niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 6: Wszystko będzie dobrze

Shawn wpadł do domu z Ritą na rękach i skręcił w prawo, w stronę salonu, gdzie, jak najdelikatniej mógł, położył ją na kanapie. Tuż za nim do środka weszły dzieci kobiety, a po chwili także Kendra i Maria. Pierwsza podeszła do rannej i rozdarła do końca rękaw koszuli, by dokładnie obejrzeć ranę.  Ta nie prezentowała się zbyt dobrze. Ślady po ukąszeniu były nie tylko głębokie, ale i szerokie – widocznie potwór nie chciał tak po prostu puścić ofiary. W jednym z dołów detektyw zlokalizował kawałek zęba. Już sięgał ręką, żeby go wyciągnąć, gdy przerwała mu Kendra.
- Zostaw! Nie umyłeś rąk. Może jej się wdać zakażenie.
- Myślę, że zakażenie to najmniejszy problem przy czymś takim – stwierdził Shawn. – Czy ktoś z tu obecnych miał do czynienia z ugryzieniem? Jak dotąd widziałem tylko ludzi przemieniających się po śmierci. Nie mam pojęcia, czy te potwory posiadają truciznę.
Wszyscy pokręcili głowami. Shawn zaklął pod nosem i zajrzał Ricie w oczy.
- Jak się czujesz?
- Nie najlepiej – oznajmiła. Niedobrze. Miała czerwone, podkrążone oczy. – Jestem strasznie zmęczona.
- Pamiętaj, pod żadnym pozorem nie możesz zasnąć – potrząsnął nią detektyw. – Rozumiesz? Po prostu nie możesz!
Kobieta pokiwała wolno głową. Shawn zdjął ręce z jej ramion i zadał kolejne pytanie:
- A co z raną? Czujesz coś?
- Tak, bardzo boli – odpowiedziała, a pierwsza łza opuściła oczodół i spłynęła po twarzy. – Czuję, jakby… jak krew z ramienia powoli płynie dalej… I tam, gdzie trafia, czuję mrowienie. Prawa ręka już mi zdrętwiała, teraz to coś jest w klatce piersiowej… Ja… ja… - rozpłakała się na dobre. – Jesse, Sara, proszę, podejdźcie tu.
Shawn i Kendra odsunęli się, by zrobić miejsce dzieciom, które natychmiast doskoczyły do matki. Nawet Jesse, jeszcze nie tak dawno temu zgrywający twardziela, teraz płakał razem z resztą, tuląc się do Rity.
- Mamo – zawył. – Przepraszam… To moja wina! Gdybym był z Sarą, zamiast iść do lasu, nigdy nie musiałabyś jej ratować!... Zostawiłem ją samą na polanie, bez opieki… Tak bardzo przepraszam…
- Cśś, nie płacz – uspokoiła go, przywołując na usta słaby uśmiech. Chłopak wypłakiwał jej się w zdrowe ramię, a kobieta głaskała go po głowie. – To nie twoja wina, tylko moja. Kazałam wam wyjść na zewnątrz. To przeze mnie byliście w niebezpieczeństwie. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak się czułam, gdy zobaczyłam na horyzoncie te potwory – pocałowała Jessego w czoło. – Zrobiłabym wszystko, żeby tylko nic wam się nie stało… I chyba dałam radę – dodała po chwili, wciąż uśmiechając się słabo.
Scena rodem z dramatów obyczajowych właśnie rozgrywała się na oczach Shawna. Z bólem w sercu patrzył na rozdzierający obraz skrzywdzonej przez los rodziny. A jeśli wszystko to, co mówiła o ranie Rita, było prawdą, przyszłość zapowiadała się jeszcze gorzej. Zaledwie kilka dni temu dzieci straciły ojca. Czyżby wkrótce miały zostać zupełnie same?
Kendra kiwnęła porozumiewawczo głową, a Shawn poszedł za nią do kuchni. Po chwili wahania Maria dołączyła do nich. Gdy wychodzili z pokoju, detektyw zauważył kolejną dziewczynę, tę, która przybyła na działkę razem ze starszym mężczyzną. Musiała tu być przez cały czas i oglądać zajście, choć teraz trzymała oczy nisko i nie chciała spojrzeć mężczyźnie w oczy.
Kiedy już znaleźli się w pomieszczeniu jadalnym, Kendra zaczęła rozmowę:
- Jeśli czegoś nie zrobimy, Rita umrze. Nie widzę powodów, żeby nie wierzyć jej słowom, dlatego musimy założyć, że trucizna rozchodzi się po organizmie błyskawicznie.
- Nawet nie wiemy, czy mamy do czynienia z trucizną – stwierdził Shawn.
- Byłeś tam, słyszałeś ją. Jak dla mnie dokładnie opisała działanie zabójczych toksyn. A przynajmniej paraliżujących, ale to też nic dobrego.
Shawn westchnął i oparł się o blat kuchenny. Po chwili pokręcił głową.
- Nie znam się na pierwszej pomocy. To znaczy, umiem zrobić resuscytację, jednak ona raczej nam się tu nie przyda. Potrzebujemy lekarza albo kogoś w tym stylu.
- Umiałabym opatrzyć tę ranę – powiedziała Maria. – Tyle że z ramieniem zawiniętym w bandaż, będziemy mieli jeszcze mniejsze pole do manewru.
Cała trójka opuściła głowy. Wszyscy myśleli intensywnie, szukając sposobu na udzielenie Ricie pomocy. Kiedy już powoli tracili nadzieję w to, że są w stanie cokolwiek zrobić, do kuchni nieśmiało weszła nieznajoma dziewczyna.
- Może ja mogłabym pomóc? – zapytała. Grupa spojrzała na nią uważnie, na co zareagowała natychmiastowym zniżeniem wzroku. – Wybaczcie, ale podsłuchałam kawałek rozmowy i wiem, w czym leży problem.
- Nic się nie stało – stwierdził Shawn, prostując się. Po chwili uśmiechnął się, żeby dodać jej otuchy. – Może lepiej zacznij od przedstawienia się.
Dziewczyna odpowiedziała mu uśmiechem.
- Mam na imię Jane.
- Kendra, Maria, Shawn – wskazała po kolei każdego z nich Kendra. – No więc, Jane, znasz się na medycynie?
Pokręciła głową.
- Nie, ale ten starszy mężczyzna, z którym tu przyszłam, Josh… On tak. Wyleczył mnie z gorączki, jeszcze zanim dowiedział się, kim jestem. Uratował mi życie… Myślę, że tej kobiecie też mógłby pomóc powrócić do zdrowia.
- Nie sądzę, żebym zrobiła na nim dobre pierwsze wrażenie – stwierdziła posępnie Kendra.
Jane wzruszyła ramionami.
- Ja się tym zajmę – postanowił Shawn. – Spróbuję go przekonać.
Minął Marię i skierował się do wyjścia. Już kładł rękę na klamce, kiedy usłyszał słowa Kendry:
- Tylko uważaj. Ten facet przed chwilą stracił syna. Nie sądzę, żeby był skłonny do pomocy nieznajomym po tym, co się tu wydarzyło.
- Jeśli nic nie zrobimy, to wkrótce będziemy mieli trójkę zmarłych – stwierdził Shawn, odwracając się. – Nie damy rady cofnąć się w czasie i odwrócić biegu wydarzeń. Możemy jednak wpływać na naszą przyszłość, a nie sądzę, żeby zajmowanie się chorą osobą przeszkadzało w żałobie.
Po tych słowach otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz.
******
Tułów był kompletnie zmasakrowany. Niemal całkowicie wyżarte wnętrzności pozostawiły po sobie tylko wielką, pustą dziurę w brzuchu, której zapach mógłby być świetnym odstraszaczem na dzikie zwierzęta. Niegdyś potężna klatka piersiowa stanowiła teraz zlepek mięśni, dla nieobeznanego z anatomią człowieka będących niczym więcej niż losowo złączonymi ze sobą narządami. W porównaniu do reszty ciała ręce i nogi wyglądały nawet znośnie. Nie licząc kilku głębszych ugryzień, wciąż w jakimś tam stopniu przypominały ludzkie kończyny, co ciężko było powiedzieć o innych fragmentach sylwetki. Potężne męskie ciało w zaledwie kilkanaście minut stało się bezkształtną masą, pływającą w kałuży krwi i flaków.
Usłyszał charknięcie. Zdziwiony rozejrzał się wokół, ale nie zauważył nikogo ani niczego, co mogło wydać podobny dźwięk. Dopiero kiedy odgłos ponownie wypełnił ciszę, spostrzegł, że wydostaje się on z ust głowy Rona, leżącej kilka metrów od niego. Powoli podszedł do niej i uklęknął, by obejrzeć ciekawe zjawisko. Zobaczył pozbawione emocji i niedające nawet cienia wątpliwości co do ewentualnego intelektu oczy, co w poprzednim wcieleniu czasami się im jednak zdarzało. Odrąbana część ciała tylko kłapała zębami, bezskutecznie próbując ukąsić Horny’ego.
- Widzisz? W końcu dostałeś to, na co zasłużyłeś – zaśmiał się drwiąco długowłosy. – Przed przeznaczeniem nie uciekniesz.
Przez chwilę to wkładał, to wyciągał wskazujący palec z ust Rona, ciesząc się z nieudolności zombiaka. W końcu kiedy przestało go to bawić, dźwignął się z powrotem na nogi i powoli podniósł jedną z nich, po czym nakierował nad głowę. Jeszcze jedno krótkie spojrzenie na bezbronną część ciała usatysfakcjonowało mężczyznę, więc docisnął glana do ziemi, miażdżąc równie pustą, jak za życia, czaszkę. Wyprostował się i wciągnął głośno powietrze. Czy kiedykolwiek było ono czystsze niż w tej chwili? No, nie licząc odoru gnijących ciał, ale to da się przeżyć.
Sylwetka znajdująca się kilka metrów dalej przykuła uwagę Horny’ego, zważywszy na to, że nikogo tu z nim nie było, toteż skierował wzrok w jej kierunku. Kendra. Krótko ostrzyżona blondynka stała kawałek od niego i szczerzyła zęby w tej nędznej imitacji uśmiechu, którą czasami przywdziewała. Odpowiedział kobiecie tym samym, tyle że w znacznie bardziej zachwycającej formie. Właśnie tak powinien wyglądać prawdziwy uśmiech.
- Też lubię się z nimi bawić – stwierdziła. Na początku nie zrozumiał, więc wskazała na zmiażdżoną głowę Rona. – Z zombiakami. Są jak zwierzęta pozbawione instynktu przetrwania. Po prostu prą przed siebie… I giną.
Horny pokiwał głową. Nie znalazł słów, które mógłby teraz wypowiedzieć.
- Dobrze go znałeś? – zapytała po chwili, podchodząc do mężczyzny.
- Średnio. Widywaliśmy się wcześniej, ale dopiero wybuch zarazy nas… zbliżył.
- Czyli… wy?... – zająknęła się Kendra, wskazując to na niego, to na zmasakrowane ciało Rona.
Horny spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Skądże znowu, nie to miałem na myśli! Po prostu musieliśmy złączyć się w parę, żeby przetrwać w tym chorym świecie. Nie widzi mi się podróżowanie samotnie po ulicach pełnych wygłodniałych potworów.
Kendra nic nie odpowiedziała, ale do uszu mężczyzny dobiegło ciche westchnienie ulgi. Przynajmniej co do tej jednej kwestii nie będzie miała już żadnych wątpliwości. Minęła go, by obejrzeć szczątki osiłka, a Horny włożył ręce do kieszeni i przeszedł się kawałek, kopiąc przypadkowe kończyny leżące na ziemi. W końcu zatrzymał wzrok na stodole, znajdującej się na terenie działki. W czasie jego pobytu ani razu nikt tam nie zajrzał. Budynek wciąż pozostawał zamknięty i niedostępny dla nieproszonych gości. Zżerała go ciekawość, co też mógłby w nim znaleźć.
Kobieta przechwyciła spojrzenie towarzysza. Wstała, podeszła do niego i zapytała:
- Chcesz zobaczyć, co jest w środku? – uśmiechnęła się, widząc dezorientację Horny’ego. – Daj spokój. Przecież widzę, że cię to interesuje… Chodź, powinno ci się spodobać.
Nie tyle zdziwiony, ile zawiedziony ruszył za Kendrą. Skoro chciała mu dobrowolnie pokazać zawartość stodoły, to z pewnością nie była to tajemnica, która nigdy nie może ujrzeć światła dziennego. Szkoda. W głębi duszy naprawdę liczył na ciała zamordowanych dziewczyn w wieku nastoletnim. To przynajmniej byłoby ciekawe. Minęli bramę i podeszli do wrót budynku. Kobieta pogrzebała chwilę w kieszeni, po czym wyciągnęła klucz do kłódki i zaczęła ją otwierać.
- Zawsze mam je przy sobie – powiedziała. – Kiedy jeszcze się tym zajmowaliśmy, to ja byłam odpowiedzialna za wszystkie czynności, które odbywały się w środku stodoły. Gdyby ojciec dowiedział się, że zgubiłam klucze, to pożałowałabym, że w ogóle się urodziłam.
W końcu uporała się z zamkiem i zdjęła kłódkę. Następnie chwyciła obiema rękami za wrota i pociągnęła w swoją stronę, powoli udostępniając mężczyźnie wejście do miejsca, za którym tak wzdychał. Co prawda kilka minut temu jego entuzjazm opadł, ale kiedy światło wpadło do środka budynku, mimowolnie otworzył usta z zachwytu. Z pewnością było warto.
- Robi wrażenie, prawda?
Horny podszedł do zakrwawionego stołu pełnego noży, szpikulców i innych narzędzi, które z pewnością nie służyły do uprawiania ogródka. Przejechał palcami po odbarwionym na czerwono ostrzu, przypominającym krajalnicę ze sklepów mięsnych. Powietrze wypełniał ostry zapach o jednoznacznym pochodzeniu, a w ustach czuł metaliczny posmak. Najbardziej śmierdzącym punktem pokoju była niewielka wanienka umiejscowiona w jego rogu, więc czym prędzej ruszył ją obejrzeć. Wyglądało na to, że właśnie leżące w niej szmaty stanowiły źródło zapachu i krótki kontakt nozdrzy nosa ze środowiskiem go w tym upewnił. Mimo tego nie podniósł ręki do twarzy. Chciał dać kobiecie sygnał, że znosi to wszystko bez żadnego wysiłku.
- Co wy tu robiliście? – zapytał.
- Zabijaliśmy tych, którzy wiedzieli o nas za dużo – odparła zimno Kendra i roześmiała się, kiedy zauważyła jego zdumione spojrzenie. – Spokojnie, tylko żartuję. Tutaj przynosiliśmy upolowaną zwierzynę, a ja przerabiałam ją na coś zjadliwego. Czasami także skórowałam, ale to rzadziej, bo nie każdą powłokę dało się sprzedać za dobre pieniądze.
- To nie brzmi za dobrze – stwierdził Horny.
Kendra wzruszyła ramionami.
- Czy ja wiem? Na początku strasznie się przy tym krzywiłam i w ogóle rzygać mi się chciało, ale dałam radę. A później to wiadomo, przyzwyczajenie.
Horny podniósł się i ponownie podszedł do stołu, żeby dokładniej obejrzeć ostrze.
- Piła ukosowa – oznajmiła kobieta. – Jeśli okaz był wystarczająco duży, żeby maleństwo nie wciągnęło go po kilku obrotach, to kładłam go właśnie na ten stół. Mniej patyczkowania się, za to więcej posoki.
Przyłożył palec do ostrych zakończeń piły, a po chwili po metalu spłynęła kropla krwi. Lepiej, żeby nigdy nie trafił pod coś takiego.
- Musisz mi kiedyś pokazać, jak to robisz – powiedział.
- Z ostatniego polowania wróciliśmy z kilkoma wiewiórkami, a z nimi nie ma roboty – stwierdziła Kendra. – Ale jak tylko uda nam się zabić jakieś większe bydlę, to z pewnością pracy wystarczy dla dwojga.
Horny pokiwał głową, wciąż patrząc z zachwytem na otaczające go rodzaje ostrzy. Właśnie tak wyglądała w jego wyobraźni idealna izba tortur. Taka śmierdząca posoką i wyglądająca ohydnie już na pierwszy rzut oka, a przy tym pełna narzędzi, którymi można zrobić komuś kuku na wiele różnych sposobów. Nawet jeśli użyje ich tylko na martwych zwierzątkach, to i tak będzie świetna zabawa. Chociaż może kiedyś na stole wyląduje coś naprawdę dużego…
******
Poszukiwania zajęły mu trochę czasu. W końcu znalazł starszego mężczyznę na polanie z tyłu domu, kopiącego dół dla swojego syna. Shawn nie sądził, żeby wiele zostało z ciała młodzieńca, ale zapewne dla Josha znaczenie miała głównie symbolika wykonywanej czynności. Wielokrotnie spotykał osoby winiące się za czyjeś krzywdy i próbujące ukarać się na przeróżne sposoby. Sumienie przytłaczało ich do takiego stopnia, że byli skłonni do niewyobrażalnych wręcz poświęceń, byle tylko zadośćuczynić bliźniemu. A ten mężczyzna właśnie stracił syna z rąk zainfekowanych wirusem potworów. Chciał zapewnić mu godny pochówek bez względu na to, jak wyglądał teraz świat.
Córka siedziała na trawie kawałek od niego, trzymając twarz w dłoniach. Prawdopodobnie płakała bezgłośnie, sądząc po regularnych drganiach jej ciała. Kiedy przeszedł obok, nawet go nie zauważyła. Mężczyzna też nie podniósł głowy, gdy stanął przy ciągle powiększającej się kupce ziemi. Shawn odchrząknął i powiedział:
- Rozumiem pańską stratę i pewnie nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co pan teraz przeżywa, ale mimo wszystko muszę prosić o pomoc. – Wciąż tylko kopał, tak jakby nie usłyszał słów, więc po chwili detektyw kontynuował wypowiedź: - Dziewczyna, która przyszła tu razem z panem, twierdzi, że zna się pan na medycynie. Jedna z kobiet należących do naszej grupy została ugryziona i potrzebuje lekarskiej ręki. – Ciągle nic. - Wiem, że to niezbyt dobra chwila, ale jak pan sam widzi, naprawdę nie możemy nic zrobić. Jednak gdyby… Do jasnej cholery, czy mógłby pan chociaż na mnie spojrzeć?!
Mężczyzna westchnął głośno, wbił szpadel w ziemię i oparł się na nim, zaglądając Shawnowi w oczy. Po chwili powiedział:
- Mieliśmy już do czynienia z takimi przypadkami. Kobieta umrze, a po kilku minutach zatopi zęby w pierwszej osobie, jaką znajdzie. W dziecku? W znajomym? Bez różnicy. W każdym razie ani ja, ani nikt inny nie jest w stanie nic z tym zrobić. Proszę pogodzić się z jej śmiercią, pożegnać się ładnie i pamiętać o rozwaleniu łepetyny po tym, jak już zamknie oczy.
Kiedy skończył, wyciągnął szpadel z ziemi i wrócił do kopania dołu. Mężczyzna wyraził się tak bezpośrednio, że przez chwilę Shawn stał w miejscu zszokowany, nie wiedząc, co odpowiedzieć. W końcu jednak zebrał się w sobie.
- Proszę jej tak szybko nie przekreślać. To silna kobieta. Dawała już sobie radę w bardzo trudnych sytuacjach i myślę, że organizm też nie podda się bez walki. Gdyby pan…
- Jestem Josh. Daj sobie spokój z tym panem, bo tylko mnie denerwujesz.
Kiwnął głową na zgodę.
- Shawn. Słuchaj, Josh, nie mógłbyś po prostu pójść ze mną do środka i spróbować zrobić coś z raną po ugryzieniu? Utknęliśmy w martwym punkcie.
- Po co miałbym to robić? – zapytał beznamiętnie.
Ponownie zbił Shawna z tropu. Chwilę zajęło detektywowi przygotowanie argumentu.
- Bo właśnie taką przysięgę składają lekarze, czyż nie? Jej autorem jest sam Hipokrates, jeśli się nie mylę.
- W momencie kiedy ci, których nie udało nam się uratować, wstali do życia i zaczęli zjadać zdrowych, wszelkie przysięgi przestały obowiązywać – stwierdził Josh. – Właśnie zakopuję jeden z niewielu powodów, dla jakich moje życie nie jest kompletną porażką i szczerze mówiąc, mam teraz w dupie problemy innych.
- Kilkadziesiąt metrów dalej od tego miejsca umiera człowiek, a ty mówisz, że masz to w dupie? – zdenerwował się Shawn.
- Tak. Przeliterować?
Detektyw zakręcił się w miejscu, szukając słów, które mogłyby przekonać mężczyznę do współpracy. W końcu podszedł do niego tak blisko, jak tylko mógł, wskazał na dom i zaczął mówić:
- W środku czeka na mnie dwójka małych dzieci, których matka uratowała je od śmierci, a teraz traci życie na oczach swoich pociech. Co mam im powiedzieć?! Że jedyna osoba mogącą jej pomóc, stwierdziła, że ma w dupie zdrowie drugiego człowieka?! Kilka dni temu straciły ojca, więc ciekawe, jak to przyjmą, geniuszu!
Dopiero takie słowa podziałały na mężczyznę. Przestał kopać i podniósł głowę, by spojrzeć na Shawna. W jego oczach nie było gniewu, smutku, żalu czy zdenerwowania. Były puste. Prawie jak u zarażonych, tyle że z tych biły intelekt i życiowe doświadczenie. Mimo tego nie odezwał się pierwszy. Zrobiła to córka mężczyzny, a na dźwięk jej głosu oboje drygnęli w miejscu.
- Idź do kobiety, tato. Max nie chciałby, żebyś odmawiał komuś pomocy.
Josh spojrzał na nią. W końcu rzucił szpadel na ziemię, wyszedł z dołu i skierował się w stronę działki. Po kilku krokach zatrzymał się jednak i odwrócił na chwilę głowę:
- Ona i tak umrze. Ugryzienia zarażonych są zabójcze. Trucizna błyskawicznie rozchodzi się po całym ciele, doprowadzając do powolnej i bolesnej śmierci.
Shawn nic nie odpowiedział, więc mężczyzna ponownie ruszył przed siebie. Tymczasem kobieta powoli podniosła się na nogi i podeszła do detektywa. Miała czerwoną od płaczu twarz i spuchnięte powieki, mimo to zdobyła się na słaby uśmiech.
- Nie oceniaj ojca zbyt pochopnie. Nie jest taki na co dzień.
- Domyślam się – pokiwał głową Shawn. – Prawdopodobnie zachowywałbym się podobnie, gdyby spotkała mnie taka strata.
Pokręciła głową, wykrzywiając twarz w grymasie rozpaczy.
- Nie wiem, czemu Max to zrobił. Gdyby został w środku, nic by mu się nie stało.
- Ratował życie dziecku. Nie należy go za to winić – stwierdził Shawn. – Zachował się, jak prawdziwy bohater. Po prostu… nie wszystko poszło po jego myśli.
Zapłakała, wypuszczając z oczu kilka łez.
- Kiedy to się skończy? – zapytała retorycznie.
Nawet gdyby oczekiwała odpowiedzi, nie potrafiłby jej udzielić.
******
Will klęczał w toalecie, trzymając głowę nad muszlą. Był roztrzęsiony i zbierało mu się na wymioty. Kilkadziesiąt minut temu przeżył kolejne najgorsze chwile w swoim życiu i chociaż naprawdę się starał, nie mógł przestać o nich myśleć. Niczym slajdy z tandetnego horroru w głowie wyświetlały mu się sceny z masakry, która rozegrała się na polanie przed domem. Wszędzie widział krew, odrąbane kończyny i fruwające wnętrzności. Kiedy pierwszy pocisk dotarł do ziemi, sprawiając, że kilkanaście zombiaków wyleciało w powietrze w kawałkach, miał nadzieję, że po prostu zemdleje. Jednak tak się nie stało. Alter ego pilnowało, żeby przez przypadek nie stracił przytomności.
Ostatnim razem, kiedy Ruder przejął nad nim kontrolę, niczego nie pamiętał. Po prostu obudził się jakiś czas później z dziurą w pamięci, zastanawiając się, do czego doszło. Myślał, że już wtedy było źle. Jednak nawet nie wyobrażał sobie, że wkrótce dojdzie do sytuacji, gdzie to on będzie obserwatorem poczynań swojej drugiej osobowości. A to okazało się nieporównywalnie gorsze. Wydarzenia, których się nie kojarzy, nie pozostawiają w umyśle krwiście czerwonych wizytówek i świadomości istnienia siły, jakiej nie może się przeciwstawić. A właśnie taką okazało się alter ego Willa.
Obrócił głowę w lewo. O wilku mowa. O umywalkę opierał się Ruder, patrząc uważnie na pierwowzór.
Will nie wytrzymał i zwymiotował. Ohydny kwasowy posmak momentalnie wypełnił kubki smakowe mężczyzny.
- Ty… - wydusił z siebie i wypuścił z ust kolejną porcję zawartości żołądka.
- Ja – powiedział z rozbawieniem Ruder, obserwując wymiotującego towarzysza.
Przy następnej przerwie na oddech Will ponownie wykorzystał okazję:
- Nienawidzę cię.
- Powtarzasz się – stwierdził Ruder.
Alter ego było dla mężczyzny niczym trądzik dla nastolatka. Coś niechcianego, z czym jednak trzeba żyć, co na dodatek wypuszcza kolejne bąble w najmniej odpowiednich chwilach. W sumie nawet walczy się z tym podobnie, bo także za pomocą medycyny. Z tym że w tej chwili miasta zapełniły setki chodzących umarlaków, które nie patrzą zbyt przychylnie na wszystkich żywych turystów. Dopóki nie znajdzie innego sposobu na zdobycie leków, nie uda mu się pozbyć swojej drugiej osobowości.
W końcu przestał wymiotować. Powoli podniósł się z podłogi, spuścił po sobie wodę i podszedł do umywalki, spychając na bok Rudera. Kiedy umył ręce, spojrzał na niego i powiedział:
- Następnym razem, kiedy zachce ci się pobyć trochę mną, spraw chociaż, żebym nie musiał oglądać gówna, jakie zamierzasz mi zaserwować.
Alter ego zamrugało gwałtownie ze zdziwieniem.
- I tyle? Żadnych gróźb? Próśb o zniknięcie? Czegokolwiek? Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałem? Co jest z tobą nie tak?
Will spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał strasznie. Niegoloną od prawie dwóch tygodni twarz teraz zarastały kępy brudnych kłaków. Z włosami na głowie było już lepiej, ale z pewnością nie odmówiłyby kontaktu z salonem fryzjerskim. Jednak zdecydowanie najgorzej wyglądały oczy. Podpuchnięte powieki i czerwone źrenice wskazywały na ogólne zmęczenie organizmu, co na dłuższą metę będzie miało fatalne skutki. Choroba wyniszczała go nie tylko psychicznie, lecz także fizycznie.
Nabrał wody w ręce i przemył dokładnie twarz. Teraz, kiedy przebywa wśród ludzi, musi dbać o wygląd, nawet jeśli jego starania i tak niewiele dają.
- Nie jestem w stanie z tobą walczyć – powiedział do Ruder po długim milczeniu. – Nie, dopóki nie zdobędę środków, które mogą cię po prostu wyłączyć. Co prawda, jesteś upierdliwym wrzodem na dupie, ale wystarczy tylko kilka kropel odpowiednich specyfików, a wtedy… puf! Znikniesz tak szybko, jak się pojawiłeś.
Uśmiechnął się do zjawy, a ta odpowiedziała mu ciszą. Widocznie dobrze zrozumiała, że pod tym względem Will miał nad nią miażdżącą przewagę i jej zniknięcie było tylko kwestią czasu.
Kiedy wycierał mokrą twarz ręcznikiem, z góry dobiegły przytłumione odgłosy rozmowy.
- Idź do nich – powiedział Ruder. – Im szybciej przyzwyczaicie się do swojego towarzystwa, tym lepiej. Od teraz jesteście jedną grupą.
- Nie potrzebuję pouczeń. Dobrze wiem, co robię.
Skierował się do wyjścia, nawet nie patrząc na swoje alter ego. Mimo to jego słowa zatrzymały Willa, gdy tylko sięgnął ręką w kierunku klamki.
- Gdybym wam dzisiaj nie pomógł, nie udałoby się odeprzeć ataku.
- Możliwe – stwierdził po chwili mężczyzna – ale to nic nie zmienia.
I wyszedł z łazienki.
******
Słońce już dawno zaszło. Na zewnątrz panowała ciemność nocy, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy siedzieli w jednym z górnych pokoi, do którego została przeniesiona Rita. Zrobiono to na prośbę Shawna i w sumie pod tym względem się z nim zgadzała. Ostatnie chwile kobieta powinna spędzić w wygodniejszym miejscu niż twarda kanapa w salonie. Nawet jeśli był to tylko nieważny szczegół, biorąc pod uwagę to, co najwidoczniej miało się wkrótce wydarzyć.
Pozostałe śmierci nieszczególnie podziałały na Kendrę. Młodego chłopaka znała kilka minut i to wyłącznie z widzenia, więc nie zdążyła wyrobić sobie o nim zdania. Ron zginął niejako na własne życzenie po tym, jak zasnął na warcie i został otoczony przez truposzy. Jednak Rita… Rita była bezpieczna w domu, a mimo to zdecydowała się wybiec na zewnątrz. Za cenę własnego życia ratowała dzieci. Nie zatrzymała się nawet wtedy, kiedy jeden z zarażonych wyrwał jej kawałek mięsa z ramienia. Zdrowie matki nie było dla niej priorytetem. Najpierw zatroszczyła się o pociechy, dopiero później o siebie. I teraz przez to umierała na ich oczach.
W końcu Josh podniósł się z łóżka chorej i powoli podszedł do Shawna. Kendra natychmiast do nich dołączyła.
- I jak? – zapytał młodszy z mężczyzn. – Co z nią?
Starszy pokręcił głową.
- Oczyściłem ranę i owinąłem ją bandażem, ale nie należy się łudzić. Jest w strasznym stanie psychicznym. Nie zostało jej wiele życia. Ostatnie wydarzenia miały na nią destrukcyjny wpływ, więc z trucizną walczył tylko organizm, którego ostatnie systemy odpornościowe padły jakiś czas temu. Umysł już dawno się poddał.
Przez chwilę milczeli, szukając odpowiednich słów. W końcu odezwał się Shawn:
- Czy możemy coś dla niej zrobić?
- Za późno – stwierdził Josh, kręcąc głową. – Radziłbym po prostu przywiązać ją do łóżka. Wiem, jak to brzmi, ale wkrótce nastąpi przemiana i lepiej, żeby wtedy nie dopadła do któregoś ze swoich dzieci… A teraz przepraszam. Muszę dokończyć to, co zacząłem. – Po tych słowach skierował się do wyjścia. Na progu odwrócił się jeszcze na chwilę i powiedział: - Wykopię drugi grób dla tej kobiety. Jutro będziemy mogli zrobić pogrzeb.
- Dziękujemy – powiedział słabym głosem.
Josh wyszedł, a Shawn westchnął głęboko i ściągnął pasek ze spodni. Następnie skierował się w stronę łóżka. Dwójka dzieci spojrzała na niego z mieszanką zdziwienia i strachu w oczach.
- Co robisz? – zapytał niepewnie Jesse.
- Spokojnie, kochanie – uśmiechnęła się smutno Rita. – Shawn musi to zrobić.
Mężczyzna zerknął na nią pytająco, a kobieta kiwnęła głową, więc chwycił za lewą rękę i przypiął pasem do ramy. Choroba zbierała krwawe plony. Rita była wręcz przeraźliwie blada i – chociaż to niemożliwe – wydawało się, że schudła przynajmniej kilka kilogramów. Na rękach i szyi pojawiły się niewidoczne wcześniej naczynia krwionośne. Również kolor oczu tak jakby wyblakł. Zupełnie, jak u zombiaków…
Kendra odpędziła od siebie tę myśl. Tymczasem matka wolną ręką pogłaskała po głowie Jessego.
- Przepraszam – powiedziała cicho.
- Nie masz za co – stwierdził płaczliwym głosem chłopiec. – To ja powinienem cię przepraszać.
Kobieta uśmiechnęła się słabo.
- Przepraszam za to, że zostawiam was samych. Wiem, że może wcześniej mówiłam co innego, ale od teraz to ty jesteś głową rodziny. Zaopiekuj się siostrą. Postaraj się, żeby jej życie wyglądało tak normalnie, jak tylko jest to możliwe w świecie, takim jak ten. Obiecujesz?
- Obiecuję – pokiwał żarliwie głową, wypuszczając z oczu kilka łez.
- Mamo, nie odchodź – przytuliła się do niej Sara.
Rita pocałowała ją w czoło.
- Kocham was. Nigdy o tym nie zapomnijcie.
Spojrzała na Kendrę i kiwnęła porozumiewawczo. Właścicielka domu w mig zrozumiała, co miała na myśli. Podeszła do dwójki dzieci i złapała za ręce, żeby odciągnąć je od Rity. Początkowo stawiały zaciekły opór, ale w końcu poddały się i pozwoliły odprowadzić na bok. Nie przestały jednak płakać. Usadziła Jessego i Sarę pod ścianą z drugiej strony pokoju, tuż obok Jerry. Ta natychmiast podjęła z nimi rozmowę, lecz próba odciągnięcia uwagi od rozgrywającej się na ich oczach tragedii spełzła na niczym. Myślały teraz tylko o matce.
Wróciła z powrotem do Shawna i Rity, akurat w momencie kiedy kobieta prosiła mężczyznę o pomoc.
- Zaopiekuje się pan moimi dziećmi?
- Oczywiście – pokiwał głową.
Uśmiechnęła się słabo i ułożyła wygodniej na łóżku, po czym zamknęła oczy. Kilkadziesiąt następnych minut wszyscy spędzili w ciszy, którą przerywały wyłącznie głośne, świszczące oddechy chorej i łkania dwójki dzieci. Kendra jeszcze nigdy nie przebywała w równie przygnębiającym miejscu, jak to. Rozpacz niemalże wisiała w powietrzu i udzielała się nie tylko nieco bliższym znajomym umierającej, ale i ludziom, którzy przecież właściwie jej nie znali. Nikt obecny w pokoju nie przyglądał się obojętnie aktowi poświęcenia przypieczętowanemu własną krwią.
W końcu świszczący oddech ucichł i wszyscy podnieśli głowy, by spojrzeć na Ritę. Ciało kobiety przestało się poruszać w rytm wciągania do płuc kolejnych pęcherzy powietrza. Już było po wszystkim. Zmarła.
Shawn powoli wstał z miejsca i z opuszczoną głową powiedział na głos:
- Niech wszyscy wyjdą z pokoju.
Nie było nikogo, kto zanegowałby jego słowa. Pierwsza wstała Jerry z dziećmi. Następnie pomieszczenie opuścili Will i Horny. Na końcu wyszła Jane, która jeszcze kilkukrotnie obejrzała się do tyłu. Ostatecznie w środku zostali tylko Shawn, Kendra i Maria.
Mężczyzna wyciągnął pistolet z kabury, podszedł do Rity i powoli wymierzył jej w głowę. Ręka trzęsła mu się tak bardzo, że nawet z tej odległości miał problem z odpowiednim nakierowaniem broni.
- Na pewno chcesz to zrobić? – zapytała Kendra.
Pokiwał głową.
- Muszę.
Mimo to nie strzelił. Kobieta zauważyła, że na czole Shawna pojawił się pot, a dłonią trzymającą pistolet wstrząsało coraz bardziej. W końcu doszło do nieuniknionego. Rita ponownie otworzyła oczy i wydała z siebie przeciągły jęk. Identyczny, jak te, którymi wypełniły ciszę potwory podczas dzisiejszego ataku.
Wtedy mężczyzna pociągnął za spust.

6 komentarzy:

  1. Tak mi szkoda Rity. Wszytko przez Jane bo zachciało sie strzelać -,-
    Hornyego zaczynam się bać bardziej niż Rudera...

    OdpowiedzUsuń
  2. czemu te literki są tak ułożone? strasznie źle się to czyta.

    Zapraszam do mnie ; http://normalnienienormalne16.blogspot.com/

    i z opowiadaniami ; http://koloroweserca15.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam pytanie mozesz przeczytac i jak c sie spodoba udostemnic http://tyijanazawsze.blogspot.co.uk/2014/02/prolog.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nowy rozdzial?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział 7 już się ukazał. 8 pojawi się za od dwóch do trzech godzin.

      Usuń