wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 12: Słodki smak zwycięstwa

I tak oto akt III dobiega końca, tym razem już oficjalnie, a nam zostają tylko dwa do wielkiego finału. Z ciekawostek dodam, że jest to najdłuższy rozdział w dotychczasowej, krótkiej zresztą, historii Czarnej Śmierci. A poza tym tradycyjnie proszę o komentarze i odpowiedzi na pytanie ankietowe, bo ich ilość wypada na razie dosyć marnie w porównaniu do poprzedniej frekwencji (aktualnie 6 do ostatnich 25 głosów).


- Nie poczęstujesz?
- Kurwa, Paul, czy ty choć raz w życiu miałeś swoją paczkę?
- Sorry, stary, akurat mi wyszły.
Jim niechętnie podał mężczyźnie pudełko papierosów, a ten zadowolony wyciągnął ze środka jednego dla siebie. Chwilę później poprosił także o ogień. Wyglądało na to, że policjanta czekało typowe kilka godzin pracy z Paulem, który w tym czasie zdąży wypalić połowę jego paczki i pewnie zje większość jego kanapek. Najważniejsze to konkretna współpraca.
Księżyc świecił w pełni, sprawiając, że twarze dwójki strażników mieniły się srebrnym kolorem, a dym tytoniowy był znacznie jaśniejszy niż za dnia. Czyste od wszelkich chmur niebo zapowiadało spokojną, bezdeszczową noc, choć srogi, siarczysty wiatr siekał ich po twarzach, przypominając o porze roku. Patrzcie, mówił, na zewnątrz wciąż ciepło, ale rządy lata powoli się kończą. Nadchodzi zima i musicie o tym pamiętać, kiedy bielutki śnieg przysypie wam podwórka i zamieni stawy w lodowiska.
- To już pewne? – zapytał Paul, a Jim spojrzał na niego pytająco. – Rainowe uciekły?
Policjant pokiwał głową.
- No tak. Myślisz, że bez powodu Jack wyrzucałby wszystkie jednostki na ulice i kazał im szukać dwójki kobiet? Chodził wściekły cały wieczór i krzyczał na każdego, kto pojawił się w zasięgu jego wzroku. Poza tym po raz pierwszy wysłał trzech strażników do ochrony magazynu.
- Raczej dwóch i pół – zadrwił znajomy. – Hank przyjdzie pewnie nie wcześniej niż za godzinę, jak to on.
Jim przyłożył filtr do ust i dobrze się zaciągnął, po czym wypuścił dym nosem.
- Podobno Tyler, Rommie i Sam nie żyją.
- O tym słyszałem – mruknął Paul. – Molyneuxa znaleźli w pokoju przesłuchań, jak leżał jako truposz na ziemi i charczał. Nie mógł się ruszać, bo skręciły mu kark. – Wziął kolejnego bucha. – Rommie dostał kulkę w łeb, a Tylera dosłownie zmasakrowały. Z głowy została krwawa papka.
Nic nie powiedział. Zaciągnął się tylko raz jeszcze, by paradoksalnie oczyścić umysł.
- Stary, cieszę się, że to nie była moja zmiana – stwierdził Paul. – Właśnie teraz mój mózg wsiąkałby w podłogę na komendzie.
- Uciekły stamtąd zakute w kajdanki i pozbawione broni, a przy okazji zabiły trójkę naszych. – Pokręcił głową Jim. – Przegięcie.
- Jak myślisz? – zapytał, spoglądając na Księżyc. – Wrócą tutaj?
- Oczywiście. Stawiam, że za tydzień, kiedy emocje opadną i Jack trochę ochłonie.
Paul rzucił papierosa na ziemię i przygniótł butem, a potem westchnął głośno.
- I kto wygra twoim zdaniem?
Nie odpowiedział od razu. Najpierw zrobił to samo, co kolega po fachu, by zgasić wypaloną pożywkę nałogowców. Dopiero później spojrzał na niego i wzruszył ramionami.
- Nie wiem – stwierdził nie do końca szczerze. Gotów był bowiem postawić wiele pieniędzy na to, że tym razem Redger nie zdoła utrzymać Derry na powierzchni.
Miłą pogawędkę przerwał im szelest dochodzący z krzaków, znajdujących się tuż przy lesie. Oboje spojrzeli obojętnie w tamtym kierunku. Liczba truposzy kręcących się po okolicy ostatnio gwałtownie wzrosła. Prawdopodobnie głodne po wyczyszczeniu wielkiego miasta zapuściły się trochę dalej, ku nieco mniejszym miejscowościom. Nie to, żeby były aż tak wielkim zagrożeniem – po prostu konieczność wybijania tych plugastw potrafiła człowieka skutecznie zirytować.
- Dzisiaj twoja kolej – powiedział Jim. – Ja byłem ostatnio.
Paul zamruczał pod nosem coś nie do końca miłego, ale nie zamierzał kłócić się z kumplem po fachu. Wzdychając głośno, wyciągnął pistolet z kabury i niespiesznie ruszył w stronę lasu. Jego krokom towarzyszyło wesołe pogwizdywanie. Zazwyczaj tak robili, by zwabić do siebie spacerujące pomiędzy drzewami zombiaki. O wiele łatwiej było trafić w odsłonięty cel niż przemierzać chaszcze w poszukiwaniu potworów.
Po chwili mężczyzna zniknął w zaroślach, więc Jim odwrócił głowę w innym kierunku. Patrzył na pogrążone w ciemnościach nocy miasto, gdzie prawdopodobnie jedynymi nieśpiącymi osobami byli patrolujący teren policjanci, a także rodzinka Redgerów, wykłócająca się o ucieczkę dwóch kobiet. Nawet jeden ze strażników magazynu, jaki miał im dzisiaj towarzyszyć, postanowił przedłużyć sobie drzemkę, nie zważając na nerwową atmosferę w szeregach służby miejskiej. Już od dłuższego czasu Jim rozważał zgłoszenie tego jawnego olewania obowiązków służbowych Jackowi, jednak zawsze powstrzymywała go sympatia do mężczyzny. Nie licząc tendencji do wystawiania znajomych do wiatru, był naprawdę świetnym gościem.
Krzaki zaszeleściły głośno i policjant gwałtownie zwrócił wzrok w stronę lasu. Spodziewał się usłyszeć strzał bądź zobaczyć wychodzącego na zewnątrz Paula, wzruszającego ramionami i mówiącego „Fałszywy alarm”, ale nic takiego się nie wydarzyło. Nastąpiła cisza. Wiatr odzyskał pełną kontrolę nad ruchem leśnej roślinności, a ślad po jakiejkolwiek żywej duszy po prostu zaginął.
- Paul? – zawołał Jim. – Paul?!
Nikt jednak nie odpowiedział na wezwanie. Coś zdecydowanie było nie tak. Mężczyzna wyszarpnął broń zza paska i objął uchwyt obiema dłońmi, po czym wycelował pistolet przed siebie. Szybko spostrzegł, że ręce trzęsą mu się ze zdenerwowania.
- Paul, idę do ciebie! – krzyknął i powoli ruszył ku miejscu, gdzie zniknął jego towarzysz. – Ale jeśli to tylko twój kolejny śmieszny dowcip, to obiecuję, że wsadzę ci spluwę w dupę i pociągnę za spust!
Kiedy wstąpił w ukryty w cieniu drzew skrawek lasu, poczuł się, jak zamknięty w pułapce. Przed wrotami magazynu wszystko wyglądało zdecydowanie lepiej, być może dlatego, że światło Księżyca padało prosto na nich, jednak tutaj… Tutaj był skazany na łaskę ciemności. Mrok wydawał się tak gęsty, że można było ciąć go nożem.
Przetrząsał krzak za krzakiem, lecz w żadnym nie znalazł niczego, co pomogłoby mu w zlokalizowaniu przyjaciela. Jakby ten po prostu zapadł się pod ziemię. Powoli oddalał się coraz bardziej od miejsca, gdzie sprawowali straż. Co chwilę oglądał się do tyłu, mając wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale wzrok nie działał na jego korzyść, ukazując tylko roślinność i wyjście z powrotem na polanę. Mimo to nie zatrzymywał się. Jeśli wcześniej miał jakiekolwiek wątpliwości, teraz zostały rozwiane – sytuacja była poważna, a los Paula spoczywał w rękach mężczyzny.
Jednak minuty mijały jedna za drugą, podczas gdy Jim wciąż miał puste ręce. I kiedy już planował się poddać, wrócić do magazynu i zawiadomić okoliczne patrole o problemie przez krótkofalówkę, natrafił na ślad. A właściwie nawet więcej niż ślad. Jego but oparł się kilkadziesiąt centymetrów nad powierzchnią o coś miękkiego. Z wrażenia cofnął nogę do tyłu i wolną ręką rozgarnął gałęzie na bok, by obejrzeć znalezisko. Zajęło mu to chwilę, bo ciało mimowolnie trzęsło się tak bardzo, że ledwo kontrolował swoje ruchy. I gdy nareszcie udało mu się odsłonić widok, poczuł, jak mięśnie zaciskają się w bolesnym skurczu, a żołądek podchodzi do gardła. Chciał odwrócić się i uciec gdziekolwiek, byle jak najdalej od tego miejsca, jednak ktoś docisnął mu dłoń do ust i przejechał zimnym ostrzem po szyi.
Obce ręce zniknęły. Pistolet Jima runął na ziemię, by umożliwić obu dłoniom ułożenie się na otwartej ranie tuż przy krtani. Przed oczami migotały mężczyźnie setki kolorów, stopniowo przykrywając prawdziwy obraz świata. Chciał zawołać o pomoc, lecz wycharczał jedynie krew. Było jej nad wyraz dużo, zważywszy na to, jak wiele ciepłej cieczy przeciekało przez palce. Czuł się coraz słabszy. W końcu upadł na kolana, a po chwili przewrócił się także na plecy. Przestał walczyć. Wstrząsany ostatnimi spazmami umierał, dławiąc się własną posoką. Tuż obok Paula, leżącego w krzakach ze skręconym karkiem.
Nad dwoma ciałami błyskawicznie przemknęło kilka par nóg, jednak dla dwójki mężczyzn nie miało to już żadnego znaczenia.
******
Shawn dobiegł do granicy lasu, rozejrzał się uważnie po otoczeniu, policzył w myślach do pięciu i wypadł z krzaków prosto na polanę, pędząc w kierunku wejścia do magazynu. Kiedy tylko do niego dopadł, od razu przyległ plecami do ściany, żeby jak najbardziej ograniczyć zakres światła, padającego na jego ciało. Chwilę po nim do budynku dotarła także Jerry i wykonała dokładnie taki sam ruch, co on. Kiwnął jej szybko głową, odwrócił się w stronę wrót i uklęknął, by kluczem ukradzionym z kieszeni jednego ze strażników otworzyć kłódkę. Następnie odrzucił ją na bok, chwycił drzwi inwentarskie za dolną krawędź i pociągnął do siebie. Gdy znalazły się odpowiednio wysoko, żeby bez problemu dostali się do środka, ale i tak nisko, aby nie zwracać niepotrzebnej uwagi, weszli do magazynu.
Wewnątrz było bardzo ciemno. Na szczęście specjalnie po to wzięli latarki, którymi teraz oświetlili sobie przejście. Na widok znajdującego się tutaj jedzenia na chwilę zamarli z otwartymi z wrażenia ustami. Z takimi zapasami Derry mogło spokojnie przetrzymać jeszcze kilka, a może i nawet więcej miesięcy. Choć różnorodność była kiepska, bo znajdowały się tu głównie konserwy i żywność długoterminowa, to wysokie półki zapełnione produktami po brzegi i tak budziły ogromny podziw. Nic dziwnego, że administracja miasta wydzielała mieszkańcom określone porcje dziennie. Ludzka chciwość z pewnością pomogłaby w opróżnieniu tego miejsca.
- Dobra, nie ma co zwlekać – powiedział Shawn. – Plan znasz, teraz tylko należy go wykonać. Posiadamy trzy ładunki C4 zrobione przez Kendrę i Marię – ja mam dwa, ty jeden. Rozstawiamy je w oddalonych od siebie punktach budynku, tuż przy ścianach. Potem uciekamy stąd, a kiedy będziemy już w bezpiecznej odległości, używam zapalnika. – Kiwnęła głową na znak zrozumienia. – Wezmę część południową i zachodnią, ty zamocuj bombę na wschodzie, okej?
- Jasne – przytaknęła krótko.
- No to do dzieła – mruknął i szybkim krokiem ruszył naprzód. Zamierzał zacząć na południu, a później przejść na zachód.
Na końcu magazynu znalazł kolejny regał pełen żywności konserwowej. Przez chwilę poczuł się głupio, odrzucając dobre jedzenie na bok, żeby zrobić sobie miejsce. Tylko przez chwilę. Po prostu ta cholerna ludzka chciwość nadepnęła mu na jakiś nerw.
Kiedy dolna półka okazała się już wystarczająco pusta, wyciągnął ładunek wybuchowy z plecaka i delikatnie ułożył go za regałem, w miejscu spotkania podłogi ze ścianą. Co prawda, Kendra zapewniała ich, że C4 to niezwykle wytrzymałe i niewrażliwe na dotyk przedmioty, które wytrzymałyby wielokrotne cięcia nożem czy uderzenia, ale wolał nie kusić losu. Śmierć spowodowana eksplozją podczas mocowania bomby była dobrym materiałem na tanią komedię okresu wakacyjnego, a nie dramat.
Podczas poprawiania ostatnich nierówności usłyszał za sobą ostrożnie stawiane kroki. Uznał, że Jerry uporała się ze swoim ładunkiem i przyszła mu pomóc, więc zapytał na głos, nie odwracając głowy, czy wszystko gotowe. Niestety, słowa trochę się zniekształciły, bo trzymał w zębach latarkę i oświetlał miejsce zakładania C4, toteż poczekał, aż skończy i dopiero wtedy wyciągnął z ust lampkę, a następnie odwrócił się w stronę kobiety. Już ustawiał język, by ponownie wypowiedzieć słowa, tym razem nieco bardziej zrozumiale, ale kiedy zobaczył stojącą za nim osobę, zamarł przerażony. To z pewnością nie była Jerry.
Nieznajomy mężczyzna ubrany w mundur policyjny gwałtownie wycelował broń w kierunku głowy Shawna.
- Nie ruszaj się! – krzyknął nerwowo.
- Tylko spokojnie… - powiedział powoli detektyw, uciekając jedną ręką do tyłu, w stronę kabury.
- Ręce przed siebie! – krzyknął ponownie, stawiając krok naprzód. – Tak, żebym je widział!
Shawn zaklął pod nosem i powoli położył dłonie na głowie, cały czas przyglądając się policjantowi. Światło latarki specjalnie kierował mu prosto w twarz. Tymczasem ten, mrużąc oczy, wyszarpnął z pasa krótkofalówkę i przyłożył przedmiot do ust.
- Mamy intruza w magazynie. Mężczyzna, wysoki, uzbrojony. Jim i Paul zniknęli, prawdopodobnie… - Nie udało mu się jednak dokończyć słów, bo wtedy rozległ się huk wystrzału. Detektyw odruchowo przymknął powieki, oszukany przez umysł, który stwierdził, że to strażnik pociągnął za spust. Dopiero po chwili je otworzył i zdążył zobaczyć, jak jeszcze bardziej przerażony niż wcześniej policjant upuszcza broń i łapie się szybko za otwór w piersi, z jakiego ciurkiem wypływa krew, po czym upada bez życia na betonową powierzchnię magazynu.
Stojąca za nim Jerry opuściła pistolet i podbiegła do Shawna.
- Nic ci nie jest? – zapytała trochę mechanicznie.
Pokręcił głową i podniósł się na nogi.
- Zdążyłem założyć ładunek.
- Musimy stąd uciekać – stwierdziła. – Zaraz przybiegnie tu połowa miasta.
- Nie mogę. Została jeszcze jedna bomba.
- Pieprzyć bombę. Jeśli natychmiast stąd nie wyjdziemy…
- Jerry… - zaczął, kładąc dłoń na jej ramieniu. Dygnęła lekko pod wpływem dotyku. – Wiem, co się stanie, jeżeli zostanę w środku, ale musimy mieć pewność, że budynek wyleci w powietrze. Jeśli tylko jakaś część przetrwa, wraz z znajdującym się tam jedzeniem… oni po nas wrócą. Rozumiesz? – Kiwnęła niechętnie. – Idź już. Dogonię was.
Jakby wahając się, ruszyła powoli tyłem w kierunku drzwi. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, w którym odnalazł coś w stylu… błagania? Następnie odwróciła się, minęła leżące ciało i pobiegła do wyjścia. Shawn odprowadził ją wzrokiem, po czym nabrał powietrza do płuc, podszedł do martwego policjanta i wyciągnięty z kieszeni nóż zatopił w jego głowie. Wolałby, żeby jakiś umarlak nie nastąpił mu na pięty, kiedy będzie mocował ostatni ładunek wybuchowy.
Nie marnował czasu, wiedział, jak mało go ma. Szybko pobiegł do zachodniej części budynku, odgarnął zbędne rzeczy z półki i zanurkował głębiej, by umieścić C4 za szafką. Tym razem mężczyźnie nie poszło tak sprawnie jak wcześniej, bo trzęsące się z emocji ręce utrudniały dokładne ułożenie bomby. Na dodatek, jeszcze zanim skończył, rozległ się pierwszy huk. Choć nie miał najmniejszej wątpliwości co do tego, co go spowodowało, przez chwilę starał się nie zaprzątać tym głowy. Niestety, szybko okazało się, że rzeczywistość była zupełnie innego zdania.
Jakiś czas po pierwszym wystrzale nastąpił drugi. Potem kolejny. I jeszcze jeden, aż do momentu kiedy ostre odgłosy stały się regularnością, a kilka pojedynczych pocisków zmieniło się w prawdziwą strzelaninę. Uderzył głową w górną półkę z wrażenia w momencie, gdy jedna z kul trafiła w blachę, roznosząc po całej szerokości wibrujący dźwięk. Mimo to nie porzucił ładunku wybuchowego. Dopóki nie ułożył go, tak jak należało, nie ruszył się z miejsca.
W końcu jednak skończył, podniósł się na nogi i już chciał pójść w stronę drzwi inwentarskich, kiedy usłyszał dochodzące stamtąd ciche szepty. Natychmiast skulił się, zgasił latarkę i jak najciszej mógł, przesunął się do tyłu, na końcowy odcinek regału. Delikatnie zdjął z półki kilka zasłaniających mu widok puszek, położył je na podłodze i włożył w otwór broń tak, by jednocześnie miał spore pole widzenia. A następnie oczekiwał, podczas gdy za ścianami dudniło od wystrzałów. Walka rozgorzała na dobre.
Po chwili jego oczom ukazały się dwie sylwetki, chociaż było to raczej kiepskie określenie. Nie tyle je zobaczył, ile plamy ciemności w określonych miejscach zaczęły się rozmywać i jakby zacierać, a towarzyszyły im bardzo ciche odgłosy kolejno stawianych kroków. Przeciwnicy myśleli pewnie, że są dla niego równie niewidoczni, jak on dla nich. Nic bardziej mylnego. Gówno widział, ale to wciąż więcej.
Czekał cierpliwie, czekał, pomimo tego że przerażony umysł krzyczał, żeby strzelił albo rzucił się pędem w stronę wyjścia. Były to jednak podpowiedzi marne i praktycznie samobójcze – coś w stylu słynnego filmowego „Rozdzielmy się”. Nie dał się ponieść chwili. Tylko zdrowy rozsądek mógł pomóc mu wyjść cało z tej beznadziejnej sytuacji.
Na szczęście szybko okazało się, że cierpliwość została hojnie wynagrodzona. Po kilkudziesięciu sekundach siedzenia w mroku szarawe plamy zaczęły rozmywać się nie więcej niż kilka metrów przed nim. Wróg szedł ścieżką obok, zapewne celując pistoletem przed siebie i licząc na to, że trafi na intruza, nadeptując na niego butem. Lecz Shawn miał inne plany. Dokładnie w momencie, kiedy mało widoczne kontury pojawiły się przed lufą jego broni, delikatnie podniósł ją do góry i nacisnął na spust.
Światło wystrzału na jeden krótki moment oświetliło tors przeciwnika. Zdążył zobaczyć mundur policyjny, identyczny jak te widywane wcześniej, na którym pojawiła się dodatkowa plama na piersi. Wtedy promienie zniknęły, a ciało poleciało na przeciwległy regał, zrzucając przy okazji kilka konserw i wywołując niemały hałas. Niemal natychmiast pojawił się kontratak ze strony jego towarzysza, który zbombardował okolice Shawna kulami. Detektyw nie pozostał dłużny i odpowiedział tym samym, posyłając kilka pocisków w tamtym kierunku.
Następnie przemknął szybko wzdłuż regału, w stronę wejścia do budynku. Wiedział, że na zewnątrz trwa systematyczna wymiana ognia, więc nie zamierzał uciekać poza granice magazynu. Po prostu chciał zajść przeciwnika od tyłu, zaskoczyć go przejęciem inicjatywy. Z pewnością teraz stracił pewność siebie po tym, jak jego sojusznik zginął zabity przez człowieka, po którego tu przyszli. Na szczęście oczy mężczyzny zdążyły się w dużej mierze przyzwyczaić do wszechobecnego mroku, więc nie miał już takich problemów z widzeniem w ciemnościach jak wcześniej. Także szybko dostrzegł poruszającą się w połowie jednego z przejść skuloną sylwetkę i oddał strzał w jej kierunku.
Niestety chybił. No może nie do końca, bo udało mu się sięgnąć nogi przeciwnika, sądząc po tym, jak gwałtownie upadł na podłogę, ale przy okazji mężczyzna natychmiast zwrócił się w stronę Shawna i poczęstował go kilkoma pociskami. Detektyw odskoczył na bok i schował się za bokiem regału. Wyciągnął latarkę, ustawił ją na światło ciągłe i lekko wysunął dłoń, by wysyłać promienie prosto do policjanta. Tak jak się tego spodziewał, przeciwnik natychmiast zaczął strzelać. Mimo to przywódca ataku czekał cierpliwie. Korzystał z jego niewiedzy i braku doświadczenia. A w momencie gdy usłyszał klikający dźwięk pustego magazynka, gwałtownie wystąpił z ukrycia i wycelował pistolet w leżące na ziemi ciało.
- Proszę, nie strzelaj! – krzyknął żałośnie mężczyzna, machając groteskowo rękami.
Shawn już miał pociągnąć za spust, kiedy wpadł mu do głowy pewien pomysł.
- Broń na bok, bo odstrzelę ci łeb! – Ruszył szybkim krokiem w stronę policjanta, a ten posłusznie odrzucił od siebie pistolet. Kiedy znalazł się odpowiednio blisko, uklęknął, przyłożył ciepłą od wystrzałów lufę broni do jego głowy i zapytał: - Gdzie trzymacie samochody?
******
Dwójka mężczyzn drygnęła w miejscu, kiedy nocną ciszę przerwał nagle odgłos wystrzału. Oboje, jak na komendę, zwrócili głowy w stronę magazynu, z którego niewątpliwie dobiegał huk. Will otworzył usta z wrażenia i niezbyt inteligentnym spojrzeniem lustrował budynek, całkowicie zaskoczony. Nie mógł więc zauważyć delikatnego uśmiechu, rozcinającego policzki Horny’ego. Strzał oznaczał, że w planie Shawna coś poszło nie tak, a że na taką okoliczność nie mieli przygotowanej żadnej alternatywy… Cóż, teraz dowodzenie musiał przejąć ktoś inny, żeby pomóc ludziom wyjść z kłopotów.
Nie minęła chwila, jak z wnętrza magazynu wypadła na zewnątrz Jerry. Odszukała mężczyzn wzrokiem i szybko dołączyła do nich, wyraźnie zdenerwowana.
- W środku zaskoczył nas trzeci strażnik – zaczęła opowiadać z przejęciem. – Według Kendry i Marii miało ich być tylko dwóch. Musiałam go zabić, ale zdążył zgłosić intruzów przez krótkofalówkę. Zaraz polana zapełni się oddziałami policyjnymi Derry.
- Czemu Shawn nie przybiegł z tobą? – zapytał Will. – Musimy uciekać!
Pokręciła głową.
- Został mu jeszcze jeden ładunek do zamocowania. Nie zamierza stamtąd wyjść, dopóki nie skończy. – Wzięła głęboki wdech i spojrzała na Horny’ego. Podobała mu się błagalna nuta, jaką odnalazł w tym spojrzeniu. – Co robimy?
Udał, że się zastanawia. Głupio byłoby, gdyby wyskoczył z pomysłem zbyt szybko. Niektórzy ludzie boją się walki i nie przychodzi im tak łatwo decydować się na nią. A czasami trzeba sprawiać wrażenie bycia niektórym człowiekiem.
- W takim razie my też zostajemy – powiedział w końcu powoli. – Nie możemy odejść bez jednego z nas.
- To oznacza… - jęknął Will.
- Tak – przerwał mu. – Będziemy walczyć. – Rozejrzał się uważnie po otoczeniu i ocenił kierunek, z którego nadejdą przeciwnicy. – Niektórzy mogą mieć latarki, ale będziemy ich trzymać na odległość, z jakiej niewiele zobaczą. Myślę, że to miejsce jest najlepsze do obrony magazynu. Jesteśmy naprawdę słabo widoczni, ukryci w ciemnościach, podczas gdy światło Księżyca będzie padać prosto na nich. Wy strzelacie z tych punktów. – Wskazał dwa wybrane stanowiska, jedno ze swojej lewej, drugie z prawej strony. – Ja zamierzam się przemieszczać i regularnie ostrzeliwać ich z wielu miejsc. Niech myślą, że jest nas więcej niż naprawdę. – Odwrócił się w stronę skrawka lasu, znajdującego się za magazynem, włożył palce do ust i gwizdnął głośno. To był znak na wypadek, gdyby patrolujące tamte okolice Kendra i Maria okazały się potrzebne gdzie indziej.
- A co z Shawnem? – zapytała Jerry.
- Musi znaleźć inną drogę. Wejście do środka nie leży po naszej stronie, więc nie możemy go osłaniać. Naszym zadaniem jest przytrzymać przeciwników przy nas, ale sami wiecie, że nic w tej sprawie nie da się zagwarantować. No dobra, skupcie się – powiedział i przyłożył celownik karabinu do oka, obserwując pierwszego policjanta, biegnącego w kierunku magazynu. Kiedy był całkowicie pewien strzału, pociągnął za spust, a pocisk wyleciał z ogromną prędkością z lufy. Zdążył zobaczyć, jak mężczyzna wywija pół-salto do tyłu i upada na ziemię. Pierwszy trup po ich stronie. To dobry znak. – Zaczynamy.
Will i Jerry błyskawicznie, niczym tresowane pieski, uklękli na swoich stanowiskach przygotowani do obrony. Horny uśmiechnął się szeroko. Dowodził od zaledwie kilku minut, a już zaczynało mu się to podobać. Nawet jeśli Shawn wyjdzie z tej tragicznej sytuacji cało, jego pozycja z pewnością osłabnie na rzecz byłego więźnia. Paradoksalnie.
Nie chcąc jednak marnować czasu, rzucił się biegiem wzdłuż linii granicznej lasu tak, by pozostać w cieniu. Z miasteczka nadchodził pierwszy oddział strażników. Szóstka chłystków w policyjnych mundurach. Jeszcze nie wiedzieli, że zginą, ale nie winił ich za to. W sumie na razie wiedział o tym tylko on. Krótka seria oddana z miejsca, w jakim akurat stał, spłoszyła grupę. W kierunku Horny’ego natychmiast poleciał kontratak, tyle że jego już tam nie było. Właśnie biegł dalej, patrząc z zadowoleniem, jak przeciwnicy puszczają się pędem w stronę ściany magazynu, ścigani własnymi lękami. Jeśli kiedykolwiek miał wątpliwości co do tego, co sprawia mu największą przyjemność, teraz się rozwiały. Bycie panem życia i śmierci to najlepsze uczucie pod Słońcem.
Po chwili pojedyncze, nieśmiało oddawane strzały przerodziły się w regularną wymianę ognia. Pociski latały to w jednym, to w drugim kierunku – od Willa i Jerry do magazynu i na odwrót. Niektóre trafiały jednak w losowe punkty lasu, pustosząc roślinność i nic poza tym. Te były przeznaczone dla niego. Co prawda, ciężko trafić cel, który zawsze jest nie tam, gdzie się go oczekuje, ale przynajmniej się starali.
Z uśmiechem na ustach pędził po lesie, bombardując przeciwników kulami i ciesząc się życiem. Wiedział, że zwyciężą, po prostu to czuł. Gdyby sytuacja pozostała niezmienna i nic by się nie wydarzyło, z pewnością udałoby im się rozgromić oddziały policyjne bez żadnych problemów. Tyle że los bywa przewrotny i tylko czeka na okazję, żeby wbić komuś żądło w dupę. Tak więc, kiedy zwrócił głowę w kierunku dwójki swoich strzelców, spostrzegł wypełzające z głębi lasu oślizgłe potwory, z jękiem na ustach poszukujące słodkich ofiar. I wtedy wszystko się skomplikowało.
- Zombie! – wrzasnął do nich i podniósł karabin na wysokość głowy, by zdjąć najbliższego truposza. Następnie wznowił bieg. Tym razem jednak w zupełnie inną stronę niż wcześniej. – Kontynuujcie ostrzał! Będę was osłaniał! – krzyknął i oddał kolejne strzały ku wygłodniałym zombiakom. Jeśli chociaż jeden niepostrzeżenie przedostanie się na ich tyły, będą straceni. Koniecznością była jak najszybsza zmiana położenia. Musieli przeć naprzód, co znacznie komplikowało sprawę. – Gdzie są Kendra i Maria, do jasnej cholery?!


******
Burmistrz Kurt Redger przetarł swoją spoconą, zmęczoną twarz ręką, wzdychając ciężko. Ostatnie dni przyniosły ze sobą mnóstwo problemów, nad którymi nieustannie rozmyślał. Członkowie służb miejskich umierający podczas zwiadu w wyniku strzelaniny byli zaś największym z nich. Jego reputacja powoli upadała, podczas gdy syn doskonale radził sobie z kontrolowaniem sił policyjnych miasta. Co prawda, w sposób raczej różny od tego, jaki propagował Henry, ale jednak skuteczny.
Odsunął fotel od biurka, wstał i podszedł do komody. Trzęsącymi się rękami wyciągnął z niej szklankę i whisky. Położył naczynie na blacie i ściągnął zakrętkę z szyjki, po czym przechylił butelkę, by zatopić smutki w alkoholu. Wtedy rozległ się huk.
Zamarł w połowie ruchu, a substancja nie zdążyła jeszcze wypuścić nawet jednej kropli do szklanki. Gwałtownie odstawił whisky na półkę i podbiegł do okna. Nie musiał kierować się słuchem przy lokalizowaniu miejsca, w którym doszło do strzału. Doskonale wiedział, że musi tu chodzić o magazyn. I jak widać nie pomylił się, gdyż przebiegający obok ratusza oddział podążał właśnie w tamtym kierunku. Zachwiał się na nogach pod wpływem emocji, z trudem utrzymując równowagę. Robił się stanowczo za stary na tę robotę.
Powoli odszedł od okna i opadł z powrotem na fotel. Teraz miał jeszcze większą ochotę na napicie się, tylko że jednocześnie nie miał siły na napełnienie szklanki. Po prostu w jednym momencie ulotniło się z niego powietrze, jak z przebitego pinezką balonu. Jeśli strzał przy magazynie nie był przypadkowy, a doskonale wiedział, że nie był, to oznaczało kolejne kłopoty, jeszcze większe od poprzednich. I kolejne ciała martwych policjantów, których rodziny w odpowiedzi uderzą jutro w drzwi ratusza. O ile tylko oni sami do tego jutra dożyją.
Był tak wyczerpany, że nawet nie usłyszał skrzypienia uchylanych drzwi, a później kroków dwóch osób, wślizgujących się do środka. Zauważył intruzów dopiero w momencie, kiedy zmęczony wzrok mężczyzny, beznamiętnie krążący po pokoju, skierował się na dywan przed biurkiem, na którym zobaczył stopy. Początkowe zdziwienie szybko zostało zastąpione przerażeniem, gdy wspiął się po długich nogach na górę i ujrzał jedną z tych twarzy, jakich nigdy się nie zapomina. Ujrzał twarz kogoś, kto uciekł z Derry kilka miesięcy temu, zostawiając za sobą płonący dom.
- Kendra… - westchnął, a kobieta spojrzała na niego z odrazą. Po chwili z cienia za nią wyszła także druga dziewczyna, częstując go równie nienawistnym spojrzeniem. – Maria… - Wpatrywał się w nie dłuższą chwilę, zdziwiony, zaskoczony. – Po co tu przyszłyście?
Kendra uśmiechnęła się zimno.
- Mówisz, jakbyś nie wiedział.
- Bo nie wiem – odparł, coraz bardziej zdezorientowany. – Nie rozumiem…
- Twierdzisz – zaczęła, rzucając mu kolejne lodowate spojrzenie – że nie pamiętasz, jak zamordowałeś naszego ojca i spaliłeś nasz dom?
- Ja? Zamord… - urwał w połowie słowa w momencie, gdy w jego głowie zapaliła się wielka żarówka. Zrozumiał, o co chodziło.
- Tak, ty. Najlepszy przyjaciel naszego ojca. Mężczyzna, na którym tata zawsze mógł polegać, z którym chodził na polowania. Wiecznie po jego stronie. – Splunęła na dywan. – I właśnie ten człowiek strzelił mu w łeb, kiedy tylko nadarzyła się okazja. – W jednym momencie dopadła do biurka i zacisnęła palce na blacie, a żyły wyprężyły się, dostarczając krew do mięśni. – Teraz już pamiętasz?
- Doskonale – zmienił ton głosu. Wcześniej bojaźliwy i ciepły, teraz stał się twardy i zdecydowany. To był głos bezwzględnego przywódcy. – Jakże mógłbym zapomnieć miny waszego ojca, kiedy spojrzał na mnie zdziwiony i przerażony. Jak skomlał o litość, gdy celowałem mu pistoletem w głowę, uśmiechając się. Co wieczór widzę w snach tę samą twarz, która po chwili zalewa się krwią, wypływającą z punktu na czole, w jakim utkwiła kula. To najwspanialszy widok pod Słońcem.
Grymas wściekłości wykrzywił policzki Kendry. Przez jeden krótki moment zachowała spokój. Potem jednak jej pięść błyskawicznie wystrzeliła w stronę żuchwy mężczyzny, wywołując charakterystyczny dźwięk przy trafieniu. Głowa Redgera poleciała gwałtownie do tyłu, a ręka odruchowo dotknęła miejsca uderzenia.
- Dlaczego?! – wrzasnęła. – Dlaczego to zrobiłeś?!
- Dlaczego? – zaczął, trochę niewyraźnie, co było skutkiem trafienia. – Pytasz dlaczego? Przecież to oczywiste! Byliście niebezpieczni! Jak widać nie pomyliłem się, skoro tu jesteście. Szkoda tylko, że nie zdołałem złapać was wtedy, w waszym domu. To byłby taki śliczny obrazek. Trójka dzikusów umiera wspólnie, łapiąc się wcześniej za ręce i wylewając setki łez. Myśliwy i jego dwa wytresowane pieski. A psy trzeba czasami uśpić, zanim dopadnie je wścieklizna i zaczną atakować swoich przyjaciół.
Po raz kolejny pięść Kendry wylądowała na policzku mężczyzny.
- Był twoim przyjacielem!
- O, nie! To takie smutne! – zadrwił. – Otrząśnij się, kobieto! Był zwierzęciem, takim samym jak wy. Zwierzęta nie mają przyjaciół, tylko ludzi, którzy trzymają je w zamknięciu, a od czasu do czasu wypuszczają na wolność, żeby mogły sobie pobiegać. Powiem wam więcej. – Uśmiechnął się szaleńczo. – Gdyby tu teraz był, nie zabiłbym go tak szybko, jak wtedy. Najpierw połamałbym mu wszystkie kończyny, aż sam zapragnąłby swojej śmierci.
Kendra gwałtownie odsunęła się od biurka i wyszarpnęła z kabury pistolet, ale zanim zdążyła wycelować w Redgera, przerwała jej Maria:
- Nie! – Powoli podeszła do siostry i złapała ją za rękę, w której ściskała broń. – Zrobimy to razem.
- Wzruszające – zaśmiał się burmistrz. – Pieski wierne nawet po śmierci swojego pana. Był chyba nawet taki film. Szkoda tylko, że tym razem pan nie dożył do…
Mężczyźnie nie udało się jednak dokończyć anegdoty. Dwa palce, które wspólnie pociągnęły za spust, uciszyły go na zawsze.
******
Ruder nie odpowiadał. Od kilkunastu minut prosił go w myślach o pomoc, a alter ego po prostu ignorowało swojego właściciela. Wiedział, że słyszy. W końcu było częścią niego, co zresztą wielokrotnie mu przypominało. Wiedział też, że robi to wszystko specjalnie. Jeszcze nie znał celu, ale jeśli chodziło tylko o przestraszenie Willa, to z pewnością się udało. Omalże nie zalał swoich spodni, kiedy rozpoczęła się wymiana strzałów.
Chociaż co chwilę wychylał się, żeby poczęstować przeciwników ołowiem, nie oznaczało to, że się nie bał. Po prostu bezmyślne siedzenie za zasłoną na pewno nie pomogłoby wyjść im z tej kiepskiej sytuacji, a jeżeli któryś z pocisków wystrzelonych z jego broni przypadkiem trafiłby w któregoś z policjantów… wtedy mogłoby być tylko lepiej.
- Nie możemy tu siedzieć w nieskończoność! – krzyknął Horny. – Zombiaki będą napierać, a ja nie jestem w stanie walczyć z dwoma zagrożeniami na raz. Musimy przedostać się do magazynu.
- Jak? – zapytała Jerry. – Jedyna droga prowadzi przez linię ostrzału.
- No i? – Wzruszył ramionami. – Właśnie o tym mówię.
- Podziurawią nas w momencie, kiedy się stąd wychylimy! – powiedziała, wskazując na grupę przeciwników.
- Została ich tylko dwójka. Nie zdołają mnie trafić.
- O czym ty mówisz? – zdziwił się Will.
- Osłaniajcie mnie. – Uśmiechnął się i przeładował karabin. – Nie przestawajcie strzelać, dopóki nie znajdę się po drugiej stronie.
- Co?! – zdenerwował się mężczyzna, ale było już za późno. Horny po prostu podniósł się z ziemi, wybiegł z lasu i puścił się biegiem ku magazynowi. – Czekaj! – krzyknął za nim, jednak posłusznie wystawił lufę za krzaki, nastawił na ogień ciągły i wystrzelił serię w kierunku przeciwników. Jerry postąpiła podobnie, z tym że uzbrojona w pistolet mogła tylko naciskać raz za razem na spust.
Mimo wszystko wyglądało na to, że ten szalony plan zdał egzamin. Horny jakimś cudem dotarł do ściany budynku, zanim wrogowie zdążyli choćby odnotować zniknięcie jednego ze strzelców. Tam natychmiast ustawił się przy krawędzi i spojrzał na Willa w oczekiwaniu na sygnał. A w momencie kiedy policjant wychylił się zza osłony, żeby oddać strzał, mężczyzna kiwnął towarzyszowi głową. Dale nie zwlekał ani chwili. Gwałtownie wyskoczył z ukrycia i poczęstował zaskoczonego przeciwnika kulami, dziurawiąc jego mundur.
Horny wrócił za ścianę i machnął na nich ręką, chcąc, by do niego dołączyli. Tym razem Will postanowił mu zaufać. Kiwnął Jerry głową i wspólnie wyskoczyli z krzaków, pędząc prosto w stronę magazynu. Nikt nawet nie próbował im tego utrudnić. Widocznie ostatni z pozostałych przy życiu funkcjonariuszy przeraził się widokiem martwego kolegi i postanowił nie walczyć z problemem, który zdecydowanie go przerósł. Nim dwójka strzelców dotarła do budynku, zdążyli już zobaczyć, jak policjant ucieka do miasta, nie osłaniając się nawet losowymi strzałami. Nie udało mu się jednak dotrzeć zbyt daleko. Horny wyszedł na otwarty teren, odnalazł go wzrokiem i spokojnie przymierzył. Jeden pojedynczy pocisk wystarczył, żeby zatrzymać niedoszłego uciekiniera.
- No – uśmiechnął się Horny. – Teraz możemy zająć się tymi gównojadami, które właziły nam na plecy. Jerry, jeśli możesz, idź poszukać Shawna. Siedział w środku sporo czasu, pewnie jest trochę wystraszony.
Kobieta kiwnęła głową i ruszyła w stronę wejścia do budynku, tymczasem dwójka mężczyzn odwróciła się w stronę lasu i zaczęła wybijać drepczące zombiaki. Na szczęście było ich tylko kilka, żadna tam horda, z jaką mieli do czynienia na działce. Co pewien czas Will zerkał na Horny’ego. Wydawał się niezwykle zadowolony faktem, jak sprawnie poszła im walka z przeważającymi liczebnie przeciwnikami. Zwłaszcza że to on dowodził, podczas gdy przywódca tkwił uwięziony w magazynie.
Nie minęło kilka minut, a Jerry wróciła, choć – ku zdziwieniu dwójki mężczyzn – sama. Na dodatek wyglądała na jeszcze bardziej przerażoną niż wtedy, kiedy po raz pierwszy wydostała się z budynku.
- Shawn gdzieś zniknął – powiedziała nerwowo.
******
Darował policjantowi życie. Oszołomił go tylko silnym uderzeniem w głowę. Jego plan zakładał niezabijanie ludzi, a to, że wydarzenia potoczyły się nieco inaczej niż miał nadzieję, wcale nie oznaczało, że powinien zrezygnować z tej zasady. Zamierzał ograniczać strzały śmiertelne wyłącznie do tych, które uratują mu skórę. Dość osób zginęło dzisiejszej nocy.
Wydostał się na zewnątrz pomieszczeniem służbowym. Na szczęście drzwi były otwarte, więc nie musiał się z nimi siłować ani szukać klucza. Tylko wyjściowe pozostały zamknięte, ale szybko to zmienił porządnym kopniakiem. Obie zajęte walką grupy nawet nie zwróciły na niego uwagi, kiedy przemknął jak strzała, ukryty w cieniu, w stronę miasteczka. Kierował się do miejsca, które wskazał mu strażnik, zanim stracił przytomność. Według niego miał tam znaleźć wystarczająco duży pojazd, żeby pomieścić całą ich grupę.
Miasto sprawiało wrażenie bezludnego. Mieszkańcy prawdopodobnie pochowali się w domach, przerażeni walką rozgrywającą się za oknami. Nikt nie wypadł na zewnątrz, gdy lawirował pomiędzy budynkami, nikt też nie gwizdnął na niego, kiedy puścił się biegiem przez główną ulicę, celując bronią do wszystkiego, co wydawało mu się podejrzane. Derry było czujne, ale i wyrachowane. Trzymało się z dala od spraw, które bezpośrednio go nie dotyczyły. Może to i dobrze. Przynajmniej dla Shawna.
Ukrył się w cieniu komendy akurat w momencie, gdy ze środka wyleciała grupka policjantów. Na szczęście nawet nie spojrzeli w jego kierunku, byli zbyt ożywieni i podnieceni, a detektyw doskonale wiedział czym. Wszyscy zmierzali w stronę magazynu, by wspomóc swoich towarzyszów posiłkami. Z aktualnej pozycji nie mógł ocenić, jak liczna biegła tam drużyna, ale zgadywał, że jeśli szybko czegoś nie zrobi, Jerry, Horny, Will, Kendra i Maria tego nie przeżyją. Tym większą miał motywację. Pocieszenie było takie, że znalazł się już w odpowiednim miejscu. Po tym jak grupa policjantów pomknęła ku magazynowi, ruszył wzdłuż ściany na tyły budynku. Oszołomiony mężczyzna twierdził, że właśnie tutaj znajdzie potrzebne mu samochody.
Wystarczył jeden rzut oka na parking wypełniony nie tylko furgonetkami, ale i prywatnymi autami, żeby stwierdzić, że wcale nie kłamał. Każdy członek ich grupy mógłby sobie wybrać po jednym wozie i spokojnie starczyłoby dla wszystkich. Nie mieli jednak na to okazji. Pojazd potrzebny był dosłownie od zaraz, na dodatek wystarczająco duży, aby zmieścili się do niego wszyscy przybysze z działki. Dokładnie taki model odnalazł dosyć szybko, bo ktoś odsunął go na bok tak, że stał w pewnej odległości od pozostałych. Policyjny Hummer H2 wyglądał na stworzony specjalnie dla Shawna.
Niewiele myśląc, ruszył więc w kierunku furgonetki. Podszedł do okien, obejrzał dokładnie wnętrze i już miał wsiadać do środka, kiedy zauważył coś, co sprawiło, że aż otworzył usta z zaskoczenia. Po drugiej stronie samochodu stał policjant z kanistrem paliwa w ręku i wpatrywał się w niego równie zdziwiony, jak sam detektyw. Pierwszy ocknął się Shawn. Przetoczył się przez maskę Hummera w czasie, gdy przeciwnik rzucił zbiornik na ziemię i sięgnął do tyłu po broń. Jednak zanim zdążył wycelować, doskoczył do niego przywódca ataku, trafił mężczyznę pięścią w twarz i złapał za rękę, w której trzymał pistolet. Wystrzelony pocisk trafił w beton pod ich stopami, tymczasem oni siłowali się, walcząc o zabójczy przedmiot. Detektyw z całej siły huknął dłonią policjanta w bok samochodu, przez co ten odruchowo wypuścił broń. Niestety, nie zapewniło mu to wystarczającej przewagi. Funkcjonariusz był silniejszy, więc z łatwością wyrwał się z uścisku Shawna, a następnie złapał go za tył głowy i uderzył ją o nadwozie. Ofiara jęknęła z bólu, czując, jak łamie jej się nos. Chwilę później niechciany intruz otrzymał także trafienie pięścią w brzuch, które powaliło go na ziemię.
Policjant przestąpił nad skulonym ciałem mężczyzny, ale ten nie dał za wygraną. Chwycił mundurowego za nogę, jednak przeciwnik, jak gdyby nigdy nic, uwolnił szybko kończynę i sprzedał Shawnowi kopniaka w twarz. Detektyw w akcie desperacji wyciągnął prawą rękę w stronę pistoletu, próbując go dosięgnąć. Funkcjonariusz odpowiedział na to drwiącym śmiechem i docisnął dłoń do betonu powierzchnią swojego buta. Przywódca ataku zawył, kiedy kruche kości zaczęły pękać pod naporem twardego materiału. Wiedział, że jeśli czegoś nie wymyśli, skończy jeszcze gorzej. Oddał się więc instynktom, a lewa ręka wystrzeliła w stronę rączki kanistra i cisnęła zbiornikiem prosto w policjanta.
Ludzkie odruchy tym razem go zdradziły. Cofnął stopę i zasłonił się rękami, żeby uniknąć bolesnego trafienia, co pozwoliło Shawnowi wyciągnąć dłoń po broń. Nie zważając na to, jak bardzo zdeformowało ją nadepnięcie, uniósł pistolet do góry i wycelował lufę w głowę funkcjonariusza. Ten, zrozumiawszy swój błąd, chciał doskoczyć szybko do niedoszłej ofiary, ale było już za późno. Na wpół zmiażdżony palec nacisnął na spust, a kula utkwiła głęboko w czaszce mężczyzny, który po chwili przewrócił się bez życia na powierzchnię parkingu.
Jęcząc, detektyw podniósł się na nogi. Kątem oka zobaczył nadchodzące w jego kierunku zombiaki, zwabione pewnie odgłosami walki i strzelaniną, rozgrywającą się po drugiej stronie miasteczka. Westchnął ze zmęczenia i ponownie wycelował, jednak pociągnięcie za cyngiel nie dało tym razem żadnego rezultatu. Magazynek był pusty. Shawn rzucił bezużyteczną broń na ziemię i lewą ręką wyjął pałkę policyjną z paska martwego policjanta. Nie zastanawiając się długo, ustawił ją poziomo i wbił w oko pierwszego z potworów. Ku zaskoczeniu mężczyzny przedmiot zatopił się w środku niemalże po samą rękojeść, uśmiercając truposza na miejscu. Następnych dwóch załatwił metodami bardziej obuchowymi, do czego broń sprawdziła się zresztą znakomicie. Po zakończeniu tej mniej wymagającej potyczki obejrzał pałkę z miną wyrażającą aprobatę, wytarł krew o ubranie policjanta i zatknął sobie rzecz z tyłu paska u spodni. A nuż mu się jeszcze kiedyś przyda.
Nie zwlekając dłużej, zamknął zbiornik samochodowy, zabrał kluczyki z kieszeni mundurowego i wszedł do Hummera H2. Z wycieńczenia organizmu oczy powoli same się zamykały, ale dzielnie walczył ze zmęczeniem. Grupa na niego liczyła, a każda sekunda zwłoki mogła kosztować jednego z jego przyjaciół życie. Silnik zarżał dumnie, kiedy przekręcił stacyjkę w bok, oddając się w ręce nowego kierowcy. Pierwsze kilka metrów przejechał po nagłym i gwałtownym zrywie, nieprzyzwyczajony do takiej mocy, jednak już chwilę później zdołał w miarę ustabilizować prędkość. Wciąż pędził, z tym że przy okazji uważał wystarczająco, by nie zabić się po drodze. Na szczęście ulice były praktycznie puste. Siły zbrojne miasteczka skierowały się do magazynu, a mieszkańcy woleli tkwić w bezpiecznych domach.
Gdy odnalazł goły kawałek ziemi po odpowiedniej stronie asfaltu, natychmiast skręcił w tamtym kierunku, spiesząc czym prędzej na polanę, na której uwięzieni sojusznicy walczyli o życie. I chyba trafił tam w najlepszym możliwym momencie, bo nowo przybyła grupa policjantów regularnie posuwała się do przodu, ostrzeliwując budynek zza samochodu używanego jako zasłony. Wcześniej go tu nie było. Jeden z funkcjonariuszy musiał dojechać nim w trakcie walki na miejsce, by zapewnić służbom Derry przewagę pozycyjną.
Docisnął stopę do pedału gazu i zaszarżował prosto na drużynę przeciwników, która usłyszawszy ryk silnika, momentalnie rozpierzchła się na boki. Hummer otarł się o maskę policyjnego pojazdu, aż zaiskrzyło, gdy mijał mundurowych. Zatrzymał się dopiero po dotarciu do magazynu, gdzie natychmiast do auta rzuciła się grupa osób z działki. Westchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że nie brakuje nikogo, choć chwilę później mina mu oklapła. Horny wnosił Jerry do samochodu na rękach.
Will zajął miejsce po jego prawej, reszta jakimś cudem wcisnęła się na tył furgonetki. Gdy tylko usłyszał trzaśnięcie drzwiami, wrzucił pierwszy bieg i zawrócił, wykręcając widowiskowego bączka. Jakimś cudem te wychodziły najlepiej podczas sytuacji kryzysowych. Następnie ponownie docisnął pedał gazu do podłogi i ruszył naprzód, w stronę głównej ulicy. Jeśli wierzyć mapce Kendry, jaką dokładnie przestudiował w domu, właśnie tamtędy dało się dojechać do miejsca, w którym umieszczono kolczatkę.
Policjanci regularnie ostrzeliwali pędzący pojazd, próbując ukrócić życie pasażerów, ale ciężko było trafić w tak małe szyby. Zaledwie jedna kula przebiła się przez ich powierzchnię, choć na całe szczęście nie dosięgła nikogo w środku. Zresztą, taki wypadek graniczył z cudem, bo większość profilaktycznie pochowała głowy między kolanami. Na dodatek po chwili wydarzyła się jeszcze jedna rzecz, która skutecznie obniżyła morale przeciwników. Gdy znaleźli się w odpowiedniej odległości od magazynu, Shawn wyciągnął starą komórkę, przerobioną przez Marię na detonator radiowy, z kieszeni kurtki i nacisnął na wskazany wcześniej przycisk. Usłyszeli huk eksplozji, a detektyw, nie mogąc się powstrzymać, zerknął na lusterko, by zobaczyć efekty swojej pracy. Trochę się jednak rozczarował, bo zamiast oczekiwanej fali ognia, zobaczył tylko pokaźną dziurę w ścianie budynku, znajdującej się po ich stronie, jakiej pęknięcia powoli rozchodziły się na dalsze rejony. Cóż, chyba ładunki wybuchowe domowej roboty nie były tak potężne, jak te widywane w filmach akcji.
Kiedy wyjechali z miasta, wszyscy mimowolnie odetchnęli z ulgą, z czego szczególnie słyszalne było westchnienie Willa.
- Co się stało? – zapytał Shawn, przypominając sobie o stanie Jerry. Próbował obejrzeć się do tyłu tak, by jednocześnie uniknąć zjechania na pobocze i postoju na drzewie.
- Ich snajper trafił ją po tym, jak rozgromiliśmy pierwszą grupę – oznajmił Horny. – Nie spodziewaliśmy się drugiej fali i nie zdążyliśmy nawet spostrzec nadchodzącej grupy przeciwników.
- Nic mi nie jest – jęknęła dziewczyna. Detektywowi kamień spadł z serca. Była przytomna.
- Kula przeszła na wylot – powiedziała Maria. – Będzie dobrze.
- No a wy… - zaczął mężczyzna, powoli podnosząc głos. – Gdzie się podziałyście, do kurwy nędzy?! Gdyby nie to, że goście mieli zerowe pojęcie o używaniu broni, już dawno wsiąkalibyśmy w glebę! Zostawiłyście nas samych i wróciłyście dopiero po zakończeniu pierwszej strzelaniny!
- Nie twój interes – stwierdziła Kendra tonem tak chłodnym, że Horny zdecydował się odpuścić dłuższą walkę.
Reszta jazdy upłynęła we względnym spokoju. Ludzie wydawali się nieziemsko zmęczeni, ale przy okazji zadowoleni wynikami. Nawet Jerry nie jęczała tak głośno, jak powinna przy ranie postrzałowej.
Shawn dobrze znał tę drogę, więc także nocą nie dał się nadziać na policyjną przeszkodę. Zrobił to już raz i więcej nie zamierzał. Zatrzymał się tuż przed nią, a wtedy wszyscy powoli wysiedli z pojazdu. Ci, którzy siedzieli na tyle, przeciągnęli się, prostując kręgosłupy po długim przebywaniu w niezbyt wygodnej pozycji.
- Ja ją zaniosę – powiedział detektyw, idąc w stronę leżącej na tyle Jerry. Jej koszulka w połowie przesiąkła krwią, pomimo tego że ktoś przyłożył kobiecie zwiniętą szmatę do dziury. Choć nie widział jeszcze miejsca trafienia z bliska, mógł wnioskować, że znajdowało się gdzieś w okolicach lewego ramienia.
- Daj spokój – prychnęła Kendra. – Myślisz, że jesteśmy ślepi? Spójrz na swoją rękę. – Zdziwiony opuścił wzrok na dłoń. Wcześniej nie zwracał uwagi na ból, ale po tym, jak przypomniała mu o obrażeniach, ten nagle zaatakował ze zdwojoną siłą, paraliżując mężczyźnie prawe ramię. A część ciała przeznaczona do chwytania rzeczywiście wyglądała koszmarnie. W połowie zdeformowane i pokrzywione palce nadawały się do jakiegoś horroru bez konieczności dodatkowej charakteryzacji. – Horny będzie ją niósł na zmianę z Willem.
- Przecież potrafię chodzić – zdenerwowała się Jerry i ostrożnie wygramoliła się z samochodu, z trudem utrzymując równowagę. Will natychmiast do niej doskoczył.
- Jutro pewnie tak, ale dzisiaj średnio będziesz sobie z tym radzić – mruknęła Kendra.
- Cśś – uciszyła ją nagle kobieta. Choć wyglądało to raczej na majaki chorej, bo nie była w stanie otworzyć oczu do końca. – Słyszycie to?
Przez chwilę wsłuchiwali się w ciszę, jednak w końcu wzruszyli ramionami, patrząc na nią, jak na wariatkę.
- Dźwięk dobiegał ze środka samochodu – powiedziała. – Chyba z bagażnika, nie jestem pewna, ale to brzmiało, jakby… ktoś przewracał się na bok…
Słowa Jerry wydawały się nieprawdopodobne, lecz coś sprawiło, że jej uwierzył. Być może chodziło po prostu o to, jaką sympatią darzył dziewczynę. W każdym razie powoli podszedł do tylnej klapy Hummera i pociągnął za uchwyt. A kiedy wreszcie ujrzeli wnętrze bagażnika, wszyscy zamarli z przerażenia.
- Cześć – mruknął, uśmiechając się nieśmiało, siedzący tam nastolatek.

3 komentarze:

  1. Ciekawe kto to ten nastolatek.
    Jak zwykle świetnie, już nie mogę się doczekać aż przeczytam jak to się dalej potoczy, dlatego gdybyś dodał rozdział w niedziele bardzo umiliłbyś mi święta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Osz ty mistrzu! Im dalej w las tym więcej zajebistej akcji! :D Dokładnie Magda - ciekawe kto to jest :) , ale wiedząc , że nie jest jednym z głównych bohaterów to pewnie i tak umrze :P Ciekawe jaka będzie końcówka. Z niecierpliwością czekamy na następne rozdziały! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadanie jest świetne, podoba mi się ten styl pisania. Szkoda, że blog został zakończony.
    Zapraszam do moich opowiadań, może któreś się spodoba.
    wadazagency.blogspot.com
    opowiadanie-demona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń