zamierza stamtąd wyjść, dopóki nie skończy. – Wzięła głęboki wdech i spojrzała na Horny’ego. Podobała mu się błagalna nuta, jaką odnalazł w tym spojrzeniu. – Co robimy?
Udał, że się zastanawia. Głupio byłoby, gdyby wyskoczył z pomysłem zbyt szybko. Niektórzy ludzie boją się walki i nie przychodzi im tak łatwo decydować się na nią. A czasami trzeba sprawiać wrażenie bycia niektórym człowiekiem.
- W takim razie my też zostajemy – powiedział w końcu powoli. – Nie możemy odejść bez jednego z nas.
- To oznacza… - jęknął Will.
- Tak – przerwał mu. – Będziemy walczyć. – Rozejrzał się uważnie po otoczeniu i ocenił kierunek, z którego nadejdą przeciwnicy. – Niektórzy mogą mieć latarki, ale będziemy ich trzymać na odległość, z jakiej niewiele zobaczą. Myślę, że to miejsce jest najlepsze do obrony magazynu. Jesteśmy naprawdę słabo widoczni, ukryci w ciemnościach, podczas gdy światło Księżyca będzie padać prosto na nich. Wy strzelacie z tych punktów. – Wskazał dwa wybrane stanowiska, jedno ze swojej lewej, drugie z prawej strony. – Ja zamierzam się przemieszczać i regularnie ostrzeliwać ich z wielu miejsc. Niech myślą, że jest nas więcej niż naprawdę. – Odwrócił się w stronę skrawka lasu, znajdującego się za magazynem, włożył palce do ust i gwizdnął głośno. To był znak na wypadek, gdyby patrolujące tamte okolice Kendra i Maria okazały się potrzebne gdzie indziej.
- A co z Shawnem? – zapytała Jerry.
- Musi znaleźć inną drogę. Wejście do środka nie leży po naszej stronie, więc nie możemy go osłaniać. Naszym zadaniem jest przytrzymać przeciwników przy nas, ale sami wiecie, że nic w tej sprawie nie da się zagwarantować. No dobra, skupcie się – powiedział i przyłożył celownik karabinu do oka, obserwując pierwszego policjanta, biegnącego w kierunku magazynu. Kiedy był całkowicie pewien strzału, pociągnął za spust, a pocisk wyleciał z ogromną prędkością z lufy. Zdążył zobaczyć, jak mężczyzna wywija pół-salto do tyłu i upada na ziemię. Pierwszy trup po ich stronie. To dobry znak. – Zaczynamy.
Will i Jerry błyskawicznie, niczym tresowane pieski, uklękli na swoich stanowiskach przygotowani do obrony. Horny uśmiechnął się szeroko. Dowodził od zaledwie kilku minut, a już zaczynało mu się to podobać. Nawet jeśli Shawn wyjdzie z tej tragicznej sytuacji cało, jego pozycja z pewnością osłabnie na rzecz byłego więźnia. Paradoksalnie.
Nie chcąc jednak marnować czasu, rzucił się biegiem wzdłuż linii granicznej lasu tak, by pozostać w cieniu. Z miasteczka nadchodził pierwszy oddział strażników. Szóstka chłystków w policyjnych mundurach. Jeszcze nie wiedzieli, że zginą, ale nie winił ich za to. W sumie na razie wiedział o tym tylko on. Krótka seria oddana z miejsca, w jakim akurat stał, spłoszyła grupę. W kierunku Horny’ego natychmiast poleciał kontratak, tyle że jego już tam nie było. Właśnie biegł dalej, patrząc z zadowoleniem, jak przeciwnicy puszczają się pędem w stronę ściany magazynu, ścigani własnymi lękami. Jeśli kiedykolwiek miał wątpliwości co do tego, co sprawia mu największą przyjemność, teraz się rozwiały. Bycie panem życia i śmierci to najlepsze uczucie pod Słońcem.
Po chwili pojedyncze, nieśmiało oddawane strzały przerodziły się w regularną wymianę ognia. Pociski latały to w jednym, to w drugim kierunku – od Willa i Jerry do magazynu i na odwrót. Niektóre trafiały jednak w losowe punkty lasu, pustosząc roślinność i nic poza tym. Te były przeznaczone dla niego. Co prawda, ciężko trafić cel, który zawsze jest nie tam, gdzie się go oczekuje, ale przynajmniej się starali.
Z uśmiechem na ustach pędził po lesie, bombardując przeciwników kulami i ciesząc się życiem. Wiedział, że zwyciężą, po prostu to czuł. Gdyby sytuacja pozostała niezmienna i nic by się nie wydarzyło, z pewnością udałoby im się rozgromić oddziały policyjne bez żadnych problemów. Tyle że los bywa przewrotny i tylko czeka na okazję, żeby wbić komuś żądło w dupę. Tak więc, kiedy zwrócił głowę w kierunku dwójki swoich strzelców, spostrzegł wypełzające z głębi lasu oślizgłe potwory, z jękiem na ustach poszukujące słodkich ofiar. I wtedy wszystko się skomplikowało.
- Zombie! – wrzasnął do nich i podniósł karabin na wysokość głowy, by zdjąć najbliższego truposza. Następnie wznowił bieg. Tym razem jednak w zupełnie inną stronę niż wcześniej. – Kontynuujcie ostrzał! Będę was osłaniał! – krzyknął i oddał kolejne strzały ku wygłodniałym zombiakom. Jeśli chociaż jeden niepostrzeżenie przedostanie się na ich tyły, będą straceni. Koniecznością była jak najszybsza zmiana położenia. Musieli przeć naprzód, co znacznie komplikowało sprawę. – Gdzie są Kendra i Maria, do jasnej cholery?!
Ciąg dalszy nastąpi...
Nakręcasz moją ciekawość, nie mogę się doczekać az przeczytam jak to się rozwinie.
OdpowiedzUsuńswietny blog fajnie piszesz zapraszam do mnie ja robie tak ze jak skomentujesz lub zaobserwujesz robie to samo
OdpowiedzUsuń1. http://tyijanazawsze.blogspot.co.uk/
2. http://vampirepeopleninadobrev.blogspot.co.uk/