środa, 18 grudnia 2013

Rozdział 0: Kendra

- Przesuń się trochę w lewo… Nie daj mu się dotknąć! O, tak! Teraz w prawo… Dalej, dziabnij go! Nie, za blisko! Przeczekaj chwilę, zajdź gnoja z boku… Dokładnie tak! Pięknie! – dopingowała młodszą siostrę Kendra, na wszelki wypadek trzymając karabin w pogotowiu.
Maria właśnie w pięknym stylu wykończyła kolejnego zombiaka, najpierw chwilę bawiąc się z nim w kotka i myszkę, a potem wbijając nóż prosto w skroń.
- Bez twojego wydzierania się poszłoby mi znacznie szybciej – stwierdziła z uśmiechem, przeciągając ciało na bok zagrody.
- Cóż poradzę temu, że martwię o swoją siostrzyczkę? – odparła z przekąsem Kendra. – Jesteśmy na siebie skazane. Gdybyś przed chwilą zginęła w boju, byłoby mi znacznie ciężej zdobywać pożywienie… Chociaż miałabym dla siebie więcej miejsca…
Maria pokazała jej środkowy palec, po czym rozwarła furtkę i skierowała się w kierunku wyznaczonej ścieżki.
- Ile ich tam jeszcze jest?
- Ostatnia dwójka – odpowiedziała Kendra, idąc za siostrą. – Starczy ci sił, żeby powalić obu na raz?
- Miałoby mi ich niby zabraknąć? Nie rozśmieszaj mnie.
Minęły domek, by dostał się na jego tyły, gdzie dawno temu ojciec zespawał klatkę, mającą mu służyć za obiekt do trzymania wyjątkowo niebezpiecznych zwierząt, których strach było wpuścić nawet do zagrody. Pewnie nigdy by nie odgadł, do czego będzie służyć to miejsce po tym, jak córki przejmą biznes. Chociaż, kto w XXI wieku spodziewał się apokalipsy zombie? Kendra poszła przodem, by odciągnąć potwory od wejścia do klatki. Stanęła przy jednej z bocznych ścian i uśmiechała się z zażenowaniem, widząc nieudolne starania truposzy, które próbowały ją pochwycić. Tymczasem Maria zdjęła kłódkę, otworzyła skrzypiące drzwiczki i krzyknęła:
- Hej, wy, bezmózgi! Tak, do was mówię! Chcecie trochę świeżego mięska? No dalej, złapcie mnie, jeśli potraficie!
Zombiaki posłusznie odkleiły się od krat i z jękami na ustach zaczęły powłóczyć nogami w stronę Marii. Ta tylko cofała się co chwilę i zachęcała je, by zaprowadzić potwory prosto do kolejnego zamknięcia. Tym razem jednak z kimś żywym w środku. Właśnie tak wyglądał schemat działania sióstr. Młodsza wywabiała umarlaków na zewnątrz i zaciągała do zagrody, a następnie zamykała furtkę. Starsza osłaniała ją zza płotu, aby zapobiec tragicznemu w skutkach wypadkowi przy pracy. W tym czasie Maria ćwiczyła walkę w zwarciu przy użyciu noży i innych, przeróżnych narzędzi.
Na początku zarazy Kendra chciała nauczyć siostrę posługiwania się bronią palną, ale dziewczyna nigdy za nią nie przepadała. Z uporem maniaka chybiała raz za razem. Każde naciśnięcie spustu posyłało kulę w losowe miejsce, które nigdy nie było jej pierwotnym celem. Twierdziła, że jest zbyt niecierpliwa na tego typu gadżety. Że woli po prostu do zombiaka podejść i zarżnąć go na miejscu, zamiast chować się po kątach i mierzyć. Kendra miała odmienne zdanie na ten temat. W jej przekonaniu chodziło tu raczej o brak talentu, ale nigdy nie powiedziała tego na głos. Maria kiepsko znosiła wszelkie uwagi na swój temat.
Starsza siostra zaśmiała się, widząc, jak bezbłędne uniki wykonuje jej siostra w czasie tańca z potworami. Próbując ją pochwycić, zderzały się ze sobą, kiedy w ostatniej chwili wyślizgiwała się z ich objęć. Przewracała je, czasami odcinała przypadkowe kończyny, pozbawiała truposzy ważnych części ciała. Wszystko po to, żeby w pewnym momencie i tak dobić je konkretnym ciosem w czaszkę. W miejsce, w którym znajdował się mózg – jedyny narząd, utrzymujący te ścierwa przy względnym życiu.
Chociaż pomysł zorganizowania areny był nieco zaskakujący i bardzo niebezpieczny, to Kendra nigdy nie sprzeciwiła się planom siostry. W sumie sama też robiła coś dosyć podobnego, więc nie mogła wyjść na hipokrytkę. Mianowicie często zdarzało jej się zawędrować na pobliskie pagórki, by dla czystej rozrywki zestrzeliwać zombie z wysokości, jednego po drugim. W ten sposób nie tylko robiła przysługę ludzkości, ale i uszczęśliwiała siebie poprzez radosną, niczym nieskrępowaną możliwość wyładowania emocji. Zapewne jajogłowi i inni obrońcy moralności sprzeciwiliby się praktykom obu kobiet, jednak najprawdopodobniej dawno już padli, starając się przemówić zarażonym do rozsądku przy pomocy rozmowy. Tak więc, czy tego chcieli, czy nie, musieli pogodzić się z faktem, że właśnie tym, co utrzymywało siostry przy życiu, były totalnie nieodpowiedzialne, jednakże niezwykle brawurowe, starcia z zombiakami. W końcu nawet podczas apokalipsy powinno się czerpać z życia radość, czyż nie?
Maria właśnie ucinała truposzowi nogę siekierą, żeby ułatwić sobie wbicie noża trzymanego w drugiej ręce w czaszkę, gdy usłyszeli krzyk. Kendra odwróciła się i zobaczyła wybiegającą z lasu małą grupkę ludzi. Skierowała lufę broni w ich stronę i przyjrzała się nadbiegającym przez lunetę. Czwórka osób – matka z synem trzymają się za ręce, ojciec biegnie z córką w ramionach. Tylko przed czym oni tak uciekają? Podkręciła celownik, by przyjrzeć się przestrzeni za nimi i wtedy zauważyła zagrożenie. Ich śladami podążało kilka zombiaków.
„Łatwa robota”, pomyślała w naprawdę złym momencie, bo kiedy opuściła karabin, zobaczyła, że ta gromadka potworów była tak naprawdę zaledwie przystawką. W obrębie jej wzroku znajdowało się przynajmniej kilkanaście takich grupek.
- Zostaw tych dwóch! Mamy tu większy problem – powiedziała, wciągając głośno powietrze do płuc.
Przymierzyła i zdjęła trzech znajdujących się najbliżej uciekinierów. Następnie podbiegła do ogrodzenia, przesunęła zamek i lekko uchyliła bramę.
- Szybko! Tutaj! – Sama nie wierzyła w to, co robi. Zajęły ten domek, ponieważ chciały odizolować się od większych społeczności, a teraz wpuszczała obce na swoje terytorium. Jednak, czyż zasady nie są właśnie po to, żeby je łamać? Nie zamierzała pozostawiać ludzi na pewną śmierć, nawet jeśli nigdy w życiu przedtem ich nie widziała. Nie miała serca z lodu.
Nie przestawała strzelać, zdejmując coraz to kolejne jednostki potworów. Po chwili przez bramę przebiegli nieznajomi, więc z powrotem zamknęła wejście na teren działki.
- Biegnij po amunicję! – krzyknęła do Marii, a ta natychmiast przeskoczyła płotek zagrody i rzuciła się w stronę magazynu. – Potrzeba mi tu jej cholernie dużo!
Tymczasem mężczyzna odprowadził swoją rodzinę pod drzwi do domku i kazał im tam na siebie poczekać, dopóki nie uporają się z problemem. Potem dobiegł do Kendry, stanął obok niej i powiedział:
- Dziękuję za to, że wpuściłaś nas do środka. Naprawdę, byliśmy…
- Umiesz strzelać? – przerwała mu, zdejmując kolejnego zombiaka, a następnie wskazała na swój karabin.
- Z dalekosiężnych nie – odpowiedział i wyjął pistolet. – Z krótkich w miarę.
- To podejdź jak najbliżej płotu. – Jeszcze jeden zarażony wrócił tam, skąd przyszedł. – Lepiej, żebyś trafiał tyle pocisków, ile tylko możesz. Wal w łeb. Tylko wiesz, nie przesadzaj z tą bliskością, żeby cię któryś nie cmoknął.
Mężczyzna skinął głową i pobiegł we wskazane miejsce, gdzie ustawił się metr od ogrodzenia. W czasie kiedy zmieniała magazynek, uważnie obserwowała jego ruchy. Strzelał dosyć trafnie. Czasami pociski zatrzymywały się na korpusie, ale zazwyczaj zdejmował umarlaków. Pozostała część grupy zwinęła się w kłębek w okolicach domu. Wyglądali na zwykłą, nieszkodliwą rodzinę, ale Kendra zanotowała sobie, żeby mieć gościa na oku, gdy już uporają się z hordą. Może być niebezpieczny.
Odbezpieczyła broń, podniosła celownik do oka i wznowiła ostrzał. Zombiaki ponownie zaczęły padać jak muchy, jeden za drugim. Z uśmiechem na ustach przeszywała ich czaszki ostrą amunicją, mając z tego naprawdę dobrą rozrywkę. Uwielbiała takie chwile. Kochała uczucie dominacji nad tymi bezmózgami. Potwory, które spustoszyły całą planetę, doprowadziły do upadku największych miejskich cywilizacji, owoców kilku tysięcy lat pracy ludzkości, nie były w stanie choćby dorównać prostej, wiejskiej dziewczynie. Górowała nad nimi pod każdym możliwym aspektem – czy to fizycznym, czy umysłowym. Mogła po prostu rozdeptywać każde z nich, jeśli tylko akurat miała taki kaprys. Właśnie dlatego tak szybko przyzwyczaiła się do nowej sytuacji. To, co w świecie inteligencji stawiało ją w niezbyt dobrym świetle, tutaj stanowiło o jej sile.
Kolejna grupka potworów zaścieliła ściółkę leśną. Kendra usłyszała charakterystyczny dźwięk pustego magazynka przy pociągnięciu za spust, więc odruchowo sięgnęła do pasa. Był pusty. Zaklęła pod nosem. Jakby na domiar złego część zombiaków dotarła już do płotu. Musieli się spieszyć, ogrodzenie nie było aż tak solidnie, żeby wytrzymało masowe natarcie hordy zarażonych.
- Maria! – wrzasnęła w stronę domu tak głośno, że matka z dwójką dzieci aż dygnęły ze strachu. – Gdzie ty, kurwa, jesteś?!
Jak na zawołanie zza domu wypadła jej siostra, trzymając w jednej ręce pas amunicji, a w drugiej – kosę.
- Nie drzyj się tak – powiedziała, gdy znalazła się już wystarczająco blisko niej i rzuciła Kendrze naboje. Ta ściągnęła pusty pas i założyła nowy, a następnie wzięła się za zmianę magazynka. – Nie jestem głucha. Po prostu uznałam, że przyda mi się broń z nieco lepszym zasięgiem. Poza tym, bądźmy szczere, zawsze chciałam to zrobić.
Chwyciła oburącz kosę i rzuciła się w stronę ogrodzenia. Kendra zaśmiała się, widząc, jak dziewczyna ścina próbujących się przebić umarlaków, jak zboże, do którego zbioru zresztą właśnie służyło to narzędzie. Dawno nie widziała, żeby siostra tak dobrze się bawiła. Chociaż… przecież doskonale wiedziała, jak się teraz czuje. W końcu sama miała podobny ubaw. Niemniej z jeszcze większym entuzjazmem niż wcześniej podniosła odbezpieczony karabin na wysokość swojej głowy i zaczęła ponownie powalać zarażonych, którzy nie dotarły jeszcze do płotu.
Kilkanaście minut później było już po wszystkim. Pozostały tylko pojedyncze jednostki, których pozbywała się Maria, żeby nie marnować bezsensownie amunicji. W tym samym czasie Kendra i nieznajomy mężczyzna przechadzali się wzdłuż ogrodzenia, miażdżąc czaszki porozcinanym kosą korpusom. Od ilości krwi i zgniłego mięsa było im niedobrze, ale dało się wytrzymać. W końcu nie ma zapachu, do którego nie można się nie przyzwyczaić, zwłaszcza że od teraz będą mieli do czynienia z tym odorem niemalże codziennie.
Kiedy już uporali się ze sprzątaniem niedobitków, mężczyzna podszedł do swojej rodziny, a Maria i Kendra stanęły, by obejrzeć efekty długiej walki. Dziesiątki ciał do spalenia, hektolitry posoki, pochylony płot z lewej strony bramy, na dodatek tak poplamiony krwią, że będzie trzeba go umyć wodą pod ciśnieniem. Właśnie taka była cena za przeżycie. No i świetną zabawę.
- Dobra, jeden problem z głowy – powiedziała Kendra, odwróciwszy się. Podeszła do grupki uciekinierów i wycelowała karabin w Shawna. Mężczyzna rzucił broń pod nogi i wstał z podniesionymi do góry rękami. Zaraz po nim zrobiła to żona z dziewczynką przytuloną do jej nogi, a następnie chłopak. Maria stanęła obok siostry z nożem w jednej i siekierą w drugiej ręce. – A teraz kim wy jesteście, do jasnej cholery?

3 komentarze:

  1. Weszłam tak z ciekawości, czy nie ma przypadkiem czegoś nowego i miła niespodzianka - rozdział :)
    ale jakoś tak szybko zleciał,szkoda.czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co ma to wspólnego z czarnością?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Epidemia dżumy, nazywana także Czarną Śmiercią, była jedną z najbardziej wyniszczających plag w historii ludzkości. Skóra ludzi owładniętych chorobą czernieje, co przypomina gnicie i w pewnym stopniu upodabnia ich właśnie do żywych trupów. Stąd ta nieco metaforyczna nazwa opowieści.

      Usuń