niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 3: Sztuka zaufania

- No i jak, wyspałeś się? – zadrwiło alter ego.
Will powoli podniósł się ze stosu trupów, na którym leżał i kilkukrotnie splunął na trawę. Widocznie w nocy musiał przewrócić się na bok, bo w ustach czuł ohydny smak zgnilizny. Cudem nie zwymiotował, choć zgiął się wpół w spazmie. Zdołał jednak podnieść bladą twarz na swojego sobowtóra.
- Daj mi spokój. Nie miałem innego wyjścia.
Przeciągnął się i rozejrzał pokrótce po otoczeniu. W okolicy krążyło kilku zarażonych, ale żaden nie zwracał na niego uwagi. Kamuflaż sprawdzał się znakomicie, więc pewnie ruszył przed siebie. Mimo wszystko nie ryzykował zbliżenia. Wciąż nie był gotowy na bezpośrednią konfrontację z którymkolwiek z nich.
- Jaki masz plan? – zapytało alter ego, podążając za pierwowzorem. – A właściwie, jaki mamy plan, bo czy tego chcę, czy nie, jestem częścią ciebie.
Will pokręcił głową.
- Nie jesteś. Wczoraj nad tym myślałem i już wiem, jak cię będę nazywał.
- No, dajesz – prychnął sobowtór.
- Intruder.
- Intruz? – zaśmiało się alter ego. – Nie jestem żadnym intruzem. Zawsze byłem gdzieś tam w twojej duszy. Nie musiałem przebijać się przez systemy alarmowe czy coś w tym stylu, jeśli o to ci chodzi.
- Jesteś intruzem – stwierdził krótko Will. – Bez ciebie żyłoby mi się lepiej. W jednym momencie pojawiłeś się w moim życiu i od razu zacząłeś je psuć. Nie każdy by tak potrafił, ale ty – jak widać – okazałeś się wyjątkowy… Choć pod pewnym względem masz rację, Intruder to za długie imię. Będę na ciebie mówił Ruder.
Ruder machnął ręką.
- Niech ci będzie, to mało ważne. Wracając do tematu, jaki mamy… masz plan?
- Idę przed siebie. W końcu gdzieś trafię.
- Jesteś beznadziejny – pokręcił głową. – Nie wierzę, że właśnie w takiej imitacji mężczyzny drzemie potęga. Nie mam tu już nic do powiedzenia.
Zapadła cisza, którą przerywały tylko głuche tąpnięcia Willa na leśnej ściółce. W powietrzu czuł świeży zapach natury, tak różny od zanieczyszczonej atmosfery wypełniającej miasta. Poza cywilizacją nie przebywał od dawna, więc stanowiło to dla niego swego rodzaju nowość. Choć przesiadywanie w mieszkaniu było spowodowane raczej lenistwem i brakiem chęci do życia niż sytuacją finansową. Wbrew pozorom jego nikła pensja jednak na coś takiego by wystarczyła, a przysługujący mu urlop pomógł znaleźć czas wolny. Tylko po co gdziekolwiek wyjeżdżać, jeśli nawet najpiękniejsze krajobrazy nie wzbudzają w turyście śladowych ilości zachwytu?
Tak więc niewiele wiedział na temat lasu, w jakim się znalazł. Sądząc po planach miasta, które jednak zdarzało mu się przeglądać, na pewno był rozległy, ale zwierzęta, roślinność bądź ewentualne okoliczne miasteczka pozostawały pytaniami bez odpowiedzi. Mimo wszystko miejsce kojarzyło mu się z bezpieczeństwem. Ludzie nieczęsto zaglądają do rejonów opanowanych przez Matkę Naturę, więc ich trupów nie powinno być tu dużo, co oznacza, że nie będzie musiał mieć z nimi do czynienia na okrągło. A lepiej ograniczać kontakt ze wszystkimi śmiertelnie groźnymi rzeczami. Nie miał myśli samobójczych.
- Musisz znaleźć grupę – stwierdził Ruder, przerywając długą ciszę.
- Miałeś się nie odzywać.
- Sam nie dasz sobie rady – zignorował uwagę. – Jeszcze nie teraz, dopóki cię nie nauczę, potrzebujesz współtowarzyszy. Grupa zapewnia bezpieczeństwo, schronienie, jedzenie i siłę, czyli wszystko, czego wymaga obecna sytuacja.
- I mówisz mi to po tym, jak doprowadziłeś do śmierci całej poprzedniej grupy?
- Nie o takich ludzi mi chodzi. Oni byli słabi, nieprzystosowani. Ich impulsywność nie pozwoliłaby im przetrwać na zewnątrz. Mówię o stabilnej, silnej drużynie, która jest w stanie nie tylko przeciwstawić się, ale i zwyciężyć niebezpieczną zarazę.
Will prychnął.
- To nie działa tylko w jedną stronę. Żeby jakaś grupa przyjęła mnie w swoje szeregi, muszę też dać coś od siebie, a wątpię, bym był w stanie im cokolwiek zaoferować.
- Wy, ludzie, jesteście dziwnymi stworzeniami. By żyć w kooperacji z innymi, czasami nie musicie mieć w tym żadnego interesu. Po prostu tego pragniecie. Emocje nie pozwalają wam myśleć racjonalnie, obejmują pełną kontrolę i czynią swoimi sługami. Nazywacie to miłością, przyjaźnią, przywiązaniem i w ten sposób chcecie ukryć ułomność ludzkiej natury. Niemniej tobie taka słabość może pomóc. Wykorzystaj ją.
Will zaśmiał się głośno, wpatrując w swoje alter ego, jak w szaleńca, chociaż – po prawdzie – przecież to właśnie on rozmawiał z wyimaginowaną, nieistniejącą istotą.
- Twierdzisz, że przez te wszystkie lata byłeś cały czas przy mnie, ale chyba umknął ci fakt, że liczba moich znajomych ogranicza się do kilku pozycji, z którymi właściwie nie mam kontaktu.
- Emocjonalność objawia się też na kilka innych sposobów – stwierdził filozoficznie Ruder. – Jednym z nich jest chęć zadośćuczynienia.
Will był już całkowicie skołowany. Powinien skupić się na podróży po lesie, a nie dyskusji ze zjawą, do jasnej cholery.
- Chcesz… żebym uratował komuś życie?
- Nie do końca o to mi chodziło, ale mniej więcej tak – zawahał się, a po chwili uśmiechnął drwiąco sobowtór. – Bądźmy szczerzy, w otwartej walce nie jesteś w stanie nikomu ani niczemu zagrozić. Zdarzają się jednak sytuacje, gdzie czyjeś życie zawieszone jest na szali i tylko trzecia osoba może wybrać stronę, która przeważy. Ufam, że uda ci się znaleźć i wykorzystać taką okazję.
To nie było wyjaśnienie. Wyjaśnienia zwykły wyjaśniać zawiłości, a nie wprowadzać nowe, jeszcze bardziej zawiłe. Po takiej odpowiedzi jedynym, co rozwinęło się w głowie Willa, była pustka. Nic więc nie mówiąc, dreptał wciąż przed siebie, szukając tego, o czym tak okrężnie opowiedział Ruder.
******
- Co? – zdziwił się Shawn. – Skąd ta pewność?
Kendra wskazała na ogrodzenie oblegane przez kilkunastu zombiaków. Miała nadzieję, że ktokolwiek siedzi w środku, nie obserwuje właśnie krzaków, w których się skryli. Choć w zasadzie uspokajała się tylko profilaktycznie, bo ktoś mający pod bramą grupkę wygłodniałych potworów z pewnością nie wypatruje niebezpieczeństwa w oddali.
- Myślisz, że do czego się tak dobijają? Ciągnie ich tylko do jednego… - chciała powiedzieć wprost, ale widząc dwójkę wpatrujących się w nią dzieci, wybrała inne zakończenie zdania. – Pożywienia. Jeśli one mają pewność, że w środku je znajdą, to my tym bardziej powinniśmy.
- Może już dawno się stamtąd zabrali? Z tego co wiem, potwory kierują się głównie dźwiękiem.
- A jeśli nie? Chcesz zaryzykować nasze życie?
Shawn zamyślił się przez chwilę, ale ostatecznie skinął głową z przekonaniem.
- Jaki mamy plan?
- Obejdziemy podwórko i wejdziemy z drugiej strony – zaczęła mówić Kendra, przy okazji pokazując im rękoma, jak mniej więcej powinno to wyglądać. – Zazwyczaj tylne wejście jest zamknięte, ale Maria umie się na nie wdrapać. A przynajmniej umiała, choć myślę, że niewiele się od tamtego czasu zmieniło. – Dziewczyna przytaknęła, potwierdzając, że wciąż potrafi zrobić użytek ze swojej sprawności. – Okej. W tym czasie ty – wskazała na Shawna. – Wystrzelasz kilku zarażonych przed bramą i krzykniesz w stronę domu, że potrzebujecie schronienia. Powinni chwycić haczyk. W takim przypadku albo wyjdą do was i otworzą bramę, albo wezmą was na celownik. Niezależnie od tego co zrobią, wchodzimy im na plecy i kończymy zabawę.
- A co, jeśli od razu nas zaatakują? – zapytał Shawn.
Kendra pokręciła głową.
- Nie ma takiej opcji. Ludzie, którzy pozwalają grupce potworów okrążyć swój teren, na pewno nie są typami wojowników.
Shawn spojrzał to na nią, to na cel akcji. Nie wydawał się przekonany, ale w końcu opuścił głowę i wyciągnął pistolet, co Kendra uznała za zgodę na wcielenie jej pomysłu w życie. Chwyciła pewniej karabin i skinęła na Marię, a ta zdjęła siekierę z pleców. Po chwili razem przecinały już sąsiednie krzaki, stopniowo okrążając teren działki i zbliżając się ku tylnej furtce. Od czasu do czasu kobieta przystawała, by sprawdzić przez lunetę broni, czy przypadkiem któryś ze zdobywców budynku nie obserwuje ich z okien. Kiedy były już dokładnie na tyłach domu, usłyszały strzały. A więc Shawn zdecydował się jednak zaufać instynktowi Kendry. Tym lepiej dla niego, jeśli naprawdę chce tu zostać na dłużej.
Nie rozmawiały ze sobą, nie wymieniały nawet cichych komend. Wszelkie komunikaty ograniczały do krótkich spojrzeń, które w przypadku tych sióstr mówiły znacznie więcej niż dziesiątki niepotrzebnych słów. Lata pracy w podobnych warunkach nauczyły ich niewerbalnej komunikacji i pomogły opanować ją do perfekcji. Teraz stanowiły duet bezszelestnych łowczyń, stopniem zaawansowania współpracy przypominających współczesne oddziały specjalne. To czyniło je śmiertelnie niebezpiecznymi wrogami, o czym wkrótce mieli przekonać się tymczasowi goście domu.
Maria błyskawicznie wdrapała się na ogrodzenie i przeskoczyła na drugą stronę, a chwilę później furtka rozwarła się, by wpuścić Kendrę do środka. Kobieta przekroczyła granicę, zamykając za sobą wejście na zamek. To tak na wszelki wypadek, gdyby nieznajomi próbowali uciekać. Tymczasem Maria szybko przemknęła wzdłuż granicy w stronę stodoły. Starsza siostra bez trudu odczytała jej intencje. W czasie gdy ona wejdzie do głównego budynku, dziewczyna sprawdzi sąsiedni. W ten sposób zapobiegną sytuacji, w której to one zostaną okrążone, a plan legnie w gruzach. Kendra sprawdziła szybko teren, szukając potencjalnych zagrożeń. Kiedy upewniła się, że okolica jest czysta, ruszyła w kierunku domu.
Do środka prowadziły dwa wejścia – główne i przez piwnicę. O ile przy tym pierwszym prawdopodobnie znajdowali się teraz nieznajomi i mierzyli w Shawna, o tyle drugie powinno być puste. Jak najciszej mogła, otworzyła klapę i zeszła na dół, szczebel po szczeblu, po czym zamknęła przejście. Z tego co zauważyła na pierwszy rzut oka, obcy nie zidentyfikowali jeszcze tego pomieszczenia. Zapasy długoterminowego jedzenia były nienaruszone, tak samo jak owoce i warzywa, a nawet słodycze. Dobre przynajmniej to – wyglądało na to, że nieproszeni goście nie uszczuplili znacząco racji żywnościowych pozostawionych w budynku.
Przeszła przez pokój i otworzyła kolejne drzwi, tym razem wlotowe do domu. Pokrótce obejrzała sąsiednie pomieszczenia i zobaczyła, że tylko jedna para drzwi pozostawała otwarta. Na palcach podeszła do schodów, umiejscowiła lufę karabinu pomiędzy kolumnami i zajrzała do salonu przez lunetę. Jeden mężczyzna, wysoki, potężnie zbudowany, mierzył z broni w stronę bramy. Był tak zajęty wykrzykiwaniem kolejnych przekleństw, że nawet nie usłyszał jej kroków. Łyknął haczyk. Shawn spisał się całkiem nieźle, jak na amatora. Z tego co opowiadał policjant na zajęciach, kiedy chodziła jeszcze do szkoły, służby muszą ostrzec przeciwnika przed wystrzałem. Gwizdnęła więc, a osiłek aż podskoczył w miejscu z wrażenia i powoli skierował głowę w jej kierunku. Dobra, wystarczy tych ostrzeżeń.
Pierwszy pocisk trafił prosto w udo mężczyzny. Nieznajomy wrzasnął z bólu, odpowiedział krótką serią i odskoczył na bok, by uciec z celownika. Kendra prychnęła. Żadna z wystrzelonych przez niego kul nie poleciała w jej stronę. Najbliższa skruszyła podstawę kolumny dwa metry dalej. Reszta zrobiła dziury w ścianie za schodami. Weszła stopień wyżej, przymierzyła i strzeliła ponownie, prawie przeszywając łydkę osiłka. Ten jednak w porę zdążył odsunąć nogę.
- Rzuć broń na ziemię i wyłaź stamtąd z podniesionymi rękami! – krzyknęła. – Bo obiecuję ci, że jak tego nie zrobisz, to będzie, kurwa, znacznie gorzej!
Uśmiechnęła się. Przeciwnik nie miał pojęcia na temat tego, jak się strzela do inteligentnego celu. Pójdzie jak z płatka.
******
Shawn długo patrzył na powoli oddalającą się od nich dwójkę kobiet. Plan Kendry wydawał się spójny, logiczny, a co najważniejsze – skuteczny, co nie znaczyło, że nie miał nic przeciwko. Przede wszystkim nie chciał narażać rodziny, która dobrowolnie powierzyła mu się w opiece. Wystawienie tych rozbitych ludzi na lunety nieznajomych im osób było absolutnie niedopuszczalne. Nie wiedzieli, z kim mają do czynienia. To mogli być zarówno właściciele sklepu z zabawkami, jak i groźni psychopaci. Dopóki nie rozezna się w sytuacji, nie może pozwolić podopiecznym na wyjście z ukrycia.
- Posłuchajcie mnie – powiedział, odwracając się do nich. – Wyjdę przed dom, usunę zagrożenie i porozmawiam z ludźmi, którzy są w środku. W tym czasie wy pozostaniecie tutaj. Pod żadnym pozorem nie wychodźcie z krzaków, dopóki nie dam wam sygnału! To śmiertelnie niebezpieczne, oni mogą być uzbrojeni! Rozumiecie? – Członkowie rodziny pokiwali wolno głowami. Jesse wciąż zgrywał twardego, w przeciwieństwie do matki, która przyciągnęła do siebie Sarę i przytuliła dziewczynkę.
- Niech pan będzie ostrożny – poleciła Rita.
- Mamo – zirytował się chłopiec. – To nie jest żaden pan, tylko Shawn. Sam powiedział, że woli, żebyśmy zwracali się do niego po imieniu.
Kobieta chciała skarcić zbyt śmiałego syna, ale mężczyzna zaśmiał się krótko i zmierzwił mu włosy.
- Dokładnie tak. Mistrz doskonale wie, co mówi.
Wziął głęboki wdech, chwycił pistolet w dwie ręce i zdecydowanie wyszedł z krzaków. Przeszedł kilka metrów, by zbliżyć się lekko do bramy, wycelował broń i wystrzelił kilka pocisków, jeden za drugim, pozbawiając nieżycia kolejnych zombiaków. Część odkleiła się od ogrodzenia i z charakterystycznymi jękami na ustach ruszyła w jego kierunku. Kiedy komora zrobiła się pusta, wypuścił magazynek i włożył następny, po chwili kontynuując ostrzał. Nie minęło kilkadziesiąt sekund, a było już po wszystkim.
Kolejny głęboki wdech. Pierwsza faza za nim. Przyszedł czas na rozmowę.
- Halo! Jest tam ktoś?! – krzyknął w ramach krótkiego wstępu, jednocześnie podnosząc ręce do góry. Serce biło mu równie szybko, jak wtedy, w mieszkaniu klientki. – Potrzebuję pomocy! Jestem głodny i zmęczony! Nie miałem w ustach nic od kilkunastu godzin! Możemy się wymienić za amunicję! Proszę tylko wpuścić mnie do środka!
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, więc zrobił kilka kroków naprzód, w stronę bramy. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy pocisk zarył w ziemię kawałek od niego.
- Ani kroku dalej! – usłyszał. Chwilę później udało mu się zlokalizować strzelca. Pierwsze okno od lewej w domu. Celował z karabinu, sylwetki nie było widać. – Nawet, kurwa, nie drgnij, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć!
- Spokojnie! Chciałem tylko porozmawiać!
- A ja nie za bardzo, kurwa! Wypierdalaj stąd!
- Dobrze, już dobrze! – powiedział Shawn, poruszając uspokajająco rękami. – Już się stąd zmywam! Nikomu nie musi stać się krzywda…
Nagle usłyszał wystrzał. Na pewno nie pochodził z broni mężczyzny, bo ten momentalnie zniknął z zasięgu wzroku detektywa. Shawn policzył do dziesięciu, po czym opuścił ręce, chwycił pewnie za broń i rzucił się pędem w kierunku bramy. Z pewnością Marii i Kendrze przyda się asekuracja.
******
Jesse uważnie obserwował działania Shawna. To jak najpierw podbiegł do potworów i wystrzelał całą grupkę, zachowując zimną krew, a później w pełni naturalnie przeszedł do dyskusji z nieznajomym. Był pełen podziwu dla tego mężczyzny i starał się zapamiętać, jak najwięcej. Zamierzał w najbliższym czasie brać z niego przykład, by stać się godnym następcą taty. Jego rodzina potrzebuje kogoś, kto będzie ich bronił, ale nie obcego. Tym kimś musi być ktoś z nich. A kto nadaje się do tego lepiej niż najstarsze z rodzeństwa?
Rozmyślenia przerwała mu uwaga Sary.
- Mamo, muszę siku.
- Później, skarbie, musisz jeszcze trochę poczekać – pogłaskała ją po głowie mama.
- Ale mamo, ja naprawdę muszę – jęknęła dziewczynka, kładąc rączki na udach, krzyżując nogi i podskakując w charakterystyczny sposób. – Chciało mi się już, jak wychodziliśmy z tamtego domu.
Kobieta westchnęła i wzięła córkę za rękę.
- Dobrze – powiedziała, podnosząc palec w górę. – Ale szybko.
Sara przytaknęła głową i razem odsunęły się kilka metrów dalej. Jesse odprowadzał je wzrokiem, dopóki mama nie spojrzała na niego i zwróciła uwagę:
- Mógłbyś?
Chłopak zarumienił się i odwrócił wzrok, wracając do obserwacji poczynań mężczyzny. Rozległy się kolejne strzały, a po chwili Shawn zakończył dyskusję z obcym i pobiegł w stronę domu. Przeskoczył zręcznie leżące na ziemi ciała i otworzył bramę, znikając z zasięgu wzroku Jessego. Ten analizował każdy ruch mężczyzny, szukał kluczowych i takich, gdzie drobne błędy decydują do wszystkich. Chociaż zdecydowanie wyolbrzymiał ich znaczenie, to w swoich przemyśleniach był całkowicie poważny. Jako dwunastolatek nie miał dotąd do czynienia z otwartą walką z uzbrojonym przeciwnikiem, więc chłonął chciwie wiedzę, nie chcąc przegapić żadnego szczegółu. Kiedy już nauczy się posługiwać bronią palną, z pewnością mu się to przyda.
Usłyszał krzyk. Przez chwilę rozglądał się uważnie po terenie działki, szukając osoby, która mogła go wydać. Brutalna rzeczywistość trafiła w jego zdrowy rozsądek dopiero po jakimś czasie, na ułamek sekundy paraliżując wszystkie mięśnie chłopca. Dokładnie taki sam dźwięk wydawała siostra Jessego, kiedy zabierał jej zabawki.
Błyskawicznie odwrócił się do tyłu i zobaczył, jak Sara próbuje podciągnąć spodnie. Musiała się przewrócić, kiedy instynktownie ruszyła przed siebie i zapomniała dokładnie założyć ich z powrotem. Jednak nie to było najgorsze, tylko powolny, gnijący umarlak, który powoli dreptał w kierunku dziewczynki. Mama podbiegła do córki, żeby pomóc założyć dolną część ubrania, ale ręce trzęsły jej się tak bardzo, że po chwili odpuściła i po prostu podniosła ją z ziemi.
Wtedy Jesse ocknął się z szoku. Wszystko, o czym przed kilkoma minutami myślał, zdawało się właśnie teraz dawać mu szanse na zaprezentowanie swoich umiejętności. Głowa rodziny powinna bronić innych przed niebezpieczeństwem. Prawdziwy mężczyzna to ktoś, przy kim podopieczni czują się bezpiecznie. Dopóki nie pokaże mamie i reszcie, że on także potrafi zadbać nie tylko o siebie, ale i o znacznie starszych członków grupy, będą traktować go wyłącznie jako małego chłopca. A on nie jest już małym chłopcem.
Zerwał się z ziemi, podniósł pierwszy gruby, wytrzymały konar, jaki znalazł, po czym podbiegł do zombiaka. Kobieta krzyknęła, żeby tam nie szedł, ale zignorował jej słowa. Zajrzał w oczy potworowi. Tak jak się tego spodziewał, nie zobaczył w nich nic, oprócz totalnej pustki i nieświadomości sytuacji. Zacisnął zęby, wziął potężny zamach i trafił zarażonego prosto w głowę, rzucając go na kolana i omal nie przewracając. Był nie tyle zaskoczony, ile uradowany siłą uderzenia, więc nie czekając, aż zombie się ocknie, uderzył jeszcze raz. A potem kolejny. I jeszcze jeden, aż do momentu gdy gałąź pękła na pół, a potwór leżał na ziemi i próbował wydawać z siebie dźwięku, co utrudniała mu wpół zmasakrowana twarz.
Odrzucił konar na bok i złapał za leżący na ściółce leśnej kamień. Z trudem podniósł rzecz z ziemi, ze względu na jej wagę i wielkość, ale był zbyt zdeterminowany, żeby pokonała go teraz martwa natura. Powoli przeniósł głaz nad twarz zarażonego. Ten podniósł na chwilę głowę, ponownie próbując ugryźć chłopca. Bezskutecznie, bo wtedy kamień z błyskawiczną prędkością popędził w jego kierunku, miażdżąc czaszkę potwora. Jesse jeszcze kilkukrotnie podnosił go i opuszczał, raz po raz ochlapując się krwią, a kiedy miał już całkowitą pewność co do unicestwienia zombiaka, wyprostował się i wciągnął głośno powietrze. Krwawa masa, która pozostała z twarzy przeciwnika, z pewnością się stąd nie podniesie.
Mama podbiegła i spojrzała na niego z przerażeniem w oczach. Chłopak uśmiechnął się i poklepał ją po ramieniu.
- Widzisz, mamo? – powiedział dumny z siebie. – Sam go zabiłem. Już nie musicie się ich bać. Od teraz będę was chronił.
******
Przeszukując okolicę, spodziewał się znaleźć kluczyki do stodoły, a w niej krwawą salę tortur ze szczątkami zabitych przez właściciela dziewczyn. Liczył na ogród, znajdujący się na terenie działki. Jakiś pojazd, może nawet kamper. Miał nadzieję na piwnicę z jeszcze większą ilością jedzenia od tej znalezionej przez nich w kuchni, w której oprócz żywności gospodarz trzyma również narzędzia do pracy. Za to magazyn miał być miejscem pełnym kosiarek do trawy, pił do cięcia drzew i innych urządzeń mechanicznych. Jednak, do jasnej cholery, na pewno nie spodziewał się pomieszczenia wypełnionego po brzegi bronią palną.
Od dziecka fascynowało go wszelkiego rodzaju uzbrojenie. Zapewnia nie tylko bezpieczeństwo, pewność siebie i – przy odpowiednich umiejętnościach – źródło pożywienia, ale i pomaga podkreślić swoją pozycję. Nic nie stanowi lepszego argumentu w dyskusji niż pistolet przyłożony do czyjejś skroni albo nóż podsunięty pod gardło. Są to dowody dominacji, które można obalić tylko bronią większego kalibru. Żadne słowo, choćby wypłynęło z ust najbardziej charyzmatycznego gościa na świecie, nie może się równać ze zwykłym pociągnięciem za spust.
Co mówią dyplomaci państw, kiedy dyskutują ze sobą na temat trudnych sytuacji politycznych? Proszą o zaprzestanie działania na niekorzyść narodu? Próbują wyperswadować zapomnienie o dawnych mniejszych czy większych grzeszkach? Nie. Oni grożą. Grożą, że jeśli dany kraj nie odwali się od innego, to skierują wszystkie działa w jego stronę i wypalą, dziurawiąc, wysadzając w powietrze i pozbawiając kończyn wszystkich, którzy staną im na drodze. To właśnie dzięki broni jedni zawsze będą górować nad drugimi. Taka prawda, a jeśli pacyfiści sądzą inaczej, to śmiało, niech przyjdą ze słowami na strzelaninę i sami się przekonają, jaki argument zwycięży.
Horny położył rękę na jednym z karabinów leżących na stole i delikatnie przejechał po nim palcami. AR-15, automatyczny, zazwyczaj trzydzieści pocisków w komorze, efektywny zasięg - około pięćset metrów. Jeszcze kiedy uczęszczał do liceum, udało mu się z niego postrzelać na wycieczce do bazy wojskowej. Zapamiętał, że był znacznie cięższy niż się wydawał po obejrzeniu tych wszystkich filmów akcji z komandosami w rolach głównych. No i trafić w cel to też nie taka łatwa sprawa.
Usłyszał strzały. Instynktownie odwrócił się do tyłu, ale drzwi zostawił zamknięte, więc oczywistym było, że nic tam nie zobaczy. To na pewno nie Ron. Za bardzo szkoda mu było amunicji, żeby nagle zdecydował się powystrzelać bezbronnych zombiaków, nieudolnie próbujących przebić się przez ogrodzenie. W takim wypadku nasuwało mu się jedno wytłumaczenie hałasu – zostali zaatakowani.
Chwycił za karabin i podniósł go. Pusty magazynek. Przypomnienie tego, jak do środka wkłada się amunicję i odbezpiecza broń trochę mu zajęło, a wykonanie akcji okazało się jeszcze trudniejsze. Na szczęście w międzyczasie zdążył się upewnić co do tego, że naprawdę ktoś ich zaatakował. Kolejne strzały padły w środku domu i brzmiały już inaczej niż poprzednie. Kiedy uporał się z AR-15, przyjął pozycję i ruszył w stronę wyjścia. Delikatnie uchylił drzwi i wysunął lufę, żeby sprawdzić teren. Lewa strona domu była czysta, ale kiedy przesunął broń w prawo, zlokalizował problem. Kilkanaście metrów od stodoły kręciła się jakaś kobieta. Przycisnął spust, posyłając kilka pocisków. Niestety nie udało się jej trafić, a na dodatek zniknęła, chowając się za drzewami.
Zaklął pod nosem. Otworzył drzwi szerzej i powoli wychodził na zewnątrz, stopniowo poszerzając zasięg wzroku. Wciąż nie mógł znaleźć swojego celu, jednak była to tylko kwestia czasu. Wystarczy, że na moment wychyli się z ukrycia, a wtedy – paf! – straci kontakt ze światem na zawsze.
Mówią, że pewność siebie może zarówno pomóc, jak i zaszkodzić w starciu. W tej sytuacji Horny za bardzo skupił się na wypatrywaniu przeciwnika wśród drzew. Nie wziął pod uwagę tego, że być może wcale go tam nie było. I poczuł błąd na własnej skórze, kiedy pięść kobiety trafiła prosto w nerki mężczyzny.
Były więzień syknął z bólu i odwrócił się w kierunku zagrożenia, za co zarobił w twarz. Udało mu się jednak złapać przeciwniczkę za rękę, więc odepchnął ją od siebie, żeby kupić trochę czasu. Ta odskoczyła, przyjęła pozycję, a jej noga wystrzeliła prosto w brzuch Horny’ego. Dale jęknął. Byłoby jeszcze gorzej, ale ostatnimi czasy na więziennej siłowni wzmacniał właśnie te rejony, więc nie stracił powietrza i nie zgiął się wpół. Wręcz przeciwnie – lewą ręką zdołał zablokować kolejne uderzenie kobiety i przeprowadzić szybki kontratak. Siłą znacznie przewyższał dziewczynę, więc trafienie w twarz sprawiło, że przez chwilę kręciła się w miejscu, próbując ochłonąć. Wystarczająco długo, żeby w tym czasie zdążył podnieść karabin w górę i wycelować prosto w jej głowę.
- Stój, gdzie stoisz! – krzyknął, uśmiechając się z satysfakcją. Teraz należała tylko do niego. – A może pozwolę ci wydusić z siebie ostatnie słowo, zanim seria z karabinu przeszyje twoje ciało!
Wtedy poczuł zimną lufę broni z tyłu głowy. Uśmiech momentalnie spełzł z jego twarzy.
- Módl się, żebym był równie miłosierny, jak ty – usłyszał niski, męski głos. – No już, puszczaj karabin i ręce do góry!
Ze złością rzucił AR-15 na ziemię i powoli położył dłonie na głowie. Kobieta patrzyła na niego drwiąco. Wytarła krew, która popłynęła jej z nosa, po czym podniosła broń. Przynajmniej zapamięta go na dłużej. Mężczyzna stojący za nim lekko popchnął Horny’ego w kierunku domu.
- Do środka! Szybko!
******
Zanim weszli do domu, Shawn pomachał jeszcze w stronę krzaków, żeby dać rodzinie sygnał. Zaledwie kilkanaście minut temu sam się znajdował, a jednak czuł się, jakby minęły wieki. Teraz to jednak nieważne, zagrożenie zostało zażegnane. Przyszedł czas na zastanowienie się nad tym, co począć z dwójką mężczyzn.
Oboje siedzieli pod oknem w salonie z opuszczonymi głowami, pozbawieni broni, pokonani. Ich męska duma została urażona, ale takie były konsekwencje zajmowania miejsca, które nie należało do nich. Na przyszłość zapamiętają.
- Co z nimi zrobimy? – zapytał starszej z sióstr.
- Jeszcze nie wiem – odpowiedziała Kendra. – Myślę nad zabraniem im wszystkich rzeczy i wyrzuceniem na zewnątrz. Ale w sumie rozstrzelanie na miejscu byłoby znacznie szybsze i mniej bolesne… no i zabawniejsze.
- Nie możemy ich zabić – gwałtownie sprzeciwił się Shawn. – Nie jestem mordercą. Poza tym to ludzie, jak wszyscy inni.
- Ci ludzie, jak wszyscy inni, próbowali nas zabić, jeśli już o tym zapomniałeś. To nie jest morderstwo, tylko raczej coś w rodzaju kary za popełnione wykroczenie.
- Ten skurwiel próbował mnie zastrzelić – powiedziała Maria, wskazując na przystojnego mężczyznę z lewej. – Jednak to trwałoby za krótko. Przygotowałam dla niego coś specjalnego. Myślę, że mu się spodoba.
Zmierzyli się spojrzeniami. Trwało to dłuższą chwilę, którą w końcu przerwał mięśniak siedzący po prawej stronie.
- Ludzie, ja naprawdę nikomu nic nie chciałem zrobić! Zresztą nawet nie trafiłem! Ty, elegancik – wskazał na Shawna. – Pamiętasz, że nie do ciebie strzeliłem, nie? Tylko obok ciebie, tak dla ostrzeżenia. Myślałem, że jesteście groźni! Skąd miałem wiedzieć, że to do was należy ta chata? Siedzę tutaj mniej niż jeden dzień!
- Co się dzieje? – zapytała zdezorientowana Rita, która właśnie weszła do salonu, trzymając za rękę córkę.
Po chwili ukazał im się też Jesse, cały w krwi i innym brudzie. Shawn momentalnie doskoczył do chłopca.
- Zostaliście zaatakowani? Co tam się wydarzyło?
- Czy chłopak został ugryziony? – zapytała Kendra, groźnie podnosząc lufę karabinu w górę.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy – zaczęła gwałtownie zaprzeczać kobieta. – Był tam jeden z nich. Z tych potworów…
- Ale go zabiłem – stwierdził z dumą Jesse. – Sam. Rozwaliłem mu głowę, zanim zdążył cokolwiek nam zrobić.
Wszyscy przez chwilę milczeli, wpatrując się w chłopca ze zdziwieniem, a nawet lekkim… przerażeniem? Szczególnie Shawn, który myślał, że dobra mina do złej gry to tylko strategia młodzieńca dotkniętego stratą ojca. Wyglądało na to, że się pomylił, a chłopak w środku był równie silny, jak na zewnątrz. Nie potrafił jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to dobrze, czy źle.
- No nic – powiedział w końcu detektyw, wstając z miejsca. – Mamy tu większy problem.
- Co chcecie z nimi zrobić?
- Proszę pani! – wykrzyknął osiłek, wyciągając w stronę Rity w błagalnym geście ręce. Kobieta była, delikatnie mówiąc, zszokowana. – Oni chcą tu nas zabić! Mnie i mojego kumpla! Jak my nie chcieliśmy wam nic złego zrobić, my się po prostu broniliśmy! Czy wy zachowalibyście się inaczej, gdyby ktoś tu przyszedł z bronią? Co mieliśmy zrobić?! Przecież nie wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia!
- Stul pysk! – wrzasnęła Kendra, celując w niego z karabinu.
- Ale to prawda! Rozwaliłaś mi nogę bez powodu! Potrzebuję pomocy medycznej!
- Zamknij ryj! – Przycisnęła lufę do jego czoła. – Tylko pogarszasz swoją sytuację!
- Kendra… Spokojnie… – powiedział Shawn, delikatnie odsuwając kobietę od mężczyzny, który miał już praktycznie łzy w oczach. Śmiesznie kontrastowało to z sylwetką stałego bywalca siłowni na środkach wspomagających wzrost masy. Kiedy opuściła karabin, ponowił dyskusję. – Nie wydają się groźni. Nie musimy traktować ich, jak zabójców.
- Nie są groźni? – zapytała z niedowierzaniem Maria. – Jeden z nich próbował przestrzelić mi czaszkę!
- Bronili się. Czy my zachowalibyśmy się inaczej na ich miejscu? Nie próbowali mnie zabić, kiedy wołałem pomocy. Zostałem ostrzeżony i poproszony o wycofanie się.
- No i co mamy z nimi niby zrobić? – zdenerwowała się Kendra. – Ugotować gorący obiadek, a potem wycałować na pożegnanie i rozwieźć do domów?
Shawn zastanowił się przez chwilę, po czym spojrzał na starszą z sióstr. Tę sugestię przyjmie ciężko.
- Myślę, że powinniśmy pozwolić im tu zostać.
Kendra najpierw spojrzała na niego zszokowana, prawdopodobnie zastanawiając się, czy rozmawia z kimś zdrowym na umyśle, a kiedy zrozumiała, że przez cały czas mówił poważnie, zacisnęła zęby i zamknęła oczy, żeby się uspokoić.
- Nie ma mowy – wydusiła z siebie w końcu.
- Elegancik dobrze gada… - zaczął osiłek.
- Nazywam się Shawn.
- Ano tak. Sorry, Shawn. Ja jestem Ron, a to jest Horny. – Mężczyzna był tak zdenerwowany, że chyba nawet nie zwrócił uwagi na to, jakie zdziwienie wywołało imię drugiego z nieznajomych. – Ty to Kendra, tak? – Kobieta spojrzała na niego ze złością, ale po chwili skinęła głową. – Słuchaj, eleg… Shawn ma rację. Zrobiliśmy kiepskie pierwsze wrażenia, ale obiecuję, że od teraz będzie cacy. Silne z nas chłopy, możemy pomóc przy rąbaniu i noszeniu drewna, czy czymś w tym stylu… Wiesz, o co mi chodzi. Męskich łap nigdy za wiele, zwłaszcza że macie w sumie tylko jednego faceta w swoim gronie. Nie, żebym coś do ciebie miał, młody. Spoko gość jesteś, jeśli naprawdę rozwaliłeś łeb zombiakowi! W każdym razie tylko zyskacie na naszej obecności! Będziemy ze sobą żyć w tej, no… dobrej komintywie!
- A ty, co o tym myślisz? – zapytała Rity Kendra, a ta spojrzała na nią zaskoczona. – Pozwolisz spać obcym mężczyznom w tym samym domu po tym, co stało się z twoim mężem?
To był cios poniżej pasa. Shawn aż się zdenerwował, nie wierząc, że kobieta mogła posunąć się do tak ohydnego argumentu. Matka zachowała jednak zimną krew.
- Ricka nie zabili ludzie – odparła zimno. – Tylko zwierzęta. Ci mężczyźni są ludźmi.
- Znowu, kurwa, to samo! Niech tutaj zostaną i przestrzelą nam czaszki we śnie! Wtedy z pewnością pomysł stworzenia całej tej jebanej społeczności wypali! – Przez chwilę kręciła się w kółko, próbując się uspokoić, aż w końcu poderwała karabin do góry i ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. – Teraz idę na pierdolone polowanie. Jeśli ktoś zechciałby mi pomóc, to ma pięć minut na przygotowanie. Dzisiaj na kolację zjemy sobie przepyszne mięsko w rodzinnym gronie. Nakryjcie do stołu i przygotujcie piosenki. Będzie, kurwa, nam wszystkim tak miło!
Po tych słowach wyszła i trzasnęła za sobą drzwi. Shawn westchnął głośno. To będzie naprawdę ciekawe polowanie.
******
Jerry nie mogła znaleźć swojej broni. Była pewna, że położyła ją na kominku po tym, jak wrócili do domu z Jane, ale teraz jej tam nie było. Przeszukała już wszystkie inne potencjalne miejsca, w których mogła ją zostawić, czyli torebkę, walizkę, swój pokój, pokój ojca, a nawet Maxa, ale w żadnym z nich nie zlokalizowała pistoletu. W końcu zrezygnowana zeszła po schodach na dół i wstąpiła do salonu. Ojciec jak zwykle czytał książkę ze szklanką whisky w ręku. Wciąż tę samą, choć zdawać by się mogło, że skończył ją kilkanaście razy.
- Tato, widziałeś moją broń? – zapytała.
- Nie, córciu, sprawdzałaś w swoim pokoju?
- Tak – odpowiedziała. – Nie ma jej tam. W twoim i brata też nie.
- A Max jej nie wziął? Mówił, że wychodzi sprawdzić okolicę.
Jerry pokręciła głową.
- Zabrał ze sobą dwururkę. Po co by mu był jeszcze pistolet?
Ojciec wzruszył ramionami, biorąc łyk whisky.
- Może Jane ją wzięła? Jej chyba nie pytałaś.
I wtedy trybiki w głowie dziewczyny zaczęły pracować, a wszystko ułożyło się w całość. Odwróciła się na pięcie i popędziła w stronę schodów.
- Hej… coś się stało? – usłyszała, ale zignorowała słowa ojca. Liczyła się każda sekunda.
Przeskakiwała co drugi stopień i omal nie wywaliła się na zakręcie w stronę komórki. Chwyciła za klamkę i z całej siły pociągnęła do siebie, otwierając drzwi na oścież.
- Nie, Jane! Nie rób tego! – krzyknęła, rzucając się w kierunku dziewczynki z lufą pistoletu przyłożoną do głowy.
Pocisk przebił szybę okna, tłukąc ją i roznosząc huk po okolicy. Dziesiątki potworów, jak dotąd leżących albo spacerujących sobie spokojnie po miasteczku, odwróciły się i ruszyły w kierunku wystrzału. Ich grupa stawała się coraz większa, w miarę jak dołączali do niej kolejni zarażeni. Każdy z nich był naprawdę głodny i chętny na spożycie świeżego, krwistego mięsa. I cała ta horda dobrze wiedziała, że na końcu drogi odnajdzie dokładnie to – wciąż żywy, gorący i przerażony posiłek.

2 komentarze:

  1. Super wreszcie losy części bohaterów się zazębiły.
    Uwielbiam "Rudera" genialne mroczne alter ego.
    Brawo dla Jane właśnie została w moich oczach rozhisteryzowaną panienką przez którą wszystko sie komuś spier... ale takie też muszą być xd.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż się nie mogę doczekać następnego. ;P Tyle fajnych postaci. A według mnie najlepsi: Horny , Ron ( może trochę wkurzający , ale może być ) , Will ( i drugi ,,Intruz" xD ) , Shawn , Kendra i Maria. Za Jane i Jesse jakoś mniej przepadam. Fajny klimat. W sam raz się czyta. Czekam z niecierpliwością na następne. Powodzenia w pisaniu!

    OdpowiedzUsuń