sobota, 7 grudnia 2013

Prolog: Horny

Na początek krótkie objaśnienie, o co chodzi z tymi prologami i czemu jest ich tak dużo. Otóż, kiedy zaczynałem pisać Czarną Śmierć, wcale nie planowałem uczynić z niej czegoś poważniejszego. Tak naprawdę Horny miał być tylko ćwiczeniem warsztatu i stylu. Dopiero później wpadłem na pomysł stworzenia kilku tego typu rozdziałów wstępnych - każdy dla innego bohatera, który będzie później jedną z kluczowych postaci głównej historii. Wszystkie "prologi" opowiadają o ostatnich, w miarę normalnych chwilach tych osób, po których będzie już tylko gorzej. Oczywiście dla nich - my mamy z tego świetną rozrywkę.


Normalnie pasażerów nie raczono muzyką płynącą z głośników. Zostały tu zamontowane tylko na wypadek, gdyby kierowca zechciał przekazać im jakąś wiadomość – najczęściej przykrą. W końcu jakie inne mogli otrzymać skazańcy przewożeni busem do innego więzienia z powodu przeludnienia (ku pochwale braku kary śmierci!)? Na szczęście – o ile tak można to było nazwać – trafili na kierowcę zakochanego w muzyce akustycznej, którą to miłością dzielił się ze światem przy każdej możliwej okazji. Dlatego też teraz słowa Boba Dylana w piosence – o, ironio! – Tomorrow Is a Long Time zagłuszały ich własne, nawet te wypowiadane po kryjomu, w myślach.
Było ich ośmioro. Ośmioro uprzywilejowanych więźniów Stanów Zjednoczonych Ameryki, którzy mieli przyjemność spędzenia kilku godzin na przymusowym przesiedleniu z jednego zespołu bloków więziennych do drugiego. Oficjalny powód: liczne konflikty z mieszkańcami sąsiednich cel. A ten realny? Każdy inny, bo większego gówna to chyba nie mogli wymyślić. Większość z nich odsiadywała krótkie wyroki, problemów ze strażnikami nie mieli i w izolatkach lądowali zazwyczaj na własne życzenie, a nie z powodu sprzedania kosy w żebro jakiemuś świeżakowi, jak to często bywało wśród starych więziennych „wyjadaczy”. Żywym przykładem zaliczania się do wszystkich tych kategorii był jeden z pasażerów, Dale Horney. Siedział na trzecim miejscu od końca po lewej stronie. Co ciekawe, pomimo tego że początkowe rzędy były wolne – nie licząc pierwszego fotela zajmowanego przez strażnika - nikt nie zdecydował się usiąść właśnie tam. Przyzwyczajenie z czasów szkolnych jak widać trzymało się dobrze także w więzieniu, więc „elita” tradycyjnie zajmowała tyły.
Czwarte miejsca od końca zajęte były przez Ivana oraz Feliksa, rosyjskich imigrantów, którym życie nie do końca ułożyło się po ich myśli. Nie dość, że w ojczystym kraju zarabiali na przemycie narkotyków, to jeszcze po tym, jak już zdecydowali się z tym zerwać i wyjechać do USA, w nowym miejscu zamieszkania także nadziali się na tę samą działalność. Na dodatek na jeszcze większą skalę. Wiadomo, amerykański sen i tak dalej. Niestety bystrością nie grzeszyli i wkrótce partner w interesach wychujał obu, podstawiając ich policji, a przy okazji czyszcząc sobie kartotekę. W ten sposób otrzymali kilkuletnie wyroki i poprzysięgli mu zemstę, o czym nie omieszkali powiadomić połowy bloku więziennego.
Miejsce po prawej od Dale’a zajął Harry, wyjątkowo dobrze zbudowany facet, miłośnik siłowni i sztuk walki. No i kochający ojciec. W pierdlu wylądował za brutalne pobicie młodzieńca, który złamał jego córce nie tylko serce, ale i zepsuł reputację oraz uczynił pośmiewiskiem w całej szkole, wstawiając do Internetu nagrany komórką filmik, gdzie widać czarno na białym, jak dziewczyna robi mu loda z połykiem. Niemniej chłopak chyba zrozumiał swój błąd po tym, jak wściekły tatuś pozbawił go połowy zębów, połamał mu żebra, kilka kończyn, a także nos i szczękę oraz wybił oko i doprowadził do wstrząsu mózgu, z którego ledwo wyszedł żywy. Kilka dni śmiechu za kalectwo do końca życia. To kara za idiotyzm.
Drugie miejsca od końca okupowali Bradley i Cort. Ten pierwszy był typowym chuderlakiem-outsiderem, a do tego najprawdopodobniej geniuszem komputerowym, co podkreślały liczne pryszcze na podłużnej twarzy. Pieniądze zyskiwał poprzez okradanie kont internetowych i szło mu naprawdę nieźle, dopóki nie zapomniał zatrzeć za sobą wszystkich śladów. Wtedy policja momentalnie go wytropiła i wkrótce siedział już w celi pozbawiony fortuny, którą zebrał. Za to ten drugi po prostu popadł w konflikt z jakimś bogaczem, co skończyło się tak jak zawsze – dzięki licznym znajomościom i wtyczkom milioner doprowadził go na samo dno. Wyrok krótki, ale jednak w papierach zostaje. Nauczka na przyszłość także – nigdy nie bzykaj córek wpływowych biznesmenów.
Ostatnie miejsca zarezerwowali sobie Richy i Ron siedzący kolejno z prawej i z lewej. Co ciekawe, chociaż oboje należeli do więziennych byczków, to zdecydowanie nienawidzili siebie nawzajem ze szczerego serca. Pierwszy z nich podobno znęcał się fizycznie nad swoją dziewczyną i jej rodzicami, groził, że jeśli zgłoszą to na policję, to popamiętają. Jednak kiedy wylądował w policyjnym areszcie, a później ośrodku, szybko okazało się, że groźby były bezpodstawne i tak naprawdę gówno mógł im zrobić. Za to Ron… Dale’a właściwie nie interesowało, za co Ron dostał się do pierdla. Wystarczało mu tylko jedno – ten facet był pierwszym na liście znienawidzonych przez niego osób.
Już od czasów szkoły Dale był przyzwyczajany do tego, że jest nieziemsko przystojny. Na widok jego długich, lekko kręconych włosów, które zaczesywał do tyłu, dziewczynom robiło się gorąco i ustawiały się przy nim w kolejkach, gdy tylko zbliżały się bale albo inne imprezy, gdzie mile widziane było przyjście z partnerem. Przez zdecydowanie większą część życia uznawał urodę za swój największy atut. Nigdy nie przypuszczał, że może okazać się przekleństwem. Na nieszczęście już pierwsze dni pobytu w więzieniu mu to uświadomiły. Różnice pomiędzy kobietami zerkającymi w jego stronę, a więźniami robiącymi to samo były znaczące – te pierwsze ładnie pachniały, przeważnie wyglądały całkiem nieźle, zgadzały się z jego orientacją seksualną i, co najważniejsze, nie zastanawiały się nad tym, jakby tu go zerżnąć, żeby strażnicy nie wsadzili ich do izolatki na kilka tygodni.
Pierwszym i jednocześnie ostatnim, któremu udało się tego dokonać, okazał się właśnie Ron. Z natury pedał, więc szybko wmówił sobie, że są razem i od tamtej pory nikt inny nie śmiał tknąć Dale’a. Na dodatek przezwisko Horny przylgnęło do chłopaka w więziennej rzeczywistości na stałe. Już nie był Dale’m Horney’em, tylko Dale’m Horny’m. Ciotą, chłopaczkiem od seksu związanym z tym wielkim neandertalczykiem. Początkowo cała ta sytuacja nie dawała mu spać, był na skraju załamania nerwowego. Po pewnym czasie stwierdził jednak, że zamiast pękać, jego psychika staje się coraz twardsza, a nienawiść regularnie rośnie. Wszystko, co pierwotnie miało go zniszczyć, zadziałało odwrotnie od zamierzeń i ze zdwojoną siłą, stwarzając kolejną osobowość w tym skrzywdzonym, męskim umyśle. Diabełka, który na widok Rona syczał mu do uszu tylko jedno – zabij.
Tymczasem piosenka Tomorrow Is a Long Time wreszcie ucichła i na antenie zastąpił ją utwór Aleli Diane o jakże adekwatnej do ich obecnej sytuacji nazwie Take Us Back. Kilkoro z nich jęknęło rozpaczliwie pod nosami. Na szczęście muzyka szybko została przerwana i zastąpiona spikerką posiadającą informacje z ostatniej chwili, które dla stacji były zapewne priorytetem. Oczywiście, zaczęła od przedstawienia się i dopiero potem przeszła do rzeczy.
- …dosłownie przed chwilą otrzymaliśmy najświeższe wiadomości na temat błyskawicznie rozprzestrzeniającej się epidemii tajemniczego wirusa, który w ostatnim czasie dziesiątkuje wiele miast z całego świata. Przypominamy, że według naszych ekspertów najpierw wyłącza funkcje życiowe, a później przywraca część z nich, wyzwalając w ludziach agresję i pozbawiając zdolności do racjonalnej oceny sytuacji. Prawdopodobnie do krwiobiegu przedostaje się poprzez kontakt z osobą zarażoną. Informatorzy z okolicznych szpitali i punktów medycznych donoszą, że duża część umierających pacjentów pada ofierze bakterii, co…
Więcej jednak nie usłyszeli, gdyż kierowca nareszcie zdecydował się zmienić stację. Tym razem zostali uraczeni jakimś nowym popowym hitem od lokalnej gwiazdki.
- Pierdolenie – stwierdził Ron, dołączając do swoich słów parsknięcie śmiechem. Zabij, szepnął diabełek, ale Horny szybko odsunął od siebie tę myśl. – I pomyśleć, że daliśmy się zapuszkować gościom, którzy usiłują przekonać ludzi, że nadchodzi świt żywych trupów. To chyba, kurwa, jakieś żarty.
Normalnie strażnik mógłby go nawet zdzielić pałką za tak śmiałe odzywki skierowane do państwowych służb, ale widocznie i on częściowo podzielał jego zdanie, więc udzielił tylko krótkiej reprymendy:
- Grzeczniej.
- Daj pan spokój, panie klawisz – zaczął Ron, wykonując jakiś dziwny ruch. Prawdopodobnie chciał wstać, ale ze względu na jedną nogę przykutą do podłogi było to oczywiście niemożliwe, więc opadł z powrotem na fotel. – Przecie słyszy pan, co oni tam wygadują. Jeszcze tylko brakuje, żeby któryś z tych ekspertów od siedmiu boleści nazwał zarażonych zombiakami. To dżuma jak nic, a że dawno jej nie widziano, to chorych nazywają potworami. Można by ich nawet pozwać za jebany rasizm czy coś w tym stylu.
- Gdyby to była dżuma, to wirus nie atakowałby tylko umierających – wyjaśnił Bradley. - Poza tym ta choroba występuje zazwyczaj na konkretnych szerokościach geograficznych, które obejmuje się kwarantanną i po kilku miesiącach problem mija, a granice znów można otworzyć. Niemożliwe, żeby zaatakowała jednocześnie wszystkie państwa na Ziemi.
- Ty też, kurwa, wierzysz w te brednie? A już myślałem, że z ciebie łebski gość. Zresztą, jeśli nie dżuma to inne gówno. Mało to tego na świecie?
- Chudy ma rację – wtrącił się Ivan, a jego brat gwałtownie pokiwał głową. – Zanim tamten skurwiel nas zakablował, to my zdążyli się przypatrzeć, co teraz do narkotyków dodają. Mówię wam, że w dzisiejszych czasach to się nawet czystej działki nigdzie nie kupi. Niedziwne, jeśli to powód.
- Stulić pyski! – krzyknął, ale mało przekonująco strażnik. Chyba dyskusja zahaczająca o niezbyt chwalebną działalność co niektórych z nich przestawała mu się podobać. Jeszcze tego tylko brakowało, żeby więźniowie zaczęli wspominać stare dobre przestępstwa.
Jednak pasażerowie kompletnie go zignorowali.
- No nie wierzę, chłopaki, że z was naprawdę są takie matoły. Wystarczy wziąć pierwszy lepszy podręcznik historyczny do ręki i go przejrzeć. Mnóstwo było epidemii, które zabijały wszystko, co stawało im na drodze.
Richy parsknął śmiechem, usłyszawszy wzmiankę o czytaniu książek.
- Z czego się, kurwa, śmiejesz? – Ron robił się już czerwony na twarzy, co u niego oznaczało rosnącą potrzebę przywalenia pierwszej osobie, jaką napotka.
- To ty umiesz czytać?
- Wyobraź sobie, że tak. I nawet ukończyłem kiedyś szkołę. Wiesz, co to jest, czy twoi rodzice mieszkający w śpiworach na wysypisku śmieci ci tego nie wytłumaczyli?
Richy uśmiechnął się gorzko. Jemu także gwałtownie skoczyło ciśnienie.
- Mi przynajmniej nie sprawia przyjemności posiadanie tak rozepchanego kutasami odbytu, że gówno wylatuje z dupy, kiedy ma na to ochotę.
Ron chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, ale wyręczył go strażnik. Najwidoczniej miarka się przebrała, bo zerwał się z miejsca, wyciągnął pałkę i zagrzmiał na cały autobus:
- Zamknąć, kurwa, ryje!
Wtedy się zaczęło.
Najpierw autobus gwałtownie odbił w prawo, a klawisz, który akurat niczego się nie trzymał, poleciał z ogromną prędkością na tyły autobusu, machając groteskowo rękami. Być może Horny nawet by się roześmiał, gdyby nie to, że bardziej chciało mu się płakać. Sytuacja kompletnie wymknęła się spod kontroli kierowcy, bo po kilku nieudanych próbach odzyskania kontroli nad pojazdem Dale poczuł, że facet po prostu się poddał. Najpierw usłyszeli głuche uderzenie, co prawdopodobnie oznaczało zjazd z asfaltu, a potem autobus zaczął koziołkować z boku na bok, rzucając nimi, jak szmacianymi lalkami. W końcu Horny doznał uczucia zbliżonego do stanu nieważkości, po czym uderzył głową o coś twardego.
Wydawało mu się, że drzemka trwała tylko kilka sekund. Oczywiście, było to złudzenie typowe dla ludzi, którzy tracą przytomność w wyniku trafienia w głowę i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Równie dobrze mogło minąć kilka godzin, a nawet kilka dni. W każdym razie na pewno upłynęło przynajmniej kilka minut, gdyż sytuacja ustabilizowała się w swojej beznadziejności. Sądząc po pozycji, w jakiej się znajdował, prawa strona autobusu oparła się o jakieś drzewo. Zwisał bezwładnie, a jedyną rzeczą, która powstrzymywała jego ciało przed całkowitym przeniesieniem się na drugą stronę, były kajdanki przymocowane do podłogi pojazdu. No i cholernie bolała go głowa. Widocznie uderzył w oparcie fotela, kiedy tak latał bezwładnie z miejsca na miejsce. Jednak patrząc po innych i tak miał mnóstwo szczęścia.
Sąsiad z prawej, nad którego ciałem Horny właśnie zwisał, przebił się przez szybę, czego skutkiem były dziesiątki kawałków szkła powbijanych w różne części ciała. Wyglądało to makabrycznie, ale i tak okazało się niczym w porównaniu z tym, co stało się rosyjskim braciom. Wyjątkowo gruby konar, o który prawdopodobnie oparł się autobus, przechodził idealnie przez ich okna, więc ciała przemytników były nie tylko zmiażdżone, ale i porozcinane, połamane i ogólnie rzecz biorąc, ciężko było poznać, jakie kończyny przetrwały w całości. O ile w ogóle takie istniały. Na dodatek czerwona od krwi i wnętrzności gałąź i ten charakterystyczny zapach juchy przyprawiały Dale’a o mdłości.
Tymczasem wiszący tuż obok Bradley uświadomił mu, jak wiele miał szczęścia i jak bardzo powinien dziękować losowi za guza oraz niewielkie rozcięcie. On też trafił głową w oparcie od fotela. Tylko że jego czaszka pękła pod wpływem uderzenia, a krew i kawałki zmiażdżonego mózgu regularnie spadały na zdekapitowane ciało Corta, którego głowa została odcięta przez spadający kawałek szyby. Temu ostatniemu pozostali mogli właściwie zazdrościć. Zginął szybko i praktycznie bezboleśnie.
Kiedy Horny w końcu zdecydował się poruszyć i zaczął nawet szukać w głowie sposobu na pozbycie się kajdanek, usłyszał charknięcie. Czyżby nie był jedynym żywym w tym autobusie śmierci? Krótkie rozeznanie się w sytuacji uświadomiło mu, że jedyną osobą, od której mógł coś takiego usłyszeć, był niewątpliwie Harry. Być może źle ocenił rany, jakie zadały mu odłamki szkła i facet wciąż żył.
- Hej, ty… Harry! Żyjesz?
Ciało się poruszyło, co utwierdziło Dale’a w przekonaniu, że mężczyzna jednak nie dał się zabić. I dobrze, mogliby sobie nawzajem pomóc.
- Słuchaj, stary, musimy się stąd wydostać, słyszysz? Nie masz tam czegoś ostrego, czym można by przeciąć kajdany?
Harry jednak nie odpowiedział, choć wyraźnie podnosił się ze swojej niezbyt wygodnej pozycji i chciał wrócić do wnętrza autobusu. Na dodatek kiedy Horny wreszcie zobaczył twarz znajomego, jej wygląd strasznie go zaniepokoił. Pierwsze oko przebił odłamek, ale nie wyglądało na to, żeby mężczyźnie szczególnie to przeszkadzało. Drugie miało czerwoną źrenicę i było całkowicie wyprane z jakichkolwiek emocji. Poza tym gość był blady. Cholernie blady, co było niemożliwe, zważywszy że przez sporą ilość czasu przebywał w pozycji, gdzie krew dopływała do twarzy litrami. Wiadomości, które wcześniej uznawał za wyssane z palca bzdury, nagle wróciły do niego jak bumerang, a w myślach usłyszał głos spikerki mówiącej o tym, że wirus atakuje właśnie umierających.
„…wyzwalając w ludziach agresję i pozbawiając zdolności do racjonalnej oceny sytuacji…”
Momentalnie chwycił rękoma za oparcia fotelu i odsunął się od ciała więźnia. Harry charczał raz po raz, coraz szybciej wspinając się ku niemu. Horny poczuł zapach gnijącego mięsa. Nawet jeśli przed chwilą miał jeszcze wątpliwości, to teraz był całkowicie pewny, że ma do czynienia z prawdziwym żywym trupem. Wyciągnął nieprzykutą kajdankami nogę przed siebie, położył na podłodze i skierował na nią ciężar ciała, a następnie podciągnął się z powrotem w stronę swojego fotela. Tam złapał się za oparcia i odsunął nogę od potwora. Ten niezrażony kontynuował jednak wspinaczkę, skierowawszy wzrok w stronę łydki, która bezskutecznie próbowała wydostać się z więziennego zamka. Dale kopnął Harry’ego w twarz, czym kupił sobie trochę czasu, co nie zmieniało faktu, że jego los był praktycznie przesądzony.
Gdyby nie to, że nagle głowa zombiaka eksplodowała czerwienią i opadła – tym razem naprawdę martwa – na dziurę po szybie.
Huk wystrzału z pistoletu ciągle odbijał od bębenków Horny’ego. W głębi duszy czuł, kto właśnie uratował go od śmierci, ale wciąż miał nadzieję i niemalże modlił się o to, aby nie był to właśnie ten ktoś. Jednak kiedy chwilę później ogromne ciało wybawiciela wychyliło się zza części autobusu, która była poza zasięgiem wzroku Dale’a, nadzieja pękła jak bańka mydlana.
- Cóż za zbieg okoliczności – stwierdził zdyszany i czerwony od krwi, ale uśmiechnięty Ron. – Wygląda na to, że przeżyliśmy tylko my dwaj.
Diabełek tym razem się nie odezwał. Widocznie nawet ciemna strona duszy Horny’ego miała szacunek dla długów. A Dale miał wobec znienawidzonego przez siebie człowieka największy z nich.
Dług życia.

7 komentarzy:

  1. Nie wiem czemu, ale wyczuwam klimat TWD :D Mocne opowiadanie! Czekam na kolejne ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Z niecierpliwością czekam na kolejne opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie napisałam Ci cudowny, długi komentarz a potem kliknęłam w jakiś głupi link i wszystko usunęłam. Czy mogę już kogoś zabić? Nie? Okay.
    W każdym razie.
    Kiedy zaczęłam czytać ten prolog, myślałam, że opisujesz po prostu grę TWD i już miałam się poddać i zrezygnować z czytania, bo po co czytać o czymś, czego zakończenie już się zna? Ale jednak kontynuowałam, bo trudno w dzisiejszych czasach znaleźć w internecie kogoś, kto pisałby ciekawie, poprawnie i pomysłowo jednocześnie. Doceniam artystów! :D
    Dale... Horny... W sumie to jednak przezwisko mi nie pasuję, bo to nie on był napalony tylko Ron, prawda? Czy coś źle zrozumiałam? W każdym razie, wiem, że świat za kratkami wygląda inaczej... a w każdym razie domyślam się tego... Rozumiem, że więźniowie mają inne poczucie humoru :P A wracając do bohatera - polubiłam go.
    W sumie to polubiłam każdego z bohaterów, bo każdy miał jakąś swoją specyficzną cechę czy historię, która go wyróżniała. Nie byli nudni. No i większość z nich umarła zanim zdążyli mnie zacząć irytować.
    Teraz najważniejsza sprawa - opisy! Tak wiem, nazywaj to jak chcesz, ale uwielbiam czytać o mózgach rozsmarowanych po szybach :D Styl masz bardzo podobny do kogoś, kogo ostatnio czytałam, tylko nie mogę sobie teraz skojarzyć, kto to był. Jeszcze nad tym pomyślę :P
    Podsumowując, to prolog bardzo mi się podobał i jak tylko będę miała wolną chwilę to przeczytam i skomentuję kolejne rozdziały :)
    Pozdrawiam :)

    [found-in-garden.blogspot.com]
    PS: Nie oczekuję, że wejdziesz, zaczniesz czytać, czy nawet polubisz. Po prostu zostawiam linka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :)
      Co do Horny'ego - w więzieniach panuje hierarchia rodem z jungli, co oznacza, że lew zawsze jest na szczycie. Nawet jeśli to homo-lew. Tymczasem osoba, stająca się lokalną ciotą, nie zasługuje na nic więcej niż pogardę i drwiny, stąd ów przydomek.
      I nie wiem, czemu miałbym uważać pociąg do krwawych opisów za coś dziwnego. Pamiętaj, że zwracasz się do człowieka, który to wszystko przelewa na papier. ^^

      Usuń
  4. A skomentuję, niedobór komentarzy wykańcza autorów ;). Znalazłam Twój blog przez jakiś katalog i przez dobre pięć minut nie mogłam się nadziwić, że faktycznie znalazłam sensownie brzmiący opis tekstu o zombie. Do tej pory spotykałam się tylko z naprawdę żałosnymi opowiadaniami o tej tematyce, więc - szczerze mówiąc - dalej nie mogę się nadziwić. W każdym razie musiałam Cię odwiedzić, bo od dawna narzekałam, że nie potrafię znaleźć w sieci nikogo, kto pisałby chociaż w miarę sensownie o zombie, więc jestem i doszłam do wniosku, że skomentuję. Na pewno przeczytam całość, bo to sprawa z góry przesądzona - jest tekst o zombie, jest przystępny styl, poprawna interpunkcja (błogosławieństwo) i pomysł na tekst, więc nawet gdybym z niewiadomego powodu się broniła, i tak przeczytam.

    Może zacznę od narracji. Chcę, żeby komentarz brzmiał dość sensownie, bo to, co sobie naskrobałam w notatniku podczas czytania, jest co najmniej chaotyczne. No więc narracja - gryzie mnie, muszę się do niej przyczepić aż w dwóch sprawach.
    1. Czy ten narrator jest wszechwiedzący, czy jednak personalny? Raz piszesz: "Ten pierwszy był typowym chuderlakiem-outsiderem, a do tego najprawdopodobniej geniuszem komputerowym, co podkreślały liczne pryszcze na podłużnej twarzy.". 1a. Wszechwiedzący narrator by sobie nie wątpił, 2a. Wygląda to na takie prześmiewczo-stereotypowe myślenie, no więc znów nie wygląda na narratora wszechwiedzącego, bardziej skłoniłabym się ku personalnemu. ALE! Ale, ale zaraz piszesz: "Tylko że jego czaszka pękła pod wpływem uderzenia, a krew i kawałki zmiażdżonego mózgu regularnie spadały na zdekapitowane ciało Corta, którego głowa została odcięta przez spadający kawałek szyby." Regularnie? Wątpię, by bohater byłby skłonny w takim momencie odmierzać, co jaki czas spadają te kawałki mózgu, więc tu się skłaniam ku wszechwiedzącemu. No ale w jakim świecie faktycznie spadałyby regularnie? (Swoją drogą "zdekapitowane ciało Corta, którego głowa została odcięta" wygląda na łopatologię.)
    2. Styl narratora jest... różny. Raz wulgarny, raz trochę trochę zalatujący patosem, bo używasz słów typu "raczono" i "omieszkali". To naprawdę mi nie pasuje, bo brzmi cholernie nienaturalnie, no i odnoszę wrażenie, że nie zwracałeś na to uwagi podczas pisania.

    Dobra, to taki największy przytyk, jaki miałam w kieszeni. Kolejną sprawą będą dywizy na początku dialogów - nie, nie i jeszcze raz nie. Albo się używa myślników, albo półpauz, nigdy dywizów, a już tym bardziej nigdy nie mieszamy. No i nie rozumiem celu kursywy, też w dialogach. Widzę, że używasz tego nagminnie, ale po co? Ani to dobrze nie wygląda, ani nie wnosi to nic do tekstu, tylko morduje moje patrzałki, bo zbyt duże ilości kursywy są nieznośne dla oczu chyba większości ludzi, nie spełnia (?) żadnego celu, no i - co najważniejsze - nie widziałam tego w żadnej książce. Także nie wiem, dlaczego się tak na to uparłeś i skąd wytrzasnąłeś ten pomysł. Jeżeli się mylę, jeżeli jest w tym jakiś cel, czy coś, no to czekam na wyjaśnienia. Jak na razie kojarzy mi się to tylko z opkopisarzami, którzy jeszcze nie wyczaili, jak poprawnie pisać dialogi.
    (cdn, głupi blogspot nie przyjmuje długich komentarzy)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze muszę przyczepić się do tego fragmentu: "Najpierw autobus gwałtownie odbił w prawo, a klawisz, który akurat niczego się nie trzymał, poleciał z ogromną prędkością na tyły autobusu, machając groteskowo rękami." - Ale że tam niby nie było żadnej kraty i tym bardziej drzwi oddzielających strażnika i kierowcę od bandy degeneratów? Nie wiem, jak jest u nas, (ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że jest inaczej) bo trudno znaleźć jakiekolwiek informacje na ten temat po polsku, ale wiem na pewnik, że w Ameryce więzienne autobusy mają oddzieloną przestrzeń dla więźniów i kierowcy oraz strażnika. No i znowu potoczne "klawisz" stoi obok "groteskowo"...

      Tak z innej beczki:
      "Za to ten drugi po prostu popadł w konflikt z jakimś bogaczem, co skończyło się tak jak zawsze – dzięki licznym znajomościom i wtyczkom milioner doprowadził go na samo dno." - po kilku zdaniach przyznam, że zapomniałam drugie imię. Może warto byłoby o nim wspomnieć mimochodem, typu: "Za to ten drugi, Cort, (...)"? Tylko sugestia.

      Nie chce mi się wypisywać wszystkich błędów typu jakieś tam powtórzenia, czy coś, bo było ich niewiele, ale na to nie mogę przymknąć oka: "Już nie był Dale’m Horney’em, tylko Dale’m Horny’m." - Dale'em Horneyem, Dale'em Hornym - poprawny zapis. Warto byłoby poczytać o poprawnym użyciu apostrofów przy odmienianiu imion i nazwisk anglojęzycznych.

      "Prawdopodobnie do krwiobiegu przedostaje się poprzez kontakt z osobą zarażoną. Informatorzy z okolicznych szpitali i punktów medycznych donoszą, że duża część umierających pacjentów pada ofierze bakterii, co…" a. Pierwsze zdanie brzmi tak, jakby sam kontakt - np. zwykłe grzeczne dotknięcie przez zombie sprawiało, że, bum!, już masz wirusa w krwioobiegu. b. "część umierających pacjentów pada ofiarą bakterii"? Chyba że o coś innego ci chodziło, a ja nie zrozumiałam...?

      "- No nie wierzę, chłopaki, że z was naprawdę są takie matoły. Wystarczy wziąć pierwszy lepszy podręcznik historyczny do ręki i go przejrzeć. Mnóstwo było epidemii, które zabijały wszystko, co stawało im na drodze." - ale że kto to mówi? Bo ostatnim podmiotem są pasażerowie, a postaci masz dość dużo w jednym miejscu i domyślić jest się trudno. Znaczy potem doczytałam, że to jednak Ron, bo się bulwersował, ale to nie zmienia faktu, że po przeczytaniu wskazanego cytatu wracałam się do poprzednich zdań, żeby wyczaić, kto co mógł powiedzieć.
      (cdn)

      Usuń
    2. "- Mi przynajmniej nie sprawia (...)" - MNIE, z lekka elementarne.

      "- Słuchaj, stary, musimy się stąd wydostać, słyszysz? Nie masz tam czegoś ostrego, czym można by przeciąć kajdany?" - serio, "kajdany" brzmią zbyt sztywno obok "słuchaj, stary". Kajdanki, po prostu.

      Chyba tyle z narzekania. Zawsze trudno było mi odnajdywać faktycznie dobre i mocne strony tekstu, a poza tym na razie przeczytałam tylko ten jeden prolog, w dodatku niedługi, więc nie mam zbyt wiele materiału, by produkować jakieś peany na temat tego, co przeczytałam. Może na razie powiem, że podoba mi się ten pomysł przedstawiania prologu z perspektywy każdej postaci głównej, w sumie sama chciałam się za coś takiego u mnie zabrać, chociaż w innej formie, ale na razie mam lenia. A w tym fragmencie chyba tylko tak faktycznie spodobały mi się krótkie historyjki na temat przeszłości więźniów, nawet jeżeli nie spodobało mi się to wyolbrzymienie, że do superprzystojnego Dale'a ustawiały się kolejki chętnych panien. W każdym razie - piszesz o zombie, już na sam start wszechświat jest Ci winien +100 do ogólnej zajebistości, także jest ok. W najbliższym czasie zabiorę się za czytanie reszty, może nawet co nieco skomentuję.

      Usuń