poniedziałek, 9 grudnia 2013

Prolog: Jane

- Co u papy?
Słowa młodszej siostry przywróciły Jane do rzeczywistości. Wcześniej tak bardzo skupiła się na napełnianiu misek paszą dla kur, że jej umysł na pewien czas po prostu przestał funkcjonować.
- Nie polepsza mu się. Jest bardzo źle, mama ciągle przy nim siedzi.
„Na szczęście”, chciała dodać równie mocno, jak „Wkrótce umrze”, ale uznała, że pomimo siostrzanej koalicji Chrissy jest jeszcze za młoda, aby w pełni życzyć temu człowiekowi śmierci. Choć fakt, że dosyć szybko – wzorem Jane - zaczęła tytułować go „papą”, wskazywał na to, że i ona nie przepadała za swoim ojcem. Zresztą, kto mógłby pokochać mężczyznę, który swoje córki traktował przedmiotowo, a żonę uznawał za własność materialną? Prawdopodobnie także bił ją, by o tym nie zapominała, choć Jane nigdy nie udało się znaleźć na jej ciele żadnych śladów. Mama dobrze się kamuflowała. Początkowo córka nawet stawiała się papie i buntowała przeciwko rygorystycznym zasadom, ale on szybko ustawił ją do pionu. Chrissy nie popełniła już tego błędu, przez lata oglądając bezskuteczne próby swojej siostry.
- Nakarmiłyście już konie? – krzyknął Greg, przechodząc obok kurnika z dwiema wielkimi beczkami paliwa. Najwidoczniej wreszcie udało mu się naprawić ciągnik. Wcześniej zajmował się tym papa, ale z powodu choroby tym razem nie mógł pomóc. Na dodatek zamknięto okoliczne sklepy z narzędziami, co jeszcze bardziej utrudniło sprawę.
- Nie, na razie zajmujemy się kurami – zdenerwowała się Jane. – Być może, gdybyś zostawił te pieprzone worki z ziarnem tam gdzie zawsze, to nie zmarnowałybyśmy kilkudziesięciu minut na szukanie ich po całym podwórku.
- Gdybyś zainteresowała się gospodarką, zamiast siedzieć w kuchni godzinami, to byś doskonale wiedziała, gdzie je położyłem – mruknął burkliwie na odchodne.
Jane podążyła za nim wzrokiem pełnym obrzydzenia. Adoptowany ulubieniec ojca był najgorszym bratem, jakiego mogła sobie wymarzyć. Dokładnie taki sam jak on – równie socjopatyczny, zapatrzony w siebie i okrutny despota, który siostry traktował niczym niższy szczebel ewolucji. Śmiesznie kontrastowało to z jego inteligencją, zbliżoną bardziej do odległych przodków – neandertalczyków - niż istot rozumnych.
Mimo wszystko nie chciała narażać się na gniew Grega. Był bardzo porywczy, a nie zamierzała z powodu własnej dumy dostać w łeb, więc kiedy tylko skończyły karmić kury, skierowały się do stajni. Przez cały ten czas Chrissy była cicho. Jane podejrzewała, że dziewczyna intensywnie myśli na temat choroby ojca, toteż treść pytania, które w końcu zadała, wcale jej nie zdziwiła.
- Na pewno nic nie możemy zrobić?... No wiesz… żeby papa nie umarł.
Starsza siostra westchnęła.
- Papę dopadł bardzo agresywny gatunek grypy – zaczęła. – Gdybyśmy mieli leki i pomoc, prawdopodobnie kilka tygodni spędzonych w szpitalu postawiłoby go na nogi, ale w tej chwili pomoc medyczna jest nieczynna. Epidemia doprowadziła do zamknięcia wszystkich ośrodków i aptek w okolicy. Pamiętasz ten wywar z bzu, który ostatnio przygotowywałyśmy z mamą? Wystudza organizm i zmniejsza gorączkę. Zrobiłyśmy go papie po to, aby… opóźnić chorobę. Mama miała nadzieję, że w ciągu tych kilku dni, które mu dałyśmy, wszystko wróci do normy, epidemia zniknie – ponownie westchnęła. Tym razem z ulgą. – Nie, nic nie możemy już zrobić.
- To co teraz będzie? – zapytała drżącym głosem Chrissy, tonem jaki mogła przywołać tylko niewinność skrzywdzonego przez los dziecka. – Dotąd papa zajmował się nami. On był głową rodziną. Czy to znaczy, że teraz… Jane, ja nie chcę, żeby został nią Greg! – Wypowiedziawszy te słowa, rzuciła jej się w ramiona, a łzy pociekły policzkami, ostatecznie lądując w sianie, na którym stały.
Siostra przytuliła ją do siebie i powiedziała z zaciśniętymi zębami:
- Nie pozwolę, żeby kiedykolwiek nas skrzywdził. Ani ciebie, ani mamę, ani mnie.
Chrissy wtuliła się w nią jeszcze bardziej.
- Mama też tak mówiła.
Na to nie potrafiła już odpowiedzieć. Stały tak jeszcze chwilę, przytulone do siebie, a kiedy Jane poczuła, że płacz przestał już atakować ciało siostry, odsunęła ją od siebie i zarządziła:
- Idź do niej. Sprawdź, jak się trzyma… i czy nie potrzebuje pomocy.
Chrissy pokiwała głową i natychmiast pobiegła do domu. Jane wyszła ze stajni i odprowadziła ją wzrokiem, zastanawiając się nad jej słowami. Greg jeździł ciągnikiem kilkaset metrów dalej, pewnie rozmyślając nad tym samym. Jeszcze wcale nie tak dawno cieszyła się ze zbliżającej się śmierci ojca, jednak teraz widziała coraz więcej minusów tego zdarzenia. Pomimo tego, że był koszmarnym człowiekiem, skupionym wokół swoich pokręconych zasad, skłonnym do nadużywania przemocy, to czuły się w tym domu bezpiecznie. I o wiele mniej nieswojo niż przy przybranym bracie, który od początku budowany na takiego, jakim chciał go widzieć papa, stał się czystym wcieleniem najgorszych cech, którego człowiek mógł posiąść. Czy teraz… będzie jeszcze gorzej?
Z rozmyśleń wytrącił ją krzyk. Od razu skojarzyła go z chwilami, kiedy siedziały z Chrissy przy telewizorze do późna i oglądały horrory, a dziewczynka darła się za każdym razem, gdy na ekranie pojawiał się potwór. Jednak wtedy strach był tylko przejściowy, tym razem za to wrzask brzmiał naprawdę autentycznie. I to było o wiele bardziej przerażające niż dowolny film grozy, jaki mogła sobie wyobrazić.
- Chrissy! Chrissy! – krzyczała, biegnąc w stronę domu. Greg chyba także to usłyszał, bo nagle odgłos terkotu ciągnika ucichł, ale nie bardzo ją to interesowało. W tej chwili liczyło się tylko jedno – młodsza siostra.
- Chrissy? – zapytała głośno, gdy tylko znalazła się już w środku. Znowu odpowiedział jej krzyk. Tym razem jednak było w nim błaganie o pomoc. Jane natychmiast rzuciła się w jego kierunku, błyskawicznie przebiegając przez pomieszczenie wejściowe, aż w końcu znalazła się w salonie. Nozdrza nosa momentalnie zaatakował zapach krwi, przyprawiając ją o mdłości, ale nie to było najgorsze. Na Chrissy szarżował własny ojciec z twarzą całą umazaną w posoce. I pozbawionymi emocji, czarnymi od choroby oczami.
Jane, niewiele myśląc, chwyciła za stojącą przy kominku metalową szufelkę, wzięła zamach i przyłożyła mężczyźnie prosto w brzuch. Ten jednak nie zgiął się w pół z bólu. Wyglądało to tak, jakby nawet tego nie poczuł, bo nie przerwał swojego natarcia. Zmienił jedynie obiekt ataku na starszą córkę. Jane powtórzyła manewr jeszcze kilkukrotnie, ale żaden z następnych razów nie zdał egzaminu, włączając w to ten, w którym rozcięła tułów ojca, a wnętrzności wylały się na nieskazitelnie czystą, jak dotąd, podłogę. To już nie był jej ojciec, tylko jakiś potwór. Gorszy nawet niż wtedy, kiedy zachowywał w sobie resztki człowieczeństwa.
Prawdopodobnie zginęłaby tam, zagryziona przez owładniętego wirusem mężczyznę po tym, jak dostałby się już do niej, zagonionej w kozi róg na własne życzenie, gdyby pocisk z wiatrówki nie roztrzaskał mu czaszki, przy okazji zalewając jej twarz krwią. Przy wejściu do pokoju stał Greg, trzymając broń w ręku i mierząc w tym razem naprawdę martwe ciało swojego ojca. Jane była tak roztrzęsiona i przerażona, że całkowicie zapomniała o wytarciu się. Odszukała tylko wzrokiem siostrę, skuloną w kącie i łkająca i natychmiast podbiegła do niej, żeby objąć ją ramieniem.
- To ta epidemia – zaczął, jąkając się z emocji Greg. – Słyszałem o niej. Mówili w radiu, że… że tylko martwi na to chorują. Zmieniają się w… w bestie. I chcą krwi. – Chyba o czymś sobie przypomniał, bo przerwał i szybko pobiegł do sypialni. Za chwilę usłyszeli kolejny strzał. Chrissy jęknęła i jeszcze mocniej wtuliła się w ciało siostry. Brat wrócił, tym razem jednak mierzył ze sztucera prosto w nie. – Zostałyście ugryzione? Mówcie, natychmiast! – Ton jego głosu zmienił się. Był przerażający.
- Nie! Greg, przestań! – Słowa nie wywarły na nim żadnego wrażenia. Zaczął się do nich powoli zbliżać. – To coś na mojej twarzy to krew ojca, nie moja! Chrissy też jest czysta! Popatrz sam! – usłyszała w swoim głosie fałszywą nutę. Zbierało jej się na płacz.
Greg na szczęście oprzytomniał, gdyż zatrzymał się i uważnie przyjrzał dziewczynom. Chyba nic nie znalazł, bo po chwili opuścił broń, a ton jego głosu wrócił do normalności. Mimo wszystko Jane na wszelki wypadek wytarła twarz rękawem.
- Tata musiał umrzeć kilka godzin temu. Zakrztusił się własną krwią. Matka była przy nim przez cały ten czas i kiedy już przemienił się w to… w to coś, zagryzł ją, zanim zdążyła cokolwiek zrobić… Cholera jasna! – Po tych słowach trzasnął sztucerem o ścianę i cały w nerwach wyszedł z pokoju.
Jane powoli puściła siostrę. Ta chyba nawet tego nie zauważyła, bo opadła po prostu na podłogę i przycisnęła kolana do brody, ciągle łkając. Dziewczyna miała wyrzuty sumienia, że zostawia ją samą, ale musiała coś sprawdzić. Chociaż sama nie była pewna, czy dobrze robi. Wstała i skierowała się w stronę sypialni rodziców. Kroki stawiała z trudem, tak jakby nagle nogi zmieniły właściciela. Czuła się, jak w ciele robota zaprogramowanego do wykonania celu.
Gdy tylko przekroczyła próg pokoju, natychmiast poczuła ten odrzucający, ohydny zapach posoki, ale nie to wywróciło jej żołądek do góry nogami. Różne elementy ciała matki z wyżartym i przepołowionym na pół brzuchem zalały krwią większość mebli w tym pomieszczeniu. Część od pasa w górę przepełzła przez cały pokój aż do wyjścia, znacząc ścieżkę wnętrznościami, dopóki Greg nie strzelił jej prosto w głowę, ostatecznie zabijając to, czym kochająca, troskliwa matka dwóch dziewczyn stała się po wyjątkowo bolesnej śmierci.
Jane błyskawicznie wypadła na zewnątrz domu, zbiegła ze schodów i rzuciła się na trawę przed nimi, wymiotując. Zwróciła chyba całą zawartość żołądka, bo kiedy przestała, zdawało się jej, że minęły wieki. Wstała, chwiejąc się i spojrzała się przed siebie. W jednej chwili ogromna ilość adrenaliny dotarła do mózgu kobiety. W jej stronę zmierzało właśnie kilka innych ofiar wirusa. Niegdyś ludzi, teraz rozkładających się ciał ubranych w łachy.
- Greg! – wrzasnęła, biegnąc z powrotem w stronę domu. Kiedy tylko wpadła do środka, zatrzasnęła za sobą drzwi. – Jest ich więcej!
Drzwi pokoju obok rozwarły się, a przybrany brat momentalnie dopadł do okna. Otworzył je na oścież, wytknął lufę sztucera myśliwskiego na zewnątrz i strzelił kilkukrotnie, trafiając potwory w głowę. Tymczasem Jane pobiegła na drugi koniec domu, żeby zamknąć tylne drzwi.
- Są wszędzie! – krzyknęła, gdy tylko zauważyła, że i z tej strony nadchodzi kilkunastu kolejnych zarażonych.
- Kurwa, jest ich za dużo, nie mam tyle amunicji! – odkrzyknął Greg. – Pozamykajcie wszystkie drzwi i okna! Nie możemy wpuścić ich do środka!
- Chrissy! – Jane wbiegła do salonu i potrząsnęła siostrą. Ta wydawała się jakaś nieobecna, ale posłusznie wstała i zabrała się do zamykania okien. Jak pozbawiona emocji maszyna zatrzaskiwała kolejne szyby. Każde z nich tym się zajęło i biegali po całym budynku, szukając wzrokiem wszystkich otworów, przez które mogliby dostać się do środka zarażeni. Dobrze wiedzieli, że od tego zależy ich życie, więc spoglądali uważnie, by nie przegapić żadnego szczegółu.
W końcu, kiedy dom był już w pełni niedostępny dla bezmózgich istot, niezdolnych do użycia narzędzi, we trójkę przeszli do sypialni Grega położonej na parterze i skulili się w kątach. Przybrany brat pokazał siostrom palcem, żeby były cicho. Widocznie w ten sposób chciał dać potworom do zrozumienia, że w środku nikogo nie ma, a oblężenie jest bezsensowne. Jednak nawet pomimo zachowania idealnej ciszy minuty mijały, a zarażeni wciąż bili w drzwi i ściany domu. Co gorsza, wydawało się, że ich liczba regularnie się zwiększa, bo hałas dochodził z wielu kierunków.
Nerwy Chrissy puściły, gdy jedna z szyb w okolicy pokoju wejściowego pękła. Dziewczyna ponownie rozpłakała się na dobre, a Greg zaklął pod nosem i wypowiedział słowa, które od dłuższego czasu krążyły im wszystkim po głowach:
- To nie ma sensu. Nie zaprzestaną ataku – wypadł na korytarz i wystrzelił raz w stronę, z której słychać było dźwięk tłuczonego szkła. – Musimy uciekać.
- Ale którędy? – zapytała zrozpaczona Jane. Głos jej się łamał, a niekontrolowane łzy leciały ciurkiem z oczu.
- Kilka lat temu zbudowaliśmy domek na drzewie tuż obok domu – zaczął szybko Greg. Jąkał się, widać było, jak bardzo jest zdenerwowany. – Kiedy ojciec dawał ci szlabany na wychodzenie z domu, wymykałaś się przez okno i przez konar drzewa przechodziłaś do domku, a potem schodziłaś po drabinie na dół. Gałąź powinna wytrzymać. Jest nas tylko troje.
Jane miała wątpliwości. Od tamtego czasu minęło sporo lat, podczas których wszyscy stali się wyżsi i tężsi. Nie była pewna, czy konar zdoła wytrzymać takie obciążenie. Z drugiej strony… to była prawdopodobnie ich jedyna szansa na wydostanie się z piekła.
- Dobrze – pokiwała głową po chwili. – Spróbujemy.
- I zrób coś z nią, do cholery jasnej! – wykrzyknął, wskazując na skuloną w kącie i płaczącą Chrissy. – Z takim bezużytecznym workiem łez na pewno nie uda się nam stąd wydostać w jednym kawałku!
Dziewczynę zaskoczył ten nagły wybuch przed chwilą jeszcze rozsądnego człowieka. Chociaż w sumie żyła ze swoim ojcem wystarczająco dużo czasu, aby zrozumieć, że niedaleko pada jabłko. Pomimo cisnącej jej się na usta krytyki znieczulicy brata zdołała się powstrzymać przed wypowiedzeniem kilku słów za dużo. Podeszła do Chrissy i przytuliła ją, jednocześnie mrucząc do ucha:
- Siostrzyczko… posłuchaj, wiem, jak ci ciężko, bo przeżywam dokładnie to samo, co ty… ale teraz musisz pokonać swój lęk i powstrzymać emocje, jeśli chcesz przeżyć… Proszę, pomóż nam i sobie, a obiecuję, że już wkrótce wydostaniemy się stąd. Zrób to dla mamy! Na pewno nie chciałaby, żeby jej młodsza córeczka poddała się w obliczu zagrożenia. Mama zawsze była dla nas wzorem, pamiętasz? Więc dlaczego nie chcesz być tak silna, jak ona? – Chrissy w końcu przestała płakać. Przełknęła głośno ślinę, wypuściła z płuc powietrze, wytarła łzy, po czym już w pełni świadoma celu pokiwała głową. – I pamiętaj, co ci wcześniej powiedziałam: nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził!
Nie miała pojęcia, że właśnie wypowiedziała obietnicę, której nie będzie w stanie dotrzymać.
- Szybciej! – usłyszeli krzyk Grega dochodzący z kierunku, w którym znajdowały się schody.
Obie podniosły się z podłogi i szybko pobiegły tam, po czym wspięły się za przybranym bratem, tymczasowym przywódcą grupy, na górę. Następnie cała trójka wpadła do pokoju Jane, a Greg podszedł do okna i otworzył je na oścież.
- Ja wyjdę pierwszy, żeby pomóc wam przejść na drugą stronę – powiedział, wspinając się na gałąź.
Jane nie zgadzała się z jego rozumowaniem, ale zachowała to dla siebie, żeby nie wywoływać niepotrzebnej kłótni. Brat i tak był kłębkiem nerwów.
- Szybko! Podaj rękę! – pospieszył, gdy już udało mu się dostać na stabilniejszą pozycję.
Kobieta chciała popchnąć siostrę do okna, ale Greg bezceremonialnie chwycił jej dłoń i pociągnął w swoją stronę. Zrezygnowana posłusznie wspięła się i przeszła dalej, w stronę pnia. Ostatnia była Chrissy. Jej również pomógł brat, ale gdy tylko nastąpiła na konar, usłyszeli dźwięk, którego wszyscy podświadomie się obawiali – trzask łamanej gałęzi. Część drzewa poleciała w dół, trafiając w głowy zarażonych, stojących pod nimi, a dziewczynka zawisła w powietrzu podtrzymywana jedną ręką przez Grega. Jane zdążyła tylko zobaczyć błagalne spojrzenie przerażonej siostry. Potem mała zniknęła jej z oczu.
Chrissy upadła na ziemię z wysokości kilku metrów na wyprostowane nogi. Kości nie miały żadnych szans, momentalnie pękły tak samo, jak gałązka, która do tego doprowadziła. Zawyła z bólu, ale nie mogła się poruszyć. Nie mogła nawet próbować uciekać. Choć i tak cierpienie spowodowane złamaniami otwartymi było nieporównywalne z tym, które poczuła, gdy horda wygłodzonych potworów dopadła do jej małego ciałka i zaczęła zębami oraz paznokciami wyrywać płaty mięsa. Krzyk ucichł, gdy w końcu jeden z nich zatopił kły w twarzy dziewczynki.
Jane przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Była oszołomiona tym, co właśnie się wydarzyło. Podświadomie nie chciała w to uwierzyć, chociaż wszystkie jej zmysły nie pozostawiły żadnych wątpliwości. Odstawiła je na bok do takiego stopnia, że następne kilkadziesiąt minut stanowiło tylko przebłyski. Dała ponieść się instynktowi. Ponaglające krzyki brata. Zejście po drabinie. Samochód ojca. Problemy z silnikiem. Jazda. Las. Długa droga bez celu. To wszystko było dla niej, jak bardzo gęsta mgła, w której można dostrzec tylko najbardziej charakterystyczne elementy, a reszta stanowi zlewające się ze sobą tło. Mgła stworzona z ostatniego podmuchu powietrza wypuszczonego z płuc Chrissy.
Ocknęła się w samochodzie, kiedy jechali polną drogą przez okoliczny las. Zbliżał się wieczór. Rozejrzała się po wnętrzu pojazdu w nadziei na znalezienie tej trzeciej i tak ważnej osoby. Jednak puste siedzenia z tyłu zadziałały na nią niczym igła wbita prosto w serce. Spojrzała na brata. Udawał spokojnego, ale były to tylko pozory. W jego oczach spostrzegła to, co tak wiele razy widziała u papy. Pojawiało się zawsze, gdy był wyjątkowo zły i miał ochotę kogoś ukarać. Z tym że u niego było to przejściowe, a u Grega utrzymywało się już od dłuższego czasu.
Odwróciła wzrok i zamknęła oczy. Łzy walczyły z powiekami, ale nie dała im wygrać. Nie teraz.
- Greg… - drgnął na dźwięk jej głosu. – Czemu puściłeś Chrissy?
Przez chwilę nie odpowiadał, tak jakby zastanawiał się nad słowami.
- Nie mogłem jej utrzymać, była za ciężka… Wyślizgnęła mi się z rąk.
Jane nie zadawała więcej pytań. Nie musiała. Wiedziała, że na resztę odpowie równie kłamliwie, jak na to.
Z kolejnej ucieczki od rzeczywistości obudziło ją przekleństwo Grega. Znajdowali się na wjazdówce do pobliskiego miasteczka, brat zaparkował na chodniku, pomiędzy kilkoma innymi samochodami. Krajobraz leśny przeistoczył się w skromne domy ludzi za biednych na mieszkanie w większych miejscowościach, a jednocześnie zbyt zamożnych na prowadzenie gospodarstwa domowego z dala od cywilizacji. Typowa średnia klasa. Niczym niewyróżniający się członkowie społeczeństwa.
- Cholera, zabrakło nam paliwa. Musimy przejść się na okoliczną stację benzynową i przynieść kanister.
Jednak Jane prawie go nie słuchała. Dostrzegła na ulicy przed nimi dwójkę mężczyzn. Nie byli uzbrojeni, szli pieszo, więc niewiele myśląc, otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz.
- Może oni mogą nam pomóc. Pójdę zapytać – oznajmiła Gregowi i pobiegła w ich kierunku. Ten krzyknął za nią, próbując powstrzymać dziewczynę, ale było już za późno. Poza tym Jane tak naprawdę wiedziała, że to, co robi, jest lekkomyślne i niebezpieczne. Po prostu chciała odejść od człowieka, na którego skazał ją los. Wolała trafić na zwykłych bandytów zdolnych do ograbienia i pobicia bezbronnej kobiety niż pozostać z przybranym bratem. Członkiem rodziny, który z zimną krwią doprowadził do śmierci swojej siostry.
Mężczyźni początkowo zdziwili się na jej widok, ale z uśmiechów, jakie pojawiły się na ich twarzach chwilę później, wyczytała, że im także brakowało widoku żywej, a na dodatek przyjaznej duszy.
- Coś się stało, ślicznotko? – zapytał pierwszy z nich. – Niebezpiecznie jest chodzić samemu po okolicy w tych godzinach.
- Bardzo panów przepraszam, ale mamy kłopot. Zabrakło nam paliwa. Czy mogliby panowie nam pomóc?
- Jasne – ochoczo stwierdził drugi. – Żaden problem, akurat benzyny mamy pod dostatkiem. I nie tytułuj nas panami, bo jakoś niezręcznie się z tym czuję. Harry jestem!
- A ja Mark – mężczyzna wyciągnął rękę w jej kierunku, a ona ją uścisnęła i także powiedziała swoje imię. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła się naprawdę bezpiecznie. – Gdzie zaparkowaliście?
- Zaprowadzę was.
Przez chwilę szli w zupełnej ciszy, ale widocznie nieznajomi do niej nie przywykli, bo szybko Harry zagadnął do Jane, aby poprowadzić jakąś rozmowę.
- Jak liczną macie grupę?
- Jestem tylko ja i brat.
- A co was tu sprowadza? – zapytał Mark.
- Uciekamy z farmy. Wcześniej wszystko było dobrze, ale dzisiaj zostaliśmy zaatakowani… Tylko my przeżyliśmy – dodała i kolejna igła trafiła ją prosto w serce.
- Rozumiem – powiedział. Po chwili odezwał się ponownie – Niedaleko mamy swój schron. Jest nas całkiem sporo. Możecie się przyłączyć… jeśli tylko chcecie.
Szczery uśmiech pojawił się na twarzy Jane.
- Dziękuję. Naprawdę.
- No dobra – zaczął Harry, kiedy dotarli już do chodnika, na którym stały samochody. – Który z tych wozów jest wasz?
- Ten – odpowiedziała dziewczyna, wskazując na jeepa.
- Na pewno? – Mark uniósł jedną brew, zaglądając przez szybę do środka. – Nikogo tu nie ma.
Zanim Jane zdążyła zastanowić się nad jego słowami, cała trójka usłyszała dźwięk wystrzału z broni, a głowa Marka eksplodowała czerwienią.
- Co jest, do jas… - Harry’emu nie udało się dokończyć zdania. Kolejny pocisk trafił właśnie jego, także w głowę i mężczyzna osunął się bez życia na ziemię.
Chwilę później zza pobliskiego domu wyszedł Greg, trzymając w rękach sztucer i szpadel. Narzędzie rzucił Jane pod nogi.
- Trzymaj! Pewnie nam się przyda. I od tej pory – wyciągnął palec w jej stronę. To coś w jego oczach nie zniknęło. Wręcz przeciwnie, wydawało się jeszcze bardziej przerażające. – Masz się mnie słuchać. Każdy mój rozkaz wykonujesz bez mrugnięcia okiem, rozumiesz? Mogłaś nas zabić przez ten swój głupkowaty wyskok!
- To byli dobrzy ludzie! – krzyknęła. Płacząc. – Chcieli nam pomóc!
- Dla ciebie tylko ja jestem dobrym człowiekiem, nikt inny. To dzięki mnie żyjesz i będziesz żyć tak długo, jak długo będziesz słuchać moich poleceń.
Chwyciła go za ramię, kiedy się odwracał, ale wyrwał rękę i uderzył ją w twarz. Upadła. Rozwalił jej wargę, poczuła to, gdy tylko pierwsze krople krwi dostały jej się do języka. W odpowiedzi na to zadziałała instynktownie. Niewiele myśląc, chwyciła za leżący tuż obok szpadel. Zanim zdążył zorientować się, co właśnie robi, wstała, wzięła zamach i uderzyła go nim prosto w głowę. Zasłonił się sztucerem, ale broń nie wytrzymała kontaktu z narzędziem i pękła na pół. Kant łopaty przeciął szyję Grega, co wywołało natychmiastowy wodospad krwi. Mężczyzna odruchowo chwycił się za ranę i spróbował złapać oddech. Nadaremnie. Kolejne trafienie rozlało oko i zmiażdżyło lewą stronę twarzy. Przybrany brat upadł na chodnik, a mimo to nie przestała go okładać. Nie przestała też wtedy, gdy leżał już nieruchomo martwy. Biła bez ustanku, robiąc z głowy bezkształtną, krwawą masę. A kiedy w końcu opadła z sił i szpadel sam wypadł jej z rąk, zwinęła się w kłębek obok zdekapitowanego ciała mordercy swojej siostry, po czym zaczęła płakać.

5 komentarzy:

  1. + :D Lepsze od poprzedniego, ale trochę straszne o.O :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie się zapowiada, nawet bardzo fajnie. Nie czytałam wcześniejszych fragmentów (prologów?), ale ten mnie zaciekawił. Jak dobrze pójdzie może nawet zostaniesz jednym z niewielu internetowych autorów, których rzeczywiście czytam i - o dziwo - robię to z przyjemnością.

    Ach, dobra, muszę się zareklamować: http://woffyscrucifix.blogspot.com/
    Co powiesz na wzajemną obserwację?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego nie moge dostac sie na twojego bloga?

      Usuń
  3. Dlaczego uśmierciłeś Grega? Było by ciekawie. Bardzo wkurza, to fakt, ale nie było by nudno... Ehh.

    Świetne opowiadanie. Nic dodać nic ująć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedzmy, że ta postać nieco przeszkadzałaby mi w dalszych częściach opowieści. :)

      Usuń