Pierwsza ankieta wkrótce zostanie zakończona, choć zwycięzca wydaje się już pewny. Tuż po niej wystartuje kolejna. Tymczasem zapraszam do zapoznania się z rozdziałem!
Podeszwa buta Shawna zmiażdżyła czaszkę truposza, ostatecznie posyłając go na drugi świat. Obrzydzony widokiem mężczyzna z grymasem na twarzy wytarł obuwie o trawę, aby usunąć z niego wszystkie ślady bytu nadnaturalnego stworzenia. Nie było w tym nic dziwnego. Raczej nikt nie chciałby chodzić w rzeczach wysmarowanych resztkami zgniłych ciał zombiaków. Zwłaszcza kiedy jakiś czas temu ogień strawił ich zewnętrzne tkanki.
- Kendra i Maria nie będą zadowolone, gdy się o tym dowiedzą – westchnął Shawn, oglądając pozostałości po chatce leśniczego.
- Pierdolisz – zadrwił Horny i przeładował karabin.
Detektyw zignorował jego słowa i w ciszy przestąpił nad zwłokami. Zombiak musiał zająć się ogniem w czasie pożaru. Oczywiście, nic nie poczuł, ale płomienie parły dalej i w końcu – chcąc czy nie chcąc – sprawiły, że nie był już w stanie się poruszać. Czarne, zwęglone resztki po prostu przywarły do ziemi, a zdeformowana twarz mogła tylko otwierać i zamykać usta, by wydawać z siebie nieludzkie dźwięki. Shawn dawno nie widział niczego tak ohydnego, włącznie z wnętrznościami wylewającymi się z otworu w brzuchu jelenia po napadzie grupy wygłodniałych truposzów.
Coś szturchnęło detektywa w plecy. To Horny wskazywał mu lufą potwora włóczącego się kilkanaście metrów od nich. Mężczyzna kiwnął szybko głową, dając towarzyszowi do zrozumienia, że bierze go na siebie. Zacisnął pewnie dłonie na trzymanym w rękach szpadlu i ruszył powoli w stronę wędrowcy. Już po kilku krokach potwór wypatrzył świeże mięso i z jękiem na ustach zwrócił się ku ofierze. Shawn miał jednak inne plany. Kiedy znalazł się odpowiednio blisko, wziął zamach i trafił prosto w głowę zombiaka. Kilka kropel krwi poleciało na jego koszulę, ale widząc chwiejącego się trupa, uderzył jeszcze raz, by posłać go na ziemię.
Wtedy zauważył, że nie był to jedyny przedstawiciel gatunku w okolicy.
Wcześniej znajdował się za ruinami domu, dlatego drugi potwór pozostawał poza zasięgiem wzroku, jednak teraz zagrożenie stało się w pełni widoczne. Szedł w kierunku Shawna pod wystarczająco szerokim kątem, żeby zablokować mężczyznę w jednym miejscu. Nie wydawał się zbyt silny i detektyw z pewnością by sobie z nim poradził, gdyby nie to, że miał przed sobą inny, wciąż żywy problem. Podniósł szpadel do góry i ponownie opuścił go na twarz leżącej niedoszłej ofiary. Niestety, nie licząc złamania nosa i zmiażdżenia kości policzkowej, nic nie zdziałał – truposz ciągle usiłował zerwać się z ziemi i zatopić kły w jego ciele.
- Na co czekasz?! Strzelaj! – wrzasnął do Horny’ego, ale ten stał tylko z celownikiem karabinu przyłożonym do oka. Shawn miał dziwne wrażenie, że przez lunetę obserwował właśnie towarzysza, a nie zombiaka.
W akcie desperacji kopnął próbujące się podnieść stworzenie w głowę i zamachnął się na szarżującego potwora. Gdy obrócił głowę w jego kierunku, spojrzał śmierci prosto w oczy. Prosto w czerwone, beznamiętne oczy, w których widać było wyłącznie głód. Nawet jeśli udałoby mu się trafić zombiaka, ten zdąży zacisnąć szczękę na szyi detektywa. Wiedział, że w walce jeden na jeden tylko taki scenariusz wchodził w grę. Na szczęście w takich momentach wkraczał partner.
Pocisk wystrzelił z broni Horny’ego, roznosząc huk wystrzału po całej okolicy. Nabój wbił się w gnijącą skórę na głowie potwora, a krew ze zniszczonych narządów krwionośnych pochlapała twarz Shawna. Mężczyzna nie zastanawiał się jednak zbyt długo nad tym, co właśnie się stało, zadziałał instynktownie, tak jak nauczyło go życie. Obrócił się w kierunku pierwszego celu, chwycił szpadel w taki sposób, by uderzać ostrymi krawędziami i za jednym zamachem otworzył czaszkę truposza. Dopiero kiedy kawałki nieużywanego mózgu zaścieliły pobliską trawę, wypuścił powietrze z płuc i otarł czoło z posoki. Śniadanie podeszło mu do gardła, więc splunął na ziemię, aby pozbyć się nieprzyjemnego smaku i odegnać odruchy wymiotne.
Kiwnął towarzyszowi w ramach podziękowań. Nie byli ze sobą wystarczająco blisko, żeby zasłużyć na słowa. Poza tym doskonale wiedział, że Horny w głębi duszy życzy mu śmierci i chociaż – co przed chwilą pokazał – nie zamierza się do niej przychylać osobiście, to długo nie rozpaczałby, gdyby Shawn znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Świat apokaliptyczny bywa bezlitosny.
- Mogłeś dłużej zwlekać – stwierdził, podchodząc do ruin domu i patrząc na partnera z przymrużonymi oczami. – Wystrzeliłeś tak szybko, że nie zdążyłem nawet wypatrzeć niebezpieczeństwa.
- Spust mi się zaciął – uśmiechnął się niewinnie Horny. – Trzeba będzie coś z tym zrobić.
Dupek, pomyślał i splunął na ziemię, ale postanowił nie roztrząsać dłużej sprawy. Dale był, jaki był i żadne pretensje raczej tego nie zmienią. Już wolałby pójść na zwiady z Willem, jednak tamten musi odpoczywać do ostatniej chwili, żeby podczas ataku być w jak najlepszej kondycji. Rodziny i towarzyszów się nie wybiera.
Odłożył wątek na bok i w pełni skupił się na celu ich przechadzki – chatce leśniczego. Od ostatniego pobytu nikt nie wrócił, żeby sprawdzić, jak domek się trzyma, dlatego w końcu postanowił wziąć się za to samemu. Podczas opowieści siostry zasugerowały, co mogło się stać z miejscem i jak widać miały rację. Służba Derry zjawiła się tutaj już dawno temu, a gdy nie zastała uciekinierek w środku, postanowiła pozbyć się budynku na zawsze. Podpalenia kojarzyły mu się z zachowaniem szczeniackim, typowym dla zbuntowanych nastolatków w okresie dojrzewania. Czyżby i za tym stały właśnie dzieciaki?
Dom w większości spłonął, a jego resztki wyglądały na wystarczająco niestabilne, aby oglądanie ruin od wewnątrz graniczyło z samobójstwem. Z dachu pozostał tylko niewielki kawałek, który jakimś cudem nie zawalił się po napadzie napakowanych testosteronem policjantów. Co ciekawe, przy zewnętrznych ścianach budynku leżały części stłuczonych szyb. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że znajdowały się stanowczo za daleko od chatki. Prawdopodobnie ktoś wybił je od środka, jeszcze zanim podłożono ogień, co potwierdzało tezę dotyczącą młodych gniewnych. Detektywi – nieważne czy federalni, czy podrzędni, od spraw rodzinnych – zawsze zwracali uwagę na szczegóły. Taka praca.
Mimo wszystko w obrazie zniszczenia wypatrzył rzecz, która wyglądała na zachowaną w miarę nienaruszonym stanie. Powoli podszedł do drzwiczek do piwnicy i spojrzał na zamek. Podpalacze rozwalili kłódkę, co znaczyło, że i weszli do środka, ale z jakiegoś powodu zostawili miejsce w spokoju. Chwycił więc za klamkę i pociągnął do góry.
- Umyśliłeś już sobie, kiedy atakujemy? – zapytał Horny, zbliżając się w jego kierunku.
- Prawdopodobnie jutro, o ile sytuacja w Derry nie uległa zmianie – odpowiedział, schodząc na dół po schodach – co raczej nie wchodzi grę, skoro od kilku dni dziewczyny obserwują jeden, ten sam schemat działania miasta.
- I dobrze, mam dość czekania – stwierdził, podążając za towarzyszem. – Wreszcie uzgodniłeś coś konkretnego, moje gratulacje.
- Cieszę się, że mogę liczyć na wsparcie swoich ludzi – mruknął Shawn, rozglądając się po pomieszczeniu.
Coś tu rzeczywiście było nie tak. Konserwy w większości wciąż znajdowały się na miejscu, a przeważającą ilość półek okrywał kurz. Tylko nieznaczna część zapasów została uszczuplona. Detektyw podszedł do jednej z tych pustych i uważnie się jej przyjrzał. Interesujące okazało się to, że im wyższy regał, tym więcej brudu się na nim zadomowiło, podczas gdy dolne partie były… no, może nie do końca czyste, jednak z pewnością nie tak skandalicznie brudne, jak reszta.
- Nie jestem pewien… ale chyba ktoś regularnie podkrada stąd żywność – powiedział nieśmiało Shawn.
Horny ustawił się obok niego, również przyjrzał się półkom, a po chwili wzruszył ramionami.
- To logiczne, sam bym tak robił. Zamiast dzielić się z innymi, możesz mieć wszystko dla siebie.
- No tak – prychnął detektyw. – Niech inni głodują, byle bym ja żył w dostatku.
- Tkwij dalej w swoim wyimaginowanym świecie ludzi życzliwych i wszechobecnego dobra. Tylko się nie zdziw, kiedy to złe zło w końcu przestąpi nad twoimi prochami.
- To, że świat umiera na naszych oczach, nie znaczy, że powinniśmy utracić rzecz, która czyni nas ludźmi – człowieczeństwo – powiedział Shawn, biorąc jedną z puszek do ręki i sprawdzając jej zawartość kilkoma krótkimi puknięciami. – Jak dla mnie walka powinna być ostatecznością, szczególnie w czasach takich jak te. Wciąż możemy sobie pomagać. Wspólnie jesteśmy w stanie zrobić znacznie więcej niż samemu.
- Może i w ten swój wyjątkowo naiwny sposób masz trochę racji – stwierdził Horny, choć ton jego głosu wskazywał na coś zupełnie odwrotnego. - Tylko że zaufanie to towar deficytowy podczas apokalipsy. I szczerze mówiąc, wolę strzelić i mieć problem z głowy niż na siłę kogoś resocjalizować, żeby później samemu dostać kulkę w plecy… No dobra, wracamy na działkę czy zamierzasz spędzić tutaj noc, szefie?
Detektyw kiwnął głową, odłożył konserwę na półkę i odwrócił się w stronę schodów.
- Wracamy.
Już szedł w kierunku wyjścia, kiedy zatrzymały go słowa towarzysza:
- Czekaj, czekaj, nie zabieramy żarcia ze sobą?
- Nie, niech tu zostanie. – Pokręcił głową. Co prawda, udzielił dosyć oszczędnej odpowiedzi, ale nie zamierzał podawać powodów swojej decyzji.
Szybko okazało się jednak, że Horny bez trudu domyślił się zamiarów Shawna, bo jeszcze zanim ten wyszedł na zewnątrz, do jego uszu dotarł głośny śmiech mężczyzny. Kilkadziesiąt sekund po opuszczeniu piwnicy, kiedy kolejna głowa wydostała się na światło słoneczne, Dale wciąż uśmiechał się szeroko do detektywa.
- Czyżbyś zakładał, że twój nieskazitelny plan może ostatecznie nie wypalić? – zapytał, nie przestając się szczerzyć. – Że kiedyś Derry upomni się o nas i spali działkę tak samo, jak zrobiło to z leśniczówką? Wtedy faktycznie przydałby się nam taki przyczółek z pożywieniem i miejscem do spania. – Pokiwał głową z aprobatą. – A jednak czasami mózgownica pracuje, po raz drugi składam gratulacje. Dobrze, że mamy przywódcę, który myśli o wszystkim.
Nic na to nie powiedział.
******
Początkowo chciał jej czytać, ale dziewczynka szybko zniecierpliwiła się, wyrwała mu książkę z rąk i powiedziała, że będzie to robić sama. Na szczęście zdążyła nauczyć się tego w szkole, zanim zaraza doprowadziła do zamknięcia placówki. Inaczej teraz Jesse miałby spory problem, rozdarty pomiędzy edukacją młodszej siostry, a własną, zgoła inną, bo typowo wojskową. Dobrze też, że udało im się znaleźć na strychu stare bajki Kendry i Marii. Przynajmniej mała mogła się czymś zająć w przerwie od oglądania swojej ulubienicy wyrzynającej siekierą zastępy zombiaków.
Znalazły się jednak minusy tej sytuacji. Siedzieli w salonie wraz z Joshem, gburem, za którym chłopak nieszczególnie przepadał. Denerwowali go ludzie wiecznie narzekający na wszystko dookoła, a samemu potrafiący tylko leżeć i marudzić. Tata nazywał takich dziadków starymi piernikami, ale to byłoby chyba za łagodne określenie w przypadku Josha. Zerkając co chwilę na wiecznie pogrążonego w lekturze, siedzącego w swoim ulubionym fotelu, staruszka, sięgnął po książkę wybraną dla siebie spośród niewielkiego zbioru dwóch kobiet. „Na polowaniu” głosił tytuł. Według opisu zamieszczonego na tylnej części okładki w środku znajdowały się wskazówki zawodowych myśliwych, którzy z tego typu profesją mieli do czynienia od dłuższego czasu. Choć chłopak był zdania, że nikt nie mógł konkurować z siostrami pod względem doświadczenia, to i tak zdecydował się przejrzeć poradnik. A nuż znajdzie tu coś ciekawego.
Niedługo jednak cieszył się spokojnym czytaniem książki. Nie minęło kilka minut, jak do tej pory milczący Josh zdecydował się wreszcie odezwać, oczywiście z nutą typowego dla niego sarkazmu:
- „Na polowaniu”, hohoho – zaszydził. Nie odwrócił wzroku od własnej lektury. Zazwyczaj nie odwracał. – Widzę, że chłopaczek nam dorasta. Wcześniej ten wiek kojarzył mi się raczej z podwędzoną z biblioteki szkolnej kamasutrą, ale czemu nie powieść myśliwska? W końcu gust jest jak dupa – każdy ma swoją.
- Mógłbyś uważać na język? – zwrócił mu uwagę lekko podenerwowany Jesse. – Sara jest w pokoju.
Staruszek przejechał językiem po palcu i przewrócił stronę.
- Nie pamiętam, żebyśmy przechodzili na „ty”.
- Tutaj wszyscy jesteśmy na „ty”. Panuje równość.
- Za mało jeszcze wiesz o świecie, mój drogi kolego – westchnął teatralnie Josh. – Czy to komunizm, czy faszyzm, czy inna pieprzona demokracja, coś takiego jak równość po prostu nie istnieje… Zresztą, po co mam tak daleko wybiegać myślą, skoro można spojrzeć na nas? Co teraz robią siostrzyczki, a co robisz ty? Nie przypominam sobie, żebyś nie był chętny do pomocy, wręcz przeciwnie – wyrywałeś się z gorliwością niedoszłego samobójcy! Mimo to siedzisz tutaj, mały, wciąż za mały, by walczyć. Właśnie tak wygląda ta twoja równość.
Zacisnął palce na okładce książki, powodując małe wgniecenia.
- Co do tego się mylą.
- O nie, mają zupełną rację! – stwierdził. – Do pewnych rzeczy trzeba po prostu dorosnąć. Sam najchętniej nie pozwoliłbym Jerry brać udziału w czymś takim, ale w przeciwieństwie do ciebie moja dziewczynka jest już na tyle dorosła, że nie mam prawa jej niczego zabraniać. A skoro wolałbym nie posyłać do Derry dwudziestokilkuletniej kobiety, to czemu miałby tam lecieć dzieciak, który wcale nie tak dawno lał jeszcze w gacie?
Jesse już otwierał usta, żeby coś na to odpowiedzieć, kiedy za rękaw pociągnęła go Sara. Podbiegła do niego ze swoim „Czarnoksiężnikiem z krainy Oz” akurat w odpowiednim momencie, bo pomogła mu powstrzymać szczeniackie, wypowiedziane pod wpływem emocji słowa. Nawet tak krótkie pytanie, które zadała, pozwoliło chłopakowi nieco ochłonąć i przemyśleć sprawę. Inaczej pewnie Josh wyśmiałby go, szydząc z niedojrzałości psychicznej nastolatka.
- Jess, co to jest strach na wróble? – zapytała dziewczynka, wskazując bratu odpowiedni fragment.
- Strach na wróble to taka wypełniona słomą kukła do straszenia ptaków – wyjaśnił. – Stawia się go na polach ze zbożem, ponieważ ptaki lubią wydłubać ziarna i niszczyć plony.
Pokiwała głową z taką miną, jakby przed chwilą wyjawił jej największą z tajemnic świata, podziękowała i pobiegła z powrotem na swoje miejsce. Z nieznanych nikomu przyczyn dzieci wolą leżeć na dywanach niż siedzieć na znacznie wygodniejszych kanapach.
Zamknął swoją książkę i odłożył ją na stolik do kawy. Już raczej i tak nie sięgnie dzisiaj po tę lekturę. Zastanowił się chwilę nad słowami, po czym skierował wzrok w kierunku Josha. Ten nie patrzył na niego, choć chłopak podejrzewał, że kątem oka bacznie obserwował reakcje rozmówcy. Mężczyzna zawsze świetnie radził sobie z odczytywaniem cudzych emocji, nawet kiedy nie stali oko w oko.
- Nieważne, ile mam lat, ważne jest to, co potrafię. Ja umiem walczyć, uczyłem się dokładnie tego i prawie tylko tego przez ostatnie dwa miesiące. Z pewnością bym im się przydał…
- Gdyby nie twój wiek – przerwał mu staruszek.
- Jak widać można mieć też kilkadziesiąt lat na karku, a i tak siedzieć w cieplutkim domku i oglądać literki – odparł chłodno Jesse. – Nie trzeba być dzieckiem, żeby być kimś bezużytecznym.
Ręka mężczyzny drgnęła.
- Uważaj na słowa, małolacie. – Głos mu drżał. – W dupie byłeś, gówno widziałeś.
- Powiedz mi, dziadku, jakie to uczucie, kiedy własna córka ma więcej odwagi niż jej ojciec? – drążył temat chłopak, wychylając się lekko do przodu. – To dlatego zacząłeś pić, prawda? Nie mogłeś znieść myśli, że jesteś żadnym wzorem dla swoich dzieci. W końcu łatwiej być wiecznie pijanym, zrzędliwym starcem niż spojrzeć w lustro i zobaczyć zwykłego życiowego nieudacznika, który…
Ulubiona książka Josha wylądowała na stoliku do kawy, powodując wystarczająco duży huk, żeby Jesse umilkł, a Sara oderwała lekko wystraszony wzrok od bajki. Mężczyzna zerwał się z miejsca i w dwóch krokach dopadł do nastolatka. Dopiero teraz chłopak spostrzegł, jak bardzo wysoki był ten człowiek. Już myślał, że staruszek zamierza go uderzyć, ale ten po prostu złapał go za ramię i mocno ścisnął. Jessemu aż łzy stanęły w oczach z bólu.
- Jeszcze zdanie o mojej rodzinie, a… - zasyczał. Jeszcze nigdy nie widział Josha w takim stanie, zwłaszcza z tak bliskiej odległości. Dostrzegał każdy szczegół na jego twarzy, nie wyłączając zmarszczek na wykrzywionej gniewem twarzy, pożółkłych zębów i podkrążonych, czerwonych oczu. – Masz w sobie wprost niewyobrażalne ilości inicjatywy. Jesteś aż do porzygania odważny i zawsze pierwszy chętny do walki. Szkoda tylko, że wyniki nie zawsze są zadowalające. Ostatnia taka akcja skończyła się śmiercią mojego syna, twojej matki i siostry prawie też. Jak to dobrze, że tym razem nikt nie pozwolił ci brać udziału w wojnie, bo chyba by nas tu, kurwa, wszystkich powystrzelali.
Puścił ramię chłopaka i ruszył w stronę wyjścia, ani razu nie odwracając się do Jessego. Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi krążył po całym domu jeszcze długo po tym, jak mężczyzna wypadł na zewnątrz.
******
- Broń trzyma się tak – poinstruował i łapiąc dziewczynę za rękę, pokazał jej, w jaki sposób powinna ułożyć dłonie na pistolecie. Ta zacisnęła palce, jakby chciała zmiażdżyć trzymany w rękach przedmiot. – Nie tak mocno. – Horny uśmiechnął się. – Im bardziej zaciśniesz uchwyt, tym trudniej będzie ci trafić. – Posłusznie zmniejszyła lekko uścisk i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Tak?
- Właśnie tak. Przechodzimy dalej. Teraz broń jest zabezpieczona, co znaczy, że jeśli naciśniesz na spust, nic się nie stanie. Żeby móc strzelać, trzeba ją odbezpieczyć. W tym celu przeciągasz kurek w ten sposób… Bardzo dobrze. Teraz broń jest odbezpieczona.
Przymknęła jedno oko i na próbę wycelowała w postawione na wyrąbanej części pnia puszki po konserwach.
- Ile razy mogę strzelić?
- Kilka. Teoria później, na razie skupmy się na praktyce. Pewnie nie muszę ci mówić, że aby strzelić, musisz docisnąć spust, prawda? Jednak póki co tego nie rób. Lepiej nie marnować kul, nie mamy nieskończonej ilości amunicji. – Stanął za dziewczyną i praktycznie przyklejony do zgrabnego ciała, ustawił ręce tak, aby przylegały sztywno do jej. – Na początek podnosisz broń mniej więcej na wysokość oczu. Nie wal z biodra, takie rzeczy działają tylko na filmach. Musisz widzieć swój cel, inaczej nigdy nie uda ci się w niego trafić, zwłaszcza bez doświadczenia. Kiedy uznasz, że pocisk doleci na miejsce, strzel.
Jane mierzyła chwilę ze zmrużonymi oczami, co dla Horny’ego wyglądało dosyć zabawnie. Mimo wszystko nie dał nic po sobie poznać. W końcu zależało mu na tym, żeby dziewczyna otworzyła się na niego. Nie tylko metaforycznie.
Po chwili rozległ się huk, a wystrzelona kula poleciała gdzieś w krzaki, tonąc w leśnej zieleni. Puszki nawet nie drgnęły. Skupienie na twarzy nastolatki zostało zastąpione zdziwieniem połączonym z rozczarowaniem, tworząc jeszcze bardziej komiczny efekt. Gdyby nie przygryzł wargi, mężczyźnie nie udałoby się powstrzymać śmiechu.
- Spokojnie, nikt nie trafia w cel za pierwszym razem – powiedział Horny, przejeżdżając lekko palcami po przedramieniu dziewczyny. – Na początku ciężko dobrze oszacować odległość i kierunek lotu naboju. Mi zajęło mnóstwo czasu, zanim nauczyłem się zbijać podstawiane przeszkody.
Na szczęście Jane okazała się bardziej zdeterminowana niż zniecierpliwiona. Pokiwała głową na znak zrozumienia, ponownie przybierając swoją poważną, skupioną minę i z niewielką pomocą towarzysza wycelowała po raz drugi. Co prawda, wtedy także nie udało jej się strącić puszki, ale zdążyła to zrobić przed zmianą magazynka. Tryumfalny uśmiech, który wykrzywił twarz dziewczyny, wraz z pełnymi dumy zerknięciami w jego kierunku, sprawił, że mężczyzna nie zdołał wytrzymać ani chwili dłużej. Roześmiał się na cały głos.
- Co…? – zapytała skonsternowana Jane.
- Nie, nic, nie śmieję się z ciebie – powiedział Horny po tym, jak udało mu się opanować niekontrolowany napad. – Po prostu podoba mi się twój entuzjazm. Jest cholernie zaraźliwy. To niesamowite widzieć cię taką szczęśliwą.
Ponownie uśmiechnęła się szeroko i pocałowała mężczyznę w policzek.
- To dzięki tobie. Sama nigdy nie dałabym rady.
Spojrzał jej w oczy i zobaczył dokładnie to, do czego dążył od dłuższego czasu. Poczucie bezpieczeństwa. Od tego się zawsze zaczyna. Wszystko szło zgodnie z planem.
W końcu, kiedy uznał, że wystarczy tych czułości, odsunął się od niej i wskazał ręką konserwy.
- Teraz twoja kolej. Zobaczymy, jak pójdzie ci bez mojej pomocy.
Kiwnęła głową i na powrót spoważniała. Horny’ego bawił sposób, w jaki traktowała naukę strzelania. Wyglądała, jakby właśnie uczyła się największej z istniejących technik – takiej, która zapewni jej życie wieczne i ochroni nawet przed śmiercią. Tymczasem mężczyzna wiedział, że zapewne podczas bezpośredniej konfrontacji z jednym z zombiaków trzęsące się z nerwów ciało nie pozwoli dziewczynie choćby na utrzymanie broni w rękach. Trenowanie czegoś na nieruchomych, bezużytecznych puszkach po konserwach znacznie różniło się od walki z żywym i cholernie niebezpiecznym potworem.
Trafiła za trzecim razem, wieńcząc zrzucenie przeszkody piskiem uciechy. Szczerzyła się do nauczyciela jak głupia, a efekt dodatkowo kumulowały długie blond włosy. Horny pokazał jednak uniesiony do góry kciuk, nie dając po sobie poznać tego, jak bardzo jego wrażenia różniły się od jej. Wszystko to, co u Jane wywoływało uśmiech radości, u niego przywoływało raczej grymas politowania.
- Brawo, twój pierwszy samodzielnie strącony cel. Myślę – skomentował, idąc w stronę plecaka. Rozpiął suwak, pogrzebał chwilę we wnętrzu i wyciągnął ze środka dwie butelki piwa – że to dobra okazja na uczczenie postępów i wypicie za wszystkie przyszłe trafienia.
Zdziwiła się lekko na widok alkoholu.
- Skąd to masz? – zapytała. – Josh opróżnił przecież całą piwnicę.
- Prawie całą – podkreślił, ściągając kapsle za pomocą noża. – Tylko te dwie butelki przetrwały. Na szczęście w porę udało mi się je przemycić… Zresztą, on pewnie i tak gustuje w nieco mocniejszych trunkach.
Cofnął się o krok i usiadł na kolejnej pozostałości po ściętym pniu. Dziewczyna zawahała się, ale w końcu podeszła, zajęła miejsce i z uśmiechem na twarzy wzięła od mężczyzny piwo. Stuknęli się butelkami, po czym każde pociągnęło łyk ze swojej. Jane pomlaskała chwilę, obejrzała dokładnie etykietę i powiedziała:
- Dobre…
- Nie piłaś nigdy alkoholu? – zapytał zdziwiony Horny.
- Czasami mi się zdarzało – odpowiedziała, biorąc następny łyk. – Ale rzadko kiedy wychodziłam z domu, żeby spotykać się ze znajomymi. Mój ojciec miał hopla na punkcie rygoru.
- Czyli mieszkałaś z rodziną…
Kiwnęła głową.
- Z rodzicami, przybranym bratem i rodzoną siostrą.
- Co się z nimi stało? – ciągnął temat mężczyzna.
Cień uśmiechu zniknął z twarzy dziewczyny. Odłożyła butelkę na ziemię, po czym ukryła twarz w dłoniach. Po chwili odezwała się krótko:
- Wolałabym o tym nie mówić.
- Jasne – odparł szybko Horny. – Rozumiem. Przepraszam za to pytanie. Nie powinienem… - Nie wiedział, co jeszcze może powiedzieć, więc po prostu podniósł butelkę do ust i wlał część jej zawartości do gardła.
Jane wciąż nie ufała mu na tyle, żeby opowiedzieć o niewątpliwej tragedii, która rozegrała się w tamtym domu. Póki co musi uważać, żeby nie wchodzić na tak grząskie tematy. Na szczęście to zwykła faza przejściowa. Już wkrótce otworzy się na niego zupełnie i będzie mówić mężczyźnie rzeczy, których nie mówiła nigdy nikomu. To tylko kwestia czasu. Dziewczyny takie jak ona zawsze w końcu pękają.
******
Niestety tego dnia nie było mu dane spokojnie poleżeć na swoim ulubionym miejscu. Niedługo po tym, jak już uwalił się w krzakach za stodołą, ktoś zaczął przedzierać się przez zarośla w jego kierunku. Po kilkudziesięciu sekundach walki z roślinnością Willowi ukazała się głowa Shawna. Zniecierpliwionego i zdenerwowanego Shawna. Kiwnął na niego i kazał wyjść na zewnątrz. Mężczyzna jęknął i z ociąganiem skierował się w stronę nieproszonego gościa, choć w głębi duszy podejrzewał, że czeka ich długa, nieprzyjemna rozmowa. Detektyw rzadko kiedy przybierał taki wyraz twarzy.
Kiedy udało mu się wydostać z krzaków, zobaczył Shawna kręcącego się niespokojnie w kółko. Wziął głęboki wdech i odchrząknął, aby zasygnalizować swoją obecność. Przywódca ataku zatrzymał się, wyprostował i spojrzał mu prosto w oczy, po czym zapytał:
- Na co jesteś chory?
Pytanie zbiło go z tropu. Otworzył do połowy usta i zawahał się, kompletnie zdezorientowany. Pewnie wyglądał w tej pozycji na kogoś bardzo tępego, ale siła zaskoczenia sprawiła, że miał kompletną pustkę w głowie.
- Ja… O czym ty mówisz? – zdołał w końcu wydukać.
- Nie udawaj. Doskonale wiem, że masz problemy psychiczne – stwierdził Shawn, wciąż patrząc prosto w oczy mężczyzny. – Choć nie od razu się tego domyśliłem. Przez bardzo długi czas wmawiałem sobie, że to wahania nastrojów czy coś w tym stylu, ale to była wyłącznie złudna nadzieja. Nie zmieniasz tylko nastroju. Ty zmieniasz się cały. W jednej chwili jesteś cichym, zamkniętym w sobie gościem, stroniącym od kontaktu z innym; w drugiej wojowniczym, czasami nawet brutalnym twardzielem w ciągłej gotowości do akcji. To rzuca się w oczy tak bardzo, że dziwię się sam sobie, że aż tyle czasu zajęło mi zauważenie tego… No, co to jest? Rozszczepienie osobowości?
Will przygryzł wargi. Nie miał już co się kryć. Mężczyzna nie dałby się nabrać na żadne wytłumaczenia.
- Schizofrenia – powiedział ochrypłym głosem. – Rozdwojenie jaźni to tylko jeden z jej objawów.
- Kurwa – zaklął Shawn, łapiąc się za włosy. – Na czym to polega?
- Widzę… i rozmawiam ze swoim drugim ja… Czasami.
- I on… ono rozkazuje ci, żebyś coś zrobił?
Pokręcił głową.
- Nie, to działa trochę inaczej… Po prostu we mnie wchodzi i jest mną. Nie mogę go wtedy powstrzymać, nie pamiętam też, co robiłem, gdzie byłem i dlaczego się tu znalazłem. Tak jakby urywa mi się film.
Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach, podszedł do ściany stodoły i oparł się na niej. Po chwili wpatrywania się w trawę z powrotem podniósł głowę i spojrzał na rozmówcę.
- Czemu nie bierzesz leków?
- Skończyły mi się – odparł zgodnie z prawdą Will, wzdychając ciężko. – Jeszcze zanim do was dołączyłem. Kiedy zombiaki zaczęły krążyć po ulicach, nie miałem nawet szansy na to, żeby dostać się do jakiejś apteki, która i tak na pewno byłaby zamknięta…
- A Derry? – przerwał mu. – Może tam znajdziemy coś dla ciebie?
- Odpada. – Pokręcił głową. – Biorę neuroleptyki. Takich leków nie kupi się w małym miasteczku.
Shawn zaklął po raz kolejny i uderzył pięścią w kamienną ścianę budynku. Splunął na ziemię i spojrzał w niebo. Wyglądał na kogoś, kto naprawdę nie ma pomysłu na wyjście z sytuacji. A to rzadko się zdarzało w przypadku tego człowieka.
- Spokojnie – zaczął niepewnie Will. – Nie jestem niebezpieczny. Rozmawiam z Ruderem… znaczy nim… on po prostu… Czasami pomaga mi wyjść z problemu, którego nie udałoby mi się rozwiązać na własną rękę.
- Nie jesteś niebezpieczny? – prychnął Shawn. – Człowieku, masz rozdwojenie jaźni! Jak możesz mówić, że nie jesteś niebezpieczny, skoro twoja druga osobowość przejmuje nad tobą kontrolę i robi wtedy wszystko, czego tylko zapragnie, a ty i tak nic nie pamiętasz?! Mówisz, że rozmawiasz z tym pieprzonym Ruderem, czy jak go tam nazywasz, ale skąd możesz wiedzieć, że mówi ci prawdę?! To jest choroba! Nie bez powodu ją tak nazwano! Choroby szkodzą, a nie pomagają!
Nic na to nie odpowiedział. Zastanawiał się nad tym, w jak bardzo kiepskiej sytuacji się znalazł. Co prawda, wiedział, że prędzej czy później jego tajemnica ujrzy światło dzienne, ale i tak nie mógł przyjąć tego na spokojnie. Jedynym pozytywem było to, że właśnie Shawn, a nie kto inny, odkrył sekret Willa.
Po długim milczeniu mężczyzna odstąpił od ściany budynku i wziął kilka głębokich wdechów. W końcu wznowił rozmowę, tym razem znacznie spokojniejszym tonem:
- No dobra, teraz przynajmniej rozumiem, czemu nikomu o tym nie powiedziałeś. Co gorsza, wciąż nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Nie wiem, co zrobiliby inni, kiedy dowiedzieliby się o twojej chorobie. Być może... – w tym miejscu uciął wątek, zamykając usta. Chwilę później zaczął ponownie, znowu zmieniając temat: - Przede wszystkim musisz znaleźć sobie leki. Na razie nie mamy okazji, żeby to zrobić, ale po tym, jak załatwimy sprawę z Derry, pomyślimy nad rozwiązaniem tego problemu. W ostateczności możemy nawet spróbować dostać się do centrum miasta, choć akurat tego wolałbym uniknąć.
Will kiwnął głową na znak zgody. Shawn skierował się w stronę domu, ale po kilku krokach zawahał się i odwrócił do mężczyzny.
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinieneś wiedzieć. – Will spojrzał na niego uważnie. – Jak już mówiłeś, nie potrafisz kontrolować swojej drugiej osobowości, kiedy ta w ciebie… wnika. Jeśli w czasie napadu choroby staniesz się zagrożeniem dla innych albo spróbujesz zrobić krzywdę komuś z nas… Wiesz, co będę musiał zrobić.
I zostawił schizofrenika samego, pogrążonego w trudnych przemyśleniach.
******
Sytuacja w Derry praktycznie nie zmieniła się w ciągu kolejnych dni obserwacji. W oczy rzucało się wysyłanie znacznie większej ilości patroli w stronę lasu, ale liczba obrońców miasteczka pozostała niezmienna. Władze zachowywały się trochę tak, jakby brały pod uwagę fakt, że gdzieś tam, pomiędzy drzewami, czyha na nich zagrożenie, ale sama wioska położona jest na zupełnie innym kontynencie, na którego atak nie wchodzi w ogóle w grę. Dokładnie taki sposób myślenia charakteryzował ludzi, biorących na barki ciężar, z jakim nigdy nie miały do czynienia. Byli równie sprytni, jak i naiwni, niedoświadczeni.
Odnotowały jednak pewną poprawę w dyscyplinie panującej wśród policyjnych jednostek. Sam i reszta jego bandy przestali popijać piwo na schodach sklepu Kingsleya. Prawie w ogóle nie widywały ich teraz na zewnątrz, a już szczególnie nie w jednej, zbitej bandzie. Prawdopodobnie za łamanie regulaminu pracy dostali mnóstwo papierkowej roboty – tej najbardziej znienawidzonej przez ogół ludzi na świecie, niezależnie od wykonywanego zawodu. Kendra łudziła się, że zafundowano im nawet większą karę, ale było to raczej nierealne. Ludzie tego typu niszczyli cudze życia, nie swoje.
Starsza siostra odjęła lornetkę od oczu i przekazała młodszej. Wymieniły się miejscami. Teraz to Kendra leżała na trawie i oglądała błękitne niebo, podczas gdy Maria obserwowała nudną, choć nerwową codzienność mieszkańców Derry.
- Co zrobimy, kiedy już dostaniemy się do Redgera? – zapytała nagle obecna zwiadowczyni, przerywając ciszę.
- Myślałam, że odpowiedź jest oczywista – odparła spokojnie Kendra. – Dobrze wiesz, co musimy zrobić.
Maria milczała. Starszą siostrę zaniepokoił ten brak odpowiedzi, więc podniosła się do pozycji siedzącej i przyjrzała nieprzeniknionej twarzy kobiety.
- Chyba się nie wahasz, prawda?
- Nie chodzi o to, że nie chcę – zaczęła powoli. – Po prostu boję się, jak bardzo nas to zmieni. Boję się, że Shawn może mieć rację. „Nie jesteśmy mordercami i nie możemy się nimi stać”, pamiętasz? A co jeśli po tym, jak zabijemy Redgera, już nigdy nie będziemy takie same?
Kendra opuściła głowę.
- Zabijałyśmy już wielokrotnie i wciąż dajemy radę.
- Zabijałyśmy zwierzęta i zombie – zaprzeczyła Maria. – Nigdy ludzi. Co innego odebrać życie czemuś pozbawionemu marzeń, emocji, rodziny, a co innego komuś myślącemu… To tak jakbyśmy zabiły kogoś z nas…
- Nawet tak nie mów! – gwałtownie przerwała jej Kendra. – Choć znasz mój stosunek do tych ludzi, to jednak nie mogę im nic zarzucić pod względem lojalności. Członkowie grupy nigdy nie sprawili nam takiej krzywdy, jak ten pierdolony Redger. Nie porównuj sojuszników do mordercy.
Maria opuściła lornetkę i przygryzła wargi ze zdenerwowania.
- Masz rację, przesadziłam. Po prostu… nie jestem pewna, czy dobrze robimy.
- Nieważne jest to, czy robimy dobrze, czy źle – powiedziała kobieta, podnosząc się z miejsca i podchodząc do młodszej siostry. – Ważne jest to, co powinnyśmy zrobić. Nasz ojciec zginął zastrzelony przez swojego najlepszego przyjaciela, który stał na czele tłumu odpowiedzialnego za spalenie dorobku jego życia. Redger dobrze wiedział, że nie zależy nam na władzy, ale bał się, że zaczniemy kwestionować decyzje burmistrza, buntować ludzi. Bał się nas, tak jak i inni, dlatego chciał nas zabić. Jak ktoś taki może wciąż chodzić po świecie? Usuwając go, nie tylko oddajemy przysługę ojcu, ale i ratujemy życie wszystkim, do których mógłby się w przyszłości doczepić. Nawet jeżeli po tym wydarzeniu już nigdy nie będziemy takie same, nawet jeżeli zmienimy się nie do poznania, to i tak pomoże nam świadomość, że zrobiłyśmy coś właściwego, choć nie do końca dobrego. Pod tym względem nie mam żadnych wątpliwości i ty także nie powinnaś mieć.
Maria westchnęła ciężko i ponownie podniosła przedmiot do oczu. Przez chwilę oglądała w ciszy miasto, dopóki coś wyraźnie jej nie zdenerwowało. Nagle bowiem zwiększyła czułość szkieł powiększających i zacisnęła mocno dłonie na trzymanej lornetce.
- Coś jest nie tak… - zaczęła.
- Co się stało? – zapytała Kendra, której momentalnie udzielił się nastrój siostry.
- Przez chwilę wydawało mi się, że ich snajper nas obserwuje…
- Kurwa – zaklęła starsza kobieta i ustawiła sobie wygodniej karabin. – Nie możemy tego zostawić przypadkowi. Zwijamy się, zanim ktokolwiek…
- Nie tak prędko – przerwał jej wysoki, skrzekliwy głos, jaki ropoznałaby nawet w największym harmidrze. – No patrzcie, a ja myślałem, że Paul wkręca nas z tymi błyskami ze wzgórza... Skoro już zdecydowałyście się nas odwiedzić, może zostałybyście na trochę dłużej? Z pewnością mamy dużo rzeczy do obgadania.
Obie gwałtownie obróciły się do tyłu. Kendra wycelowała swoją bronią w stojącego kilka metrów od nich, szczerzącego się Sama Molyneuxa, ale już po pierwszym spojrzeniu wiedziała, że walka nawet nie wchodzi w grę. Zostały przygwożdżone w miejscu przez dokładnie tę samą drużynę policyjną, która od kilku dni nie pokazywała się przed sklepem Kingsleya. Dowódca neandertalczyków wskazał pistoletem najpierw na jej karabin, a później na ziemię, dając jednoznaczny sygnał.
- Lepiej to odłóż. Moi chłopcy mają ciężkie palce i mogą im się niechcący zsunąć na spusty. Byłoby trochę nieprzyjemnie dla was, prawda? – zaśmiał się głupkowato, przywracając siostrom wspomnienia ze szkoły i przypominając o nienawiści, jaką darzyły tego człowieka.
Kendra powoli położyła karabin na ziemi, nie odrywając pełnego gniewu spojrzenia od Sama. Choć starała się nadrabiać miną, dobrze wiedziała jedno.
Miały przejebane.
Każdy rozdział daje coś ciekawego. A nawet więcej. Zawsze takie urwanie akcji w najlepszym momencie. Dłuży czekanie na następny , ale to dobrze. Tym lepiej. Już się nie mogę doczekać. Z resztą jak zwykle. Jeden z najlepszych. :)
OdpowiedzUsuńSuper! Ciekawe co się teraz z nimi stanie. Podejrzewam, że nikt nie wkroczy tak jak w bajkach? A może jednak?
OdpowiedzUsuńKolejny świetny rozdział...O.O
OdpowiedzUsuńwie ktos moze co jaki czas sa dodawane nowe rozdzialy ? Czy moze nie ma konkrego odstepu czasowego ?
OdpowiedzUsuńZazwyczaj co tydzień, zawsze w niedzielę. Jeśli z przyczyn osobistych nie jestem w stanie wyrobić się w czasie, data dodania kolejnego rozdziału przesuwa się o siedem dni.
UsuńDzieki za info , a opowiadanie zajebiste , pisz dalej :)
UsuńAle jajca....
OdpowiedzUsuńnie no nic więcej nie powiem bo końcówka mnie powaliła mam otwarte usta i już jestem podekscytowana kolejnym rozdziałem.
Byle do niedzieli!