sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 4: Na horyzoncie

Rozmowa była długa, prowadzona przez przesiąkniętych skrajnymi emocjami ludzi i pełna iście hollywoodzkich zwrotów akcji. A co najważniejsze - pouczająca. Pomogła Horny’emu rozeznać się w podstawowych cechach osobowości większości nowych znajomych i w tym, że na pewno nie są to starzy przyjaciele, widujący się co tydzień na wspólnym grillu. Na dodatek dała mu do zrozumienia, jak bardzo ta grupa jest podzielona, a ludzie skłóceni i niechętni do współpracy z innymi. Tak oto los podsuwał mu pod nos okazję do sięgnięcia po to, co od dawna mu się należało – kontrolę.
Nad jednym z sektorem więziennych władzę niepodzielnie sprawował Ron. Przynajmniej kiedyś. W każdym razie czuł się tam, jak ryba w wodzie. Miał pod sobą ludzi, którzy byli gotowi spełnić jego zachcianki na jedno kiwnięcie palcem. Pozostali to akceptowali ze względu na przyzwyczajenie do sytuacji. Nie znalazł się nikt chętny do obalenia obecnego „władcy”, bo nie za bardzo im zawadzał. Po prostu musieli uważać, żeby przypadkiem nie splunąć mu pod nogi, a od czasu do czasu oddać trochę swojego żarcia. Gdyby tylko wiedzieli, jak łatwy do zdominowania był ten mężczyzna naprawdę…
Dopiero podczas gorącej dyskusji w salonie Horny zauważył maskę, która na moment zsunęła się z jego twarzy. Maskę głupich, przesyconych pewnością siebie tekstów, połączonych z teatralnymi podkreśleniami wyjątkowości osiłka. Nagle wszystko zaczęło łączyć się w całość. Kiedy walczyli na zewnątrz z zombiakami, Ron był śmiertelnie przerażony. Pobiegł do domu galopem, żeby nie upaprać gównem spodni, a nie dlatego że nie chciał marnować amunicji. W głębi duszy nie potrafił w żaden sposób poradzić sobie psychicznie z wydarzeniami. Akcja z ostatniej nocy miała pomóc mu rozładować emocje, a nie umocnić jego pozycję. Horny nieustannie szukał wymyślnego sposobu na pokonanie obiektu swojej nienawiści, podczas gdy tak naprawdę mógł po prostu zmiażdżyć go jak orzeszek wewnętrzną siłą.
No nic, jak to mówią, człowiek uczy się na błędach całe życie. Sytuacja sprzyjała mu, jak nigdy dotąd. Startuje z czystym kontem w – można by powiedzieć – nowym świecie wśród całkowicie nieznajomych osób, które nie mają pojęcia o tym, skąd wydostali się on i ten bezmózgi osiłek. Zanim wybrał się na polowanie, zdążył pobiec do pokoju, zabrać uniformy więzienne i wpakować je pod materac łóżka. Poczekają tam do momentu, aż wróci i wymyśli, co dalej z nimi zrobić. Z pewnością nikt nie weźmie się dzisiaj za wymianę prześcieradła.
Szli w głąb lasu, w kierunku przeciwnym do tego, z którego przybyli więźniowie. Nie uważał, żeby zdołali powiązać ich z autobusem, ale nie warto kusić nieszczęścia. Może ten facet, który dołączył do „grupy myśliwskiej”, był w poprzednim życiu medium? Chociaż nie, za bardzo ufny i przesadnie wspaniałomyślny z niego typ. Shawn raczej zajmował pozycję związaną z pomaganiem ludziom w ich głupich problemach. Może terapeuta albo coś w tym stylu? W każdym razie pozostali zdawali się go słuchać i szanować jego opinię. Chociaż ta brzydka baba, Kendra, krzyczała z nich wszystkich najwięcej, to właśnie on miał decydujące słowo. Może zaszkodzić Horny’emu w przyszłości, ale to nie jest problem nie do rozwiązania…
Przyspieszył kroku. Minął Shawna i przybliżył się do kobiety, a kiedy w końcu znalazł się obok niej, zagadnął:
- Słuchaj, chciałem przeprosić za to, co wydarzyło się w domu. Naprawdę nie wiedzieliśmy…
- Dość! – przerwała mu chłodno. – Sprawa została zamknięta i bardzo szczęśliwie dla nas wszystkich rozwiązana. Nie zamierzam więcej o tym gadać.
Kendrze wciąż nie podobał się nowy stan rzeczy, bardzo dobrze. Jej chwilową niechęć do niego da się z pewnością naprawić, wykorzystując wyłącznie urok osobisty i mówiąc dokładnie to, co chce usłyszeć. Nie jest za ładna, więc natychmiast chwyci haczyk podrzucony przez przystojnego mężczyznę. Za to fakt, że ten elegancik działa kobiecie na nerwy, był wyjątkowo ciekawym materiałem, który dobrze wykorzystany tylko osłabi pozycję Shawna w grupie. Nie, żeby Horny tego chciał… Po prostu takie rzeczy się zdarzają.
- W każdym razie dziękuję za to, że pozwoliliście nam zostać – uśmiechnął się Dale, a kobieta mruknęła coś pod nosem. – Dziękuję też za to, że mogłem sobie wybrać właśnie tę broń – rozwinął, pokazując Kendrze karabin. – Wiem, że kiepsko jej użyłem za pierwszym razem, ale – jak już powiedział Ron – nie wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia.
Warga kobiety drgnęła do góry.
- U mnie spoko. Bardziej martwiłabym się reakcją mojej siostry, która, delikatnie mówiąc, raczej nie puści ci tego płazem.
- Mam nadzieję, że daruje mi błędy, kiedy zobaczy, jak dobrze opiekuję się swoim nowym AR-15 – westchnął.
Kendra spojrzała na niego zaskoczona, ale z podziwem.
- Znasz się na karabinach?
- Automatyczny, w magazynku od dziesięciu do trzydziestu naboi – odparł bez zająknięcia Horny, a po chwili dodał z uśmiechem. – W tym przypadku trzydzieści. Jeden z najpopularniejszych potworów, które przykładni amerykanie trzymają w swoich domach. Na pewno wolę go od rosyjskiego AK-47.
- Kałacha też mamy – kiwnęła głową kobieta. – Ale szczerze mówiąc, również za nim nie przepadam. Co z tego że mocny i wytrzymały, skoro trzepie nim, jak królową balu w nocy po studniówce.
Horny zaśmiał się głośno. Kendra wyszczerzyła się w grymasie, mającym być zapewne uśmiechem. Przez chwilę panowała cisza przerywana tylko śpiewem ptaków i szelestem liści poruszanych wiatrem.
- Czego właściwie szukamy? – zapytał w końcu Dale.
Kendra wzruszyła ramionami.
- Bez różnicy. Byle dało się je zjeść. W okolicy jest sporo pum, więc pewnie na nie trafimy, ale nie pogniewałabym się, gdyby to były jelenie. Nie ma nic lepszego niż solidnie upieczone jelenie mięso.
- A co mamy robić, jak już jakieś spotkamy?
- Przede wszystkim nie spłoszyć zwierzyny. Zachowujemy się cicho, stąpamy nisko, żeby nie wypatrzyły nas wśród roślinności. Trzymamy dystans, bo mają cholernie dobry słuch, o wiele lepszy od naszego. W końcu kryjemy się w jakiś krzakach, mierzymy dokładnie i strzelamy. Najlepiej w głowę, bo wtedy jest pewność, że nie ucieknie. To gruboskórne bydlaki, a nie chce mi się ganiać za wpół martwym, ale wciąż uciekającym rogaczem po całym lesie.
Horny wypuścił z płuc powietrze.
- Nie wydaje się to proste.
- Trzymaj się blisko mnie, a pokażę ci, co i jak – powiedziała z uśmiechem Kendra.
O tak, doskonale. Wszystko szło zgodnie z planem.
- I jeszcze jedno – dodała po chwili.
- Tak?
- Czemu Horny?
Mężczyzna zaśmiał się, a w duszy przeklął Rona. Naprawdę nienawidzi tego przezwiska.
- No cóż – zaczął. – Powiedzmy, że zakres współczesnej broni palnej nie jest moim jedynym hobby i lubię też… nieco bardziej przyziemne rzeczy.
Uśmiechnęli się do siebie. Kobieta już była jego. Właśnie tak oto pierwszy krok na drodze do władzy wysunął go z szeregu.
******
Jesse najchętniej poszedłby z mamą zrobić to od razu, ale ta uparła się, żeby wziął prysznic, zanim rozniesie brud po całym domu. Zrobił to niechętnie – jego zdaniem krew na ubraniach i twarzy dodawała mu dojrzałości i wieku, a na dodatek podkreślała odwagę. Szkoda tylko że wszyscy zbyt skupili swoją uwagę na tych dwóch mężczyznach i niemal całkowicie zignorowali to, jak obronił dorosłą osobę i dziecko przed atakiem zombie, używając wyłącznie patyka oraz kamienia. Widział jednak zaskoczenie i uznanie w ich oczach, kiedy usłyszeli o tym, co się wydarzyło. Przez moment nikt nie traktował go jak nieletniego. Wręcz przeciwnie – był równy pozostałym.
Nawet pomimo przymusowej kąpieli humor go nie opuścił. Zaczął gwizdać przy zdejmowania ubrań, gwizdał też podczas mycia się, nie przestał nawet, kiedy ubrał się już z powrotem i podśpiewując, ruszył w stronę dużego pokoju, prawdopodobnie strychu, gdzie przebywały mamy z siostrą. Przestał jednak, gdy tylko zobaczył zmęczone, smutne oczy kobiety i milczącą Sarę, siedzącą na kanapie na środku pomieszczenia. Momentalnie przypomniał sobie o wydarzeniach sprzed dwóch dni, na co część mózgu odpowiedzialna za zdolności artystyczne odegrała fałszywą nutę. Kilkadziesiąt godzin temu stracił ojca, a teraz podśpiewywał wesoło, ciesząc się zabiciem potwora. Co z nim było nie tak?
Mama zauważyła go, stojącego w drzwiach i uśmiechnęła się, chociaż jej oczy pozostały nieobecne.
- No tak, kazałam ci się wykąpać, a całkowicie zapomniałam o tym, że brud z ubrań sam nie zniknie. – Zdziwiony obejrzał odzież. Nawet nie zwrócił wcześniej uwagi na to, że zakłada na siebie poplamione krwią rzeczy, tak bardzo radował się udaną konfrontacją z zombiakiem. – Nieważne. Zapytam Kendry albo Marii, czy trzymają tu jakieś ubrania z dzieciństwa. Nie mamy nic swojego na zmianę, więc musimy pożyczyć cudze… Nie patrz tak na mnie, przecież wiesz, że one na pewno nie chodziły nigdy w sukienkach ani niczym takim.
Nie to miał na myśli, patrząc na mamę w ten sposób, więc nie opuścił wzrok. Zanim jednak zdążył wydusić z siebie trudne słowa, ta zmieniła już temat, wskazując na średniej wielkości zakurzone łóżko, leżące przy sąsiedniej ścianie.
- Jak ci się podoba?
Jesse wzruszył ramionami.
- Może być.
- To dobrze. Od teraz będzie twoje i Sary. Wiem, że nie spaliście ze sobą od dobrych kilku lat, ale nie mamy tu za wiele miejsca. Jeden pokój przypada na całą naszą trójkę, a o ile chcemy mieć też inne rzeczy, to nie możemy umieścić tam więcej niż dwóch łóżek.
Podeszła do mebla, usiadła na materacu, sprawdziła sprężystość, po czym położyła się i przekręciła to na jeden, to na drugi bok. W końcu wstała i uderzyła mocno ręką o oparcie. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze.
- Będzie je trzeba trochę przetrzeć – wydusiła z siebie, kaszląc i odganiając pył ręką. – Poza tym strasznie skrzypi i pewnie ma wyłamane jakieś części, ale nie wygląda na to, żeby się pod wami zawaliło… No chyba że zaczniecie po nim skakać – dodała po chwili z uśmiechem i klasnęła. – No dobra, czas je przenieść. My weźmiemy łóżko, a ty, Saro, otworzysz nam po kolei drzwi. Dobrze, skarbie?
Córka kiwnęła bez słowa głową i wybiegła na korytarz, by przytrzymać klamkę.
- To na trzy. Gotów? – Jesse przytaknął. – Raz, dwa, trzy!
Podnieśli wspólnie łóżko. Chłopak aż wypuścił z siebie powietrze. Nie przywykł do dźwigania ciężkich rzeczy. Mimo to starał się nie dawać po sobie poznać, jak wiele trudu sprawia mu przenoszenie zwykłego łóżka. Kiedy wyszli ze strychu, Sara zamknęła za nimi drzwi i przebiegła przez korytarz, żeby otworzyć następne. Mama postawiła mebel na podłodze, więc Jesse podążył za jej przykładem.
- Czemu stanęliśmy? – zapytał.
- Nie musisz udawać – powiedziała, uśmiechając się. – Przecież widzę, że nie jest ci łatwo. Odpoczniemy chwilkę i pójdziemy dalej.
Jesse odetchnął z ulgą, korzystając z chwili odpoczynku. Czuł, że to dobra okazja na poruszenie tematu.  Sara była wystarczająco daleko, żeby nie słyszeć ich słów. Na moment opuścił głowę w celu zebrania myśli, po czym podniósł ją i zajrzał kobiecie w oczy.
- Mamo, jak się trzymasz? Wiesz, po tym, co przydarzyło się tacie…
Uśmiech spełzł jej z twarzy. Smutek wypełniający oczy rozlał się po całej twarzy, błyskawicznie zmywając sztuczną wesołość. Przez chwilę nic nie mówiła. W końcu nabrała powietrza do płuc i powiedziała:
- Był dobrym człowiekiem, ojcem i mężem. Kochałam go, wy z pewnością też. Ludzie, którzy mu to zrobili… Bóg osądzi ich za grzechy. Uczynili coś bardzo złego, co w jednym momencie rozbiło naszą czwórkę… Pomimo tego nie możemy się zatrzymać. Rick nie chciałby, żebyśmy całymi dniami płakali za nim i rozpaczali nad stratą. Pragnąłby naszego bezpieczeństwa, dlatego zrobię wszystko, by nam je zapewnić.
Jesse pokręcił głową.
- Nie musisz, mamo. Ja się tym zajmę. Przecież wiesz, że potrafię.
Kobieta spojrzała na niego poważnie, minęła łóżko i uklękła przy chłopcu, kładąc ręce na jego ramionach.
- Jesse, posłuchaj… To, co zrobiłeś w lesie, było bardzo odważne i bohaterskie… ale nie jestem pewna, czy postąpiłeś słusznie…
- Jak to? – zdziwił się syn. – Ten potwór chciał was zaatakować! Mógł nas wszystkich zabić! Gdybym go nie zatrzymał…
- Zdążylibyśmy uciec – pokręciła głową mama. – Zamknęlibyśmy za sobą bramę i to coś nie zdołałoby dostać się do środka. Obroną grupy zajmują się Shawn, Kendra i Maria… teraz pewnie także ci dwaj panowie, Horny i Ron, do nich dołączą. Ty jesteś zwykłym nastolatkiem. Wiem, że chciałbyś być już mężczyzną, ale nie oszukasz samego siebie. Nie możesz kończyć swojego dzieciństwa, tylko ze względu na piekło, które rozgrywa się wokół nas. Wiele przeszliśmy, jednak to nie znaczy, że nie damy rady żyć, jak dawniej. Powinniśmy chociaż próbować.
Jesse wciąż kręcił głową.
- Mamo, nie rozumiesz…
- Rozumiem więcej niż ci się wydaje – powiedziała z uśmiechem, wstając i mierzwiąc mu włosy. – Chcesz pokazać, jak wiele potrafisz i doceniam to. Po prostu nie udawaj, że jesteś starszy, bo wieku nie zdołasz oszukać. I proszę cię, pod żadnym pozorem nie wplątuj w to Sary. Ta dziewczynka naprawdę ciężko znosi sytuację.  Teraz musimy przede wszystkim zapomnieć. Tylko to pozwoli nam ruszyć dalej.
Nic nie odpowiedział. Bez słowa podniósł łóżko i razem przenieśli je do swojego nowego, niezbyt dużego pokoju. Jednocześnie rozmyślał nad słowami mamy. Zupełnie nie rozumiała tego, że świat zmienia się na ich oczach. Wierzyła w to, że wciąż mogą żyć, tak jak kiedyś. Jednak jak żyć tak jak kiedyś w świecie, gdzie umarli wstają z grobu, by zabijać żywych?
******
To prawda, początkowo nie była przekonana co do słuszności pozwolenia obcym mężczyznom na zostanie w domu. Właściwie nie tyle nie była przekonana, ile po prostu wkurzona do granic możliwości, a wyjście na polowanie zainicjowała, żeby nie wybuchnąć gniewem na wszystkich dookoła. Po przemyśleniu sprawy zmieniła nieco zdanie. Nieznajomi nie wydawali się niebezpieczni. Mięśniak, pomimo wzbudzającej respekt postury, robił w gacie, kiedy mierzyła mu w głowę z karabinu i błagał o darowanie życia, jak zapłakany bachor. Na pewno nie będzie sprawiał kłopotów, za to może przydać się przy noszeniu ciężkich materiałów. Tymczasem ten drugi… No dobra, gość był nie tylko bystry i obeznany w tematach uwielbianych przez Kendrę, ale i cholernie przystojny.
Podczas rozmowy nieustannie wyświetlały jej się sceny z zeszłej nocy, gdy rozpaczała nad swoją samotnością, jakby umysł dawał kobiecie znaki, że właśnie oto przyszła okazja na gruntowne zmiany w tej kategorii. Przy Horny’m, a właściwie Dale’u, bo w końcu zdradził prawdziwe imię i chyba zrobił to z ulgą, czuła się odprężona, mogła zachowywać się naturalnie. Ludzie z rodzimego miasteczka oglądali tylko maskę Kendry, przywdziewaną w chwilach, kiedy wychodziła do „cywilizacji”. Tam musiała nieustannie grać kogoś, kogo mieszkańcy uznają za normalnego, choć w jej rozumowaniu właśnie oni najprędzej nie załapaliby się pod definicję. W lesie, wśród zwierząt mogła po prostu być sobą. A teraz okazało się, że na tym świecie istnieje osoba, która również polubiła to jedyne „ja” kobiety.
Złość po prostu minęła. Po raz pierwszy od długiego czasu ktoś inny zdołał ją uspokoić. Dotychczas nie dawali sobie z tym rady nawet ojciec i siostra. Tymczasem wystarczyło, że nieznajomy mężczyzna o fikuśnym przezwisku podszedł i porozmawiał z nią przez kilkanaście minut, a to zadziałało na Kendrę niczym zioła lecznicze. Wcześniej miała wątpliwości, jak się okazało – niesłusznie. Spotkanie tej dwójki może być jednym z najszczęśliwszych wydarzeń w jej życiu.
- No dobra – zaczęła, kiedy dotarli już do celu wędrówki. Dla nich miejsce niczym nie różniło się od innych, więc gdyby teraz zostawiła ich tu samych, pewnie nigdy nie odnaleźliby działki. Jednak ona żyła tym lasem, wręcz czuła go. Mogłaby chodzić tu z zamkniętymi oczami i trafiać, gdziekolwiek by zechciała. Kilkadziesiąt lat pracy robi swoje. – Jesteśmy na miejscu. To właśnie tutaj panoszy się najwięcej dzikiej zwierzyny, dlatego jest to całkiem niezły kawałek terenu na szlifowanie myślistwa. Wytłumaczyłam już Horny’emu, o co w tym chodzi, dlatego powtórzę tylko pobieżnie. Jakbyś miał jakieś pytania, to wal do niego. Wy bierzecie ten kawałek, ja tamten – powiedziała, wskazując dwa równoległe rejony. – Szukacie jeleni albo wiewiórek, z pumami sobie nie poradzicie. Celować w głowę, inaczej może uciec. Nie podchodzić za blisko, bo się wystraszy. Jak zaczyna uciekać, walić jeszcze raz, bo się zgubicie podczas pogoni. Chociaż, bądźmy szczerzy, jestem stuprocentowo przekonana, że dzisiaj i tak nie zdołacie nic upolować. Właśnie dlatego biorę osobną miejscówkę. Jakieś pytania? – Pokręcili przecząco głowami. – Nie? I bardzo dobrze. Do roboty!
Skinęli krótko głowami, odwrócili się i ruszyli w swoją stronę. Kendra uśmiechnęła się pod nosem. Jak tresowane pieski, właśnie tak powinno być. Przez dłuższą chwilę odprowadzała ich wzrokiem. W końcu opuściła oczy, sprawdziła stan karabinu, magazynek i czy przypadkiem nie zatnie się przy strzale, po czym skierowała kroki w kierunku celu.
Momentalnie wsiąknęła w polowanie. Była w swoim żywiole. Wszystkie zmysły kobiety wyostrzyły się i nastroiły na poszukiwanie stworzeń, mogących zapewnić im dobry wieczorny posiłek. Jednocześnie pozostała trzeźwo myśląca. Tak naprawdę szanse na znalezienie w okolicy postawnego jelenia czy innego, wcale nie małego zwierzęcia, były znikome. Pewnie dzisiejsze popołudnie skończy się na co najwyżej kilku wiewiórkach, z których każdą złapie Kendra. Oczywiście, miała nadzieję na pochwycenie porządnej kolacji, ale obawiała się, że sfrustrowane brakiem ludzkiego mięsa zombiaki wzięły się za zwierzynę, co znacznie uszczupliłoby naturalne zapasy lasu.
Pierwszy cel padł już po kilkunastu minutach. Ruda mieszkanka drzew wyszła z ukrycia w wyjątkowo kiepskim dla niej momencie, szybko zarabiając kulkę od polującej kobiety. Druga, chyba sąsiadka, nie wytrzymała napięcia i po chwili także opuściła dziuplę, żeby zobaczyć, co spowodowało ten ostry dźwięk i dlaczego koleżanka leży bez ruchu na ziemi. Nie pożyła za długo na zewnątrz. Jej ofiara pozwoli jednak kilku ludziom spożyć dzisiaj dobry posiłek. Kendra powoli podeszła do dwóch zwierzątek, podniosła je i zawiesiła przy pasie. Przynajmniej taka ilość jedzenia na pewno trafi na talerze.
Nagle usłyszała odgłos łamanych gałęzi. Instynktownie doskoczyła do najbliższego drzewa, skuliła się i przyłożyła oko do lunety. Chwilę zajęło kobiecie zlokalizowanie źródła charakterystycznych dźwięków, jednak to, co tam zobaczyła, sprawiło, że usta same otworzyły się w akcie zaskoczenia. Kilkadziesiąt metrów od niej stał najbardziej wyrośnięty jeleń, jakiego widziała od dawna. Aż nie mogła uwierzyć w swoje szczęście i to, że strzały nie spłoszyły zwierzęcia. Podbiegła kilka metrów bliżej, aby przyjąć dogodniejszą pozycję i wycelowała. Mierzyła prosto w głowę. Gdy była gotowa, wciągnęła powietrze i przycisnęła spust.
Jak zawsze, wystrzał podbił lekko karabin w górę, więc efekty pracy mogła obejrzeć dopiero po chwili. Te niestety ją rozczarowały. Chybiła i pocisk trafił niżej niż powinien. Jeleń będzie żył jeszcze przez kilka minut. A w ciągu tych kilku minut zdąży przebiec pewnie kilkaset metrów miotany szaleńczym bólem. Nie miała wyboru – puściła się za nim biegiem i uważała, żeby przypadkiem nie spuścić rogacza z oczu. Naprawdę szkoda byłoby, żeby tak wyrośnięte zwierzę przepadło gdzieś i rozłożyło się poza zasięgiem rąk Kendry.
Zajęta pogonią za jeleniem zapomniała o jednej z najważniejszych zasad biegania po lesie. Zawsze patrz pod nogi. Przypomniała sobie o niej dopiero w momencie, jak jeden krok dalej sprawił, że pułapka zadziałała i lina momentalnie owinęła się wokół nogi kobiety, po chwili ciągnąc ją do góry. Zaskoczona i zszokowana nie zdążyła też złapać wyślizgującej się z rąk i niedopiętych kieszeni broni. Takim oto sposobem zawisła dwa metry nad ziemią pozbawiona noża, karabinu, wiewiórek i kilku innych, mniejszych rzeczy, które leżały idealnie pod nią. Zaklęła pod nosem. Przeklęta Maria.
Jakby na domiar złego, po chwili usłyszała kolejny charakterystyczny dźwięk, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Tylko że ten nie symbolizował szansy na dobry posiłek, zdecydowanie nie. Był to odgłos zbliżającej się śmierci. Dosłownie chodzącej śmierci. Nie minęła chwila, jak zobaczyła zombiaka wychodzącego zza drzew i powoli drepczącego w jej kierunku. Kobieta ponownie zaklęła. Było coraz gorzej. Zgięła się wpół, by sięgnąć rękami do węzła i spróbowała go rozwiązać, ale szybko okazało się, że nie ma to żadnych szans. Młodsza siostra naprawdę znała się na tworzeniu mocnych pułapek.
Puściła się i znowu zawisła głową w dół, widząc do góry nogami ohydnego potwora, liczącego na łatwy obiad, przed którym nie była nawet w stanie się obronić. Pozostało tylko jedno.
- Pomocy! – wydarła się na cały głos, prawie zdzierając sobie gardło. Nie mogła oszczędzać strun głosowych. Nie miała zielonego pojęcia, gdzie byli teraz Horny i Shawn, ale wiedziała, że jeśli nie usłyszą jej wołania, to kobietę czeka bolesna śmierć.
******
Shawn kilkukrotnie próbował zawiązać rozmowę, jednak zawsze kończyło się to otwarciem i zamknięciem ust. Z jakiegoś powodu nie czuł się przy nieznajomym dobrze. Mężczyzna o nieprzyzwoitym przezwisku sprawiał, że zazwyczaj spokojne instynkty samozachowawcze detektywa zaczynały szaleć, próbując obronić go przed zagrożeniem, które nie istniało. Miał nadzieję, że był to tylko fałszywy alarm i reakcja organizmu na wydarzenia rozgrywające się wokół niego, a nie nieomylny szósty zmysł, ale nie mógł wykluczyć żadnej opcji. Po prostu musi uważać.
Szli przed siebie we wskazanym przez Kendrę kierunku, a Horny od czasu do czasu przystawał, kucał, mierzył do nieznanego celu, po czym z powrotem ruszał dalej. Shawn dostosowywał się do jego ruchów, za każdym razem mając nadzieję, że mężczyźnie udało się coś znaleźć. Pierwszy raz w życiu był na polowaniu i jeśli ktoś ma się tu uczyć, to na pewno on. Po kilkunastu minutach ciszy długowłosy w końcu zdecydował się zacząć pierwszy:
- Czy naprawdę zamierzasz po prostu za mną łazić i dyszeć mi w kark?
Całkiem niezły początek znajomości.
- Wybacz, ale nigdy w życiu nie robiłem za myśliwego – odpowiedział pojednawczo Shawn. – Poza tym jesteśmy partnerami, a z tego co mówiła Kendra, podobno wiesz więcej na ten temat ode mnie. Właśnie dlatego muszę trzymać się blisko.
- Ciężko mi będzie cokolwiek upolować z tobą, zaglądającym przez ramię – mruknął Horny. – To jest… wkurwiające. Serio.
Detektyw wzruszył ramionami.
- A więc wygląda na to, że obaj musimy robić coś, co nam się nie podoba i czego nie lubimy. Widzisz, jak łatwo dojść do porozumienia?
Mężczyzna zamruczał pod nosem, a Shawn westchnął. Życie z tym człowiekiem będzie wymagało od niego nieskończonych pokładów cierpliwości.
Rozmyślając nad tym, czy da się być większym gburem niż ten tutaj, detektyw zdołał dojrzeć ruch pomiędzy drzewami. Od razu doskoczył do przewróconego pnia i położył na nim karabin, by przymierzyć.
- Znalazłeś coś? – zapytał Horny, doskakując do niego.
- Tak. Chyba wiewiórka. Siedzi obok tych wielkich krzaków z lewej strony. – Mężczyzna uklęknął obok Shawna i także położył broń na przeszkodzie. – Spokojnie, dam radę. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim.
W końcu udało mu się ustawić zwierzę na środku celownika. Karabin leżał w jego dłoniach znacznie gorzej od pistoletu, z którym się nie rozstawał. Wiedział jednak, że lepiej sprawdzi się na polowaniu niż jego prywatna broń, dlatego ta wciąż pozostawała w kaburze. Uśmiechnął się pod nosem zadowolony z pierwszego pewniaka w karierze myśliwego i już miał nacisnąć na spust, gdy obok niego rozległ się huk, a wiewiórka uciekła poza zasięg jego wzroku.
- Cholera, po coś to zrobił? – zapytał ze złością Horny’ego, wstając z miejsca. Już i tak ta wiewiórka była spalona.
- Chyba trochę się pospieszyłem – odpowiedział beznamiętnie mężczyzna, również wstając. – Przykro mi, stary – dodał, chociaż obojętna twarz wskazywała na co innego.
- Przez ciebie właśnie teraz nasz obiad ucieka sobie w głąb lasu! – kontynuował Shawn. – Mogłem spokojnie go zdjąć, czemu strzeliłeś?!
Horny prychnął.
- Celowałeś tak długo, że zdążyłbym zaparzyć sobie w międzyczasie herbatę. Może gdybyś trochę szybciej nacisnął na spust, to nie musielibyśmy odprowadzać jedzenia wzrokiem.
- To nie była moja wina, tylko twoja! – Detektyw zrobił krok w stronę partnera. Chociaż był od niego wyższy prawie że o głowę, to mężczyzna nie cofnął się ani nie zląkł. Wciąż mierzył Shawna tym swoim wyzywającym spojrzeniem. – Następnym razem zapoznaj się z definicją słowa „współpraca” albo nie przychodź na polowanie w ogóle, bo nie jesteś niczym więcej niż dodatkową przeszkodą do ominięcia.
- Następnym razem weź sobie kilka lekcji z używania broni – zaczął Horny. – Nie sądzę, żeby ci pomogły, ale…
- Cicho! – uciszył go nagle Shawn. Usłyszał w oddali krzyk. Nie wiedział jednak, czy nie był to tylko wytwór nadwyrężonej ostatnio wyobraźni. – Usłyszałem coś… - Po chwili rozległ się ponownie. Teraz był już całkowicie pewny, do kogo należy ten głos. – Kendra!
Rzucił się w stronę, z której dochodziły wrzaski, ledwo co utrzymując równowagę. Nie przywykł do biegania po leśnej ściółce. Horny ruszył za nim, choć ze względu na późniejszy start, trzymał się w pewnej odległości od detektywa. Z każdym kolejnym krokiem krzyk stawał się coraz głośniejszy, co oznaczało, że powoli zbliżali się do kobiety. Gdy dzieliła ich już odległość zaledwie kilkuset metrów, Shawn zobaczył, czemu Kendra wzywała pomocy. Wisiała w powietrzu na linie pozbawiona narzędzi do obrony, a zbliżający się do niej zombiak z pewnością zamierzał wykorzystać idealną okazję.
Mężczyzna jeszcze bardziej przyspieszył, choć już teraz wiedział, że nie zdoła dobiec na czas. Był stanowczo za daleko, a umarlak – za blisko. Los kobiety byłby przesądzony… Gdyby nagle dosłownie znikąd nie wypadł kolejny żywy trup i powstrzymał towarzysza przed natarciem. Shawn był całkowicie skołowany. Zastanawiał się, czy przypadkiem w lesie nie zostały rozpylone środki halucynogenne. Niepewność minęła, kiedy w końcu dobiegli do miejsca niedoszłej katastrofy, a domniemany trup okazał się nieznajomym, szczupłym mężczyzną w krótkich włosach, ubranym w poplamione krwią i innymi nieczystościami ciuchy, który właśnie otwierał potworowi czaszkę nożem. Gdy tylko zobaczył nowoprzybyłych, wyprostował się i uśmiechnął.
- No cóż – zaczął. – Wygląda na to, że uratowałem dzisiaj komuś życie.
******
- A więc nazywasz się Will… - zaczęła Kendra.
- Tak wyszło – wtrącił się nieznajomy. – Średnio mi się podoba, ale dopóki kojarzy się wszystkim z jednym gościem z Piratów z Karaibów, to chyba mogę przeboleć.
- …i mówisz, że chciałbyś zostać u nas na jakiś czas? – skończyła.
Pokiwał głową.
- Powiedzmy, że miejsce, w którym mieszkałem, nie nadaje się już do życia.
Trójka myśliwych wracała z powrotem na działkę. Co prawda, mogli kontynuować polowanie, ale Kendra powiedziała, że ma dość wrażeń na dzisiaj, a reszta tylko przytaknęła. Dwie wiewiórki muszą wystarczyć. Poza tym sprawę lekko skomplikował nowy towarzysz.
- Słuchaj, ja naprawdę doceniam to, że pomogłeś mi, a właściwie uratowałeś mnie przed tym gównojadem, ale nasza grupa jest liczna, podczas gdy dom – niewielki. Możemy pozwolić ci zostać na kilka dni, jednak to absolutne maksimum. Po prostu nie zmieścimy się tam wszyscy.
- Spoko – zgodził się Will. – Tylko na tym mi zależy. Wystarczy jedna noc spędzona na zewnątrz, żebym nigdy więcej nie chciał tego powtórzyć.
- To mnie szczególnie zaciekawiło – stwierdził Shawn. – Myślałem, że te potwory znajdują ludzi po dźwięku, a nie zapachu.
- Chyba w jakiś sposób to się ze sobą wiąże, bo możesz zachowywać się tak głośno, jak przystało na człowieka, ale o ile śmierdzisz podobnie do nich, to po prostu cię ignorują. Dzięki temu mogłem położyć się spać spokojnie i nie martwić o to, że któryś z nich wgryzie się we mnie nocą… Właściwie to gdzie leży działka, o której mówiliście?
- Spokojnie, jesteśmy blisko – odpowiedziała Kendra, chociaż w zasadzie byli już na miejscu.
Nic się nie zmieniło, od kiedy wyruszyli na polowanie. No, może oprócz jednej rzeczy. Na środku polany przed działką rozłożył się Ron. Po prostu wziął sobie stary leżak ojca kobiety i usadowił się na nim, jak turysta na plaży.
- Nie za wygodnie ci tutaj? – zapytała, szturchając go karabinem.
Mężczyzna otworzył oczy i rozejrzał się zdziwiony po każdym z nich. Chyba przed chwilą się obudził.
- A nie no, ja tu tylko patroluję teren, nie? I sorry za leżak, ale pomyślałem sobie, że nie będziesz miała nic przeciwko. – Wyciągnął się i po chwili opadł z powrotem na miejsce. – Musiałem wyjść z tego domu wariatów, bo w środku panuje tera taki burdel, że aż szkoda gadać… Wrzaski, krzyki, wszyscy się drą na całego… O, to wy też kogoś przyprowadziliście?
- Zaraz – przerwała mu Kendra. – O czym ty mówisz?
- Mówię o tym – zaczął. – Że jakaś nowa banda przylazła i prosi o zezwolenie na nockę, nie? No i tera się kłócą w środku o to. Czysty burdel, kurwa, jak już wspominałem.
Kendra spojrzała na resztę, machnęła ręką i wszyscy podążyli za nią w kierunku domu. Miała złe przeczucia. Jeśli Ron mówił prawdę, to czeka ją kolejna trudna rozmowa. Czemu nie mogła po prostu dostać jednego dnia spokoju? Przekroczyła próg furtki, przeszła kilka metrów, położyła dłoń na klamce i westchnęła głośno. W końcu przemogła się, otworzyła drzwi wejściowe i wstąpiła do środka.
Momentalnie rozmowy ucichły. Zlokalizowała miejsce zebrania jako salon, więc skręciła w prawo i weszła do pokoju. Mięśniak nie kłamał – nie licząc znajomych twarzy, znajdowały się tu też cztery nowe. Jakiś staruch, dwie młodziutkie dziewczyny i nastolatek z mlekiem pod nosem. Dwururka leżała kawałek od nich, pod nogami Marii. Kendra nie przypominała sobie tej broni z magazynu. Pewnie należała do nieznanej grupy.
- No, co tak stoicie? – zapytała. – Mówić mi zaraz, co tu się dzieje.
- Ci ludzie pytają, czy mogą zostać na noc – wyjaśniła Maria z pogardą w głosie. – A właściwie nalegają na to, bo prosić skończyli już dawno temu…
- Jedna noc w tę czy we w tę nie robi wam przecież różnicy, do jasnej cholery! – zdenerwował się starszy mężczyzna. – A my musimy gdzieś przenocować!
- Grzeczniej – ucięła Kendra. – Jak na razie jedyne, co musisz zrobić, to stulić pysk. Nie do ciebie mówiłam. - Po tych słowach spojrzała z powrotem na siostrę. – Dokończ, siostrzyczko.
Ta wzruszyła ramionami.
- W sumie nie ma co. Powiedziałam im, żeby znaleźli sobie własną miejscówkę, ale uparli się koniecznie na tę działkę. Początkowo byli nawet mili, więc wpuściłam ich do środka pod warunkiem oddania broni. Później jednak dziadek zaczął się wydzierać i rozmowa zmieniła się w kłótnię… Kim jest ten gość za tobą?
Kendra odruchowo obejrzała się do tyłu, ale tak jak podejrzewała, Marii chodziło o Willa.
- Nikt problemowy. Zostanie u nas na jakiś czas… No dobra, teraz twoja kolej – powiedziała, wskazując na staruszka, a ten spojrzał na nią zdziwiony. – Po co tu przyszliście?
- Przecież przed chwilą twoja siostra już to…
- Ale ja to chcę usłyszeć od ciebie – przerwała mu Kendra.
Mężczyzna zdziwił się ponownie, ale sformułował prośbę:
- A więc, czy moglibyśmy tutaj przenocować?
- Nie – odpowiedziała krótko kobieta. – Widzicie, jak szybko można rozwiązać taki problem? A teraz rozejść się, a wy – wyjazd!
- Nie możemy opuścić tego miejsca – stwierdził, zataczając się lekko. Dopiero teraz zauważyła, że był pijany. – Mam w dupie twoje wrzaski! Będziemy tu dziś nocować, czy tego chcesz, czy nie! Nie spędzę ani jednej nocy na zewnątrz tej chujni!
- Dzieci, idźcie pobawić się na dworze – mruknęła Rita do Jessego i Sary.
- Ale mamo… - Chłopak próbował wywalczyć zostanie, ale zniecierpliwiona matka w końcu sama złapała rodzeństwo za ręce i wyprowadziła z domu.
- A ja mam w dupie twoje życzenia – odparła zimno Kendra. – To nie jest żaden jebany hotel, tylko mój dom i sama sobie wybiorę, kogo chcę mieć w środku!
- A ten facet? – Nieznajomy wskazał na Willa. – Z tego co słyszałem, nie jest od was.
- Ten facet uratował mi życie. A wy co zrobiliście oprócz wparowania tutaj i zjebania atmosfery? Rozejrzyj się dookoła, dziadziuś. Mamy pierdoloną apokalipsę! Nie obchodzi mnie, że jesteście życiowymi niedojdami i nie potraficie sobie radzić na zewnątrz. Serio, mam głęboko w odbycie waszą nieudolność, bo nie zamierzam robić za obrończynię szczęśliwej rodzinki, która liczy na jałmużnę i zrozumienie! Wypierdalać stąd w tej chwili!
Mężczyzna próbował się jeszcze tłumaczyć, ale Kendra go nie słuchała. W oczy rzuciła jej się pewna rzecz w ubraniu jednej z dziewczyn. Dosłownie na chwilę kurtka przesunęła się, odsłaniając niewielki fragment przedmiotu. Jednak dla kobiety było to wystarczająco dużo czasu, żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski. Podniosła karabin i wycelowała go prosto w głowę ślicznotki stojącej obok dziadka.
- Kurwa, gościówka ma broń! Nie przeszukałaś jej, Maria?... Jeśli myślisz, że jestem ślepa, dziewczyno, to się grubo mylisz. Wyciągaj ją!
Ta spojrzała na nią ze złością i rozsunęła kurtkę, ukazując pistolet w kaburze. Kendra zrobiła krok naprzód.
- Czy ja mówię niewyraźnie? Masz ją, kurwa, wyjąć w tej chwili, bo jak nie to, to przysięgam, że podziurawię tę piękną buźkę, jak sito! Czy ty… - przerwała nagle. Po prostu poczuła, że coś tu jest nie tak. Zadziałały instynkty. Gdy tylko obróciła głowę w lewo, zrozumiała, czemu szósty zmysł dał jej sygnał. – Shawn… co ci odjebało? – zapytała ze złością detektywa, który właśnie stał obok i celował w głowę kobiety z pistoletu.
- Nie mogę na to pozwolić – powiedział spokojnie. – Spójrz na nich. Ta rodzina jest przerażona, nie niebezpieczna. Gdyby mieli użyć broni, zrobiliby to dawno temu, jeszcze kiedy nas nie było. Wymachując karabinem, tylko pogarszasz sytuację.
- Nie słyszałeś, co mówili? Rodzinka nie zamierza się stąd ruszyć, choćby nie wiem co, więc musimy im w tym pomóc.
- Przemoc nie jest rozwiązaniem…
- Człowieku, ogarnij się! Po której ty stronie właściwie stoisz?
- Przerwijcie na chwilkę – wtrąciła się Rita. Stała przy oknie i jeśli wierzyć jej ekspresji twarzy, to co zobaczyła na zewnątrz, naprawdę ją przeraziło. – Mamy tutaj poważniejszy problem.
Kendra spojrzała jeszcze raz na Shawna ze złością, po czym opuściła karabin, minęła rodzinę i podeszła do okna. Mimowolnie jęknęła, gdy zauważyła to, na co wskazywała matka. Z lasu wychodziły właśnie dziesiątki wygłodniałych zombiaków. Nie kilka, nie kilkanaście, tylko przynajmniej kilkadziesiąt ohydnych potworów, których liczba zdawała się ciągle powiększać. Nagle solidny mur wyznaczający granice działki przestał wyglądać bezpiecznie, a stał się wyłącznie przeszkodą, którą taka ilość umarlaków może jednak pokonać. To nie będzie walka o przeżycie.
To będzie walka o wszystko.

4 komentarze:

  1. Z rozdziału na rozdział coraz ciekawsze. Teraz ( chyba ) wszyscy bohaterowie główni ( z prologów ) się spotkali. Tylko czekać na więcej. Życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie spotkanie wszystkich, nie mogę się doczekać dalszego rozwoju akcji!
    Świetnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ambicje, które siedzą w głowie Horny'ego, zaczynają mnie przerażać...
    Coś czuję, że będą z nim jeszcze problemy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj! Może szukasz jedynego, niepowtarzalnego nagłówka dla swojego bloga? Jeśli tak, to serdecznie zapraszam na http://wilcze-naglowki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń