niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 2: Światełko nadziei w mrocznym tunelu

Obudziła się w stosunkowo ciemnym i niewielkim pokoju, oświetlanym wyłącznie przez niewielką świeczkę postawioną na szafce obok. Miejsce wyglądało jej na komórkę ze względu na nisko położony sufit, niepomalowane ściany, sporą ilość kurzy wyrzucaną w powietrze przy każdym ruchu i niewielką liczbę mebli. Właściwie doliczyła się tylko dwóch.
Uczucie ogromnego zmęczenia nie minęło. Wciąż czuła się styrana. Chciała po prostu zasnąć i nigdy się nie obudzić, do czego doszło już wcześniej, na ulicy. Jednak jak widać, ktoś nie pozwolił jej po prostu zostać pożartą przez te potwory i zabrał do siebie. Przez chwilę zastanawiała się, czy może go znać. Odpowiedź przyszła po chwili sama.
Jakaś obca dziewczyna weszła do pokoju, niosąc miskę z wodą oraz ręcznik i omal nie puściła tych rzeczy, widząc, że Jane jest już przytomna.
- Tato! – krzyknęła, wychylając głowę na zewnątrz. – Obudziła się!
Kobieta była bardzo ładna. Na oko nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Długie, brązowe, rozpuszczone włosy sprawiały wrażenie zadbanych, a delikatne rysy twarzy przypominały Jane współczesne aktorki, których uroda zapewniła im wstęp do Hollywood. Nieznajoma wydawała się przyjazna, zwłaszcza kiedy przywołała uśmiech swoich śnieżnobiałych zębów. Dziewczyna z farmy mimowolnie także odpowiedziała jej uśmiechem. Ciężko byłoby pozostać nieufną wobec spojrzenia tych wielkich ciemnych oczu.
- Spokojnie, nie masz się czego obawiać. Tutaj nie wejdą – powiedziała, stawiając miskę na podłodze, maczając w wodzie ręcznik i delikatnie ocierając Jane twarz. – Nazywam się Jerry. Razem z bratem, Maxem znaleźliśmy cię leżącą na drodze, na zewnątrz. Prawie dopadłaby do ciebie jedna z tych kreatur, ale w porę udało mi się ją zastrzelić. Miałaś tam naprawdę dużo szczęścia. Gdybyśmy się spóźnili, to nie wiem, czy cokolwiek dałoby się zrobić.
- Co się stało? – zapytała zdezorientowana. – Pamiętam, że szłam przed siebie i nagle… po prostu zasnęłam.
- Zemdlałaś z powodu gorączki – odpowiedział jej starszy mężczyzna, który pojawił się w drzwiach i po chwili przyglądania się pacjentce wszedł do środka. Nie był zbyt wysoki, ale nie dało się go też nazwać niskim. Miał długie, zaniedbane blond włosy, twarz pełną zmarszczek i chyba brakowało mu kilku zębów. Nie golił się od kilku dni, sądząc po zaroście. – Prawdopodobnie od nadmiernego wysiłku fizycznego i odwodnienia. Umiarkowanie wysoka temperatura ciała, więc źle nie jest, ale lepiej nie tracić przytomności w otoczeniu tych sukinsynów. – Podszedł do Jane z drugiej strony, wyciągnął z kieszeni termometr i bezceremonialnie włożył jej do ust. Dziewczyna zdziwiła się, jednak go nie wypluła. Po chwili zresztą sam go wyciągnął i spojrzał na wskaźnik. – Gorączka szybko spada, nie zdziwiłbym się, jakbyś jutro była już w pełni zdrowa. Póki co, możesz tu zostać na noc. Przeszkadza ci to?
Jane pokręciła gorliwie głową.
- Nie, skądże. Bardzo dziękuję panu za pomoc i wszystko…
Mężczyzna machnął ręką.
- Nie ma o czym mówić. Ale jak chcesz się odwdzięczyć, to przestań tytułować mnie panem. Mam na imię Josh. Córka chyba już ci się przedstawiła, jeśli dobrze słyszałem.
Jerry uśmiechnęła się.
- Tak, co nie zmienia faktu, że chętnie poznałabym również imię osoby, której uratowałam życie. Należy mi się to, czyż nie?
- Przepraszam – mruknęła zawstydzona, ale widząc radosną twarz kobiety, zrozumiała, żeby nie brać tych słów całkowicie na poważnie. – Nazywam się Jane.
- Miło nam cię poznać, Jane. Gdzie są twoi znajomi, rodzeństwo albo rodzice? Chyba nie jesteś sama?
Dziewczyna opuściła głowę. Chmury wróciły, a bolesne ukłucia igieł ponownie dały o sobie znać. Nic nie odpowiedziała.
- Rozumiemy – szybko zakończył temat Josh, zbierając się do wyjścia i pokazując Jerry, żeby zrobiła to samo. – No cóż, my wracamy do siebie. Jakbyś czegoś potrzebowała, to krzycz. Miłej nocy.
Jerry wstała, zabrała miskę, ręcznik i wychodząc, pomachała Jane ręką.
- Do zobaczenia nad ranem.
******
- Kurwa, ile ich tu jest! – wykrzykiwał raz po raz zarówno to, jak i dziesiątki innych przekleństw Ron, zdejmując kolejnych szarżujących na nich zombiaków.
Początkowo mieli spory problem ze znalezieniem słabego punktu tych maszkar, ale od kiedy rozgryźli, że to strzał w głowę jest kluczem, szło o wiele szybciej. Choć i tak jedynym, co Horny mógł robić, żeby się od nich odpędzić, było okładanie potworów znalezionym po drodze konarem. Brak jakiejkolwiek broni palnej denerwował go coraz bardziej, jednak nie bardzo potrafił sobie pomóc. To osiłek trzymał na plecach torbę pełną spluw. Co prawda, zawsze mógł użyć rewolweru, który schował w bucie, ale bał się reakcji Rona. Pewnie strzeliłby mu w plecy, widząc, że jego maskotka jest uzbrojona.
Tak więc pozostawały mu jedynie mocne, zdecydowane uderzenia w głowy potworów tak, żeby upadały, dając Horny’emu wystarczająco dużo czasu na usunięcie się z linii strzału. Choć przysiągłby, że większość z pocisków, które chybiły celu, zostały tak wystrzelone specjalnie. By dać więźniowi do zrozumienia, że jest na łasce swojego pana, a jeśli nie przystosuje się do jego poleceń, to nie ma zbyt wielkich szans na przeżycie. Ron nie wiedział jednak jednego – Dale bardzo nie lubi, gdy ktoś stawia mu jakiekolwiek warunki. I wkrótce, kiedy ten głupi dług życia przestanie go obowiązywać, osiłek drogo zapłaci za wyrządzone mu krzywdy.
- Musiały usłyszeć wypadek – odkrzyknął Horny, zdzielając prowizoryczną bronią po głowie kolejnego zombiaka. – Niemożliwe, żeby tylu ludzi padło w środku lasu.
- Gówno mnie obchodzi, skąd tu przylazły. Po prostu mają, kurwa, zniknąć, o ile im życie… albo nieżycie miłe!
Głowa umarlaka eksplodowała krwią dosłownie kawałek od Horny’ego, przez co gorąca substancja oblała jego ubranie więzienne i skórę na twarzy. Z grymasem obrzydzenia starł z siebie rękawem posokę i wytężył wzrok, rozpaczliwie szukając miejsca, w którym mogliby się ukryć. Na szczęście los im sprzyjał. Lokacja, jaką w końcu odnalazł, była po prostu idealna.
- Szybko! – krzyknął do Rona, częstując solidnym kopniakiem próbującego go chwycić zombiaka. – Tam!
- Co jest? Znalazłeś coś?
Horny zignorował głupie pytania i zaczął biec we wskazanym przez siebie przed chwilą kierunku. Był na tyle zdeterminowany, że przestał już nawet zważać na czyhające wokół niebezpieczeństwa. Poddał się instynktom, które każdą próbę uśmiercenia więźnia zbywały szybkim, acz bolesnym ciosem gałęzią. I jakkolwiek głupio to nie brzmiało, okazywało się nadzwyczaj skuteczne. Ron puścił się pędem za towarzyszem, po drodze odstrzeliwując kolejne jednostki potworów. Już po kilkunastu przebiegniętych metrach zauważył to, co wskazywał mu wcześniej Dale. Na środku polany stała solidnie ogrodzona leśna działka. Lepiej nie mogli trafić.
- Pięknie, plastuś! – zaśmiał się Ron, przy okazji częstując zombiaka prawym sierpowym. – Dokładnie to, czego było nam trzeba! Będą z ciebie ludzie!
Horny’emu jednak nie zależało na pochwałach. Właściwie to miał je gdzieś. Były zwykłą iluzją, równie fałszywą, jak ich obecna koalicja, która rozpadnie się, gdy tylko któryś z nich uzna, że drugi nie jest już mu potrzebny. Tak więc gdyby nie to, że właśnie Ron trzymał w swoich rękach całe ich uzbrojenie, zapewne zatrzasnąłby furtkę natychmiast po wejściu na teren działki. Tymczasem musiał czekać, aż przebiegnie przez nią ten troglodyta.
- Nie kończymy ich? – zdziwił się Horny, widząc, że osiłek pędzi prosto do drzwi wejściowych, zamiast odwrócić się i wystrzelać zombiaki zza ogrodzenia.
- Pojebało cię?! – krzyknął do niego Ron, zwalniając jednak lekko. – To ogrodzenie jest z kamienia. Nie dadzą rady się przez nie przebić, choćby próbowali tygodniami. Szkoda marnować jebaną amunicję.
Horny odwrócił się w stronę bramy. Rzeczywiście, materiał wyglądał na solidny. Potwory zatrzymywały się na nim i jeździły paznokciami po kamieniu, zdzierając je sobie aż do krwi, a dzięki wcześniejszej małej bitwie znacząco uszczuplili ich szeregi. W tej chwili umarlaków było zaledwie kilkunastu, z których połowa nie miała mięsa w gębie od dłuższego czasu, sądząc po mizerności sylwetek. No chyba że już za życia były takimi chucherkami. Co w sumie tłumaczyłoby tak szybki rozwój zarazy.
Dokładnie rozejrzał się po otoczeniu. Działka została wybudowana na niemałej polanie w samym środku lasu. Bardzo dziwne lokum, ale jak dla nich – zbawienne. Pewnie właściciel skrywał jakąś tajemnicę. Może gwałcił nastoletnie dziewice, a później zabijał je tutaj, kroił na kawałki i sprzedawał w mięsnych? Ewentualnie coś w tym stylu. W każdym razie apokalipsa uratowała go od władz – teraz nawet, jeśli ktoś odkryje tę ewentualną kopalnię sekretów, może co najwyżej pochwalić się nią przed zaślinionymi umarlakami.
Na działce stały dwa budynki i jedna przybudówka. Pierwszy z budynków, w którym skrył się Ron, był ewidentnym domem mieszkalnym, a przybudówka służyła pewnie za magazyn albo piwnicę. Drugi wydawał się tylko trochę mniejszy, więc bez obejrzenia wnętrza nie bardzo dało się określić jego przeznaczenie, choć Horny zgadywał, że mógł służyć za coś zbliżonego do wiejskiej stodoły. Niemniej pociągnięty ciekawością już skierował swoje kroki w stronę tajemniczego miejsca, kiedy usłyszał krzyk osiłka, który jednoznacznie wołał go do siebie. Dale jęknął z nienawiści i zawrócił.
W środku dom prezentował się naprawdę okazale, pomimo stosunkowo prostej zewnętrznej budowy. Nie zauważył w okolicy żadnych linii, więc domownicy nie polegali zapewne na elektryczności, co szybko potwierdził brak kabli i gniazdek. Jednak i tak mu się tutaj podobało. Zawsze lubił przebywać z dala od cywilizacji, której zasady były tak sztywne, że aż rzygać się od nich chciało. Niby kto uznał, że akurat zniewieściałe prawiczki w gejowskich garniturkach mają dyktować prawa społeczeństwu, skoro ich największym życiowym osiągnięciem była półgodzinna masturbacja?
Kolejne zawołanie pomogło mu zlokalizować pomieszczenie, w którym siedział Ron. Przeszedł przez korytarz i otworzył pierwsze drzwi po prawej, wchodząc do kuchni, gdzie mięśniak właśnie przeszukiwał wszystkie szafki w poszukiwaniu żywności. Torba z bronią leżała tuż obok niego.
- Stary, mówię ci, to miejsce to prawdziwy raj! – radował się osiłek, a jego dzienne zapotrzebowanie na masę tańczyło macarenę. – Mamy żarcia od zajebania i jeszcze więcej! Kilka miesięcy da się tu wyżyć, jak nic! Łap!
Rzucił dwie konserwy, a Horny’emu ledwo co udało się je złapać. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest głodny. Szybko chwycił za leżący na kredensie obok nóż, cudem powstrzymując diabełka przed ciśnięciem ostrza w stronę Rona i szybko otworzył puszki. Nawet nie sięgnął po inne sztućce. Jedzenie wydłubywał i jadł wciąż tym samym nożem, zaspokajając swój apetyt. Kiedy skończył, oblizał z lubością wargi. W pierdlu racje smakowały, jakby ktoś już je wcześniej wyżuł i wypluł z powrotem na talerz. W niczym nie mogły się równać nawet ze zwykłą konserwą z dolnej półki w supermarkecie. Osiłek chyba miał na ten temat podobne zdanie, bo po kilku pochłoniętych puszkach opadł na krzesło przy stole, trzymając się za brzuch i masując go.
- Niezłe masz oko, Horny, to ci trzeba przyznać. Wypatrzyłeś nam świetną miejscówkę i prawdopodobnie uratowałeś dupy – beknął głośno, wypełniając pomieszczenie ohydnym zapachem trawionego mięsa. – No dobra, trza się trochę ogarnąć. Wybierz sobie jakiś pokoik na górze, zostaniemy tu na jakiś czas. Poza tym wiesz, ściemnia się, a ja nie zamierzam wyłazić do tych bobków w nocy.
Miał rację. Za oknami było coraz mniej światła. Już wcześniej, kiedy jeszcze odpędzali się od zarażonych, Słońce zaczynało zachodzić, ale z powodu natłoku wrażeń nie za bardzo zwracali na to uwagę. Jednak teraz, gdy byli całkowicie bezpieczni, mogli po prostu wyspać się w wygodnych łóżkach bez obawy o swoje życie.
Horny z uśmiechem na ustach wyszedł z pokoju, wszedł po schodach na górę, doszedł do końca korytarza i obejrzał pokrótce wszystkie trzy sypialnie. Wreszcie czuł się wolny. Co prawda, góra tłuszczu obżerająca się właśnie konserwowanym jedzeniem nieco utrudniała mu życie, ale wkrótce postara się coś z tym problemem zrobić. A póki co zadomowi się w największym z dostępnych do wyboru mieszkań, które w porównaniu z salami więziennymi, w jakich do tej pory sypiał, było istnym luksusem.
Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i zasunął zamek. Następnie dopadł do łóżka i ściągnął z siebie buty, wydając jęk ulgi, gdy tylko pozbył się ukrytej tam broni. Kiedy podwinął lekko skarpetkę, zobaczył, że skórę na kostce obtarł sobie do krwi. Zacisnął zęby i dotknął miejsca ręką. Bolało cholernie mocno. No nic, teraz i tak z tym nic nie zrobi. Będzie musiał obmyć i opatrzyć czymś ranę w łazience. Ważniejszym problemem był rewolwer, więc szybko złapał za niego, otworzył szafę i wepchnął do jednej ze złożonych par jeansów. To tak na wszelki wypadek, jakby grubas zechciał przeszukać szafki w jego pokoju.
Kilkanaście kolejnych minut przeleżał na łóżku, ciesząc się nowym życiem i rozmyślając nad tym co dalej, dopóki plan sam mu się nie nasunął. Trybiki w głowie zaczęły pracować, gdy tylko usłyszał, że Ron wychodzi ze swojej sypialni i chwilę później zamyka się w łazience. Natychmiast zerwał się z łóżka, powoli doszedł do drzwi i jak najdelikatniej umiał, otworzył je. Na palcach przeszedł do pokoju osiłka. Skrzypiąca podłoga robiła nieco hałasu, ale na szczęście osiłek zostawił uchylone wejście, więc przynajmniej z tym Horny nie musiał walczyć. Po chwili siedział już w mieszkaniu neandertalczyka, z szerokim uśmiechem na ustach delektując się widokiem torby z bronią.
Ogromna ilość pukawek i jeszcze więcej amunicji rozbudziły jego wyobraźnię. Kiedy przeglądał dostępne modele, wizualizował sobie, jak wiele szkody mógłby wyrządzić Ronowi przy ich pomocy. Już widział jego przerażoną i wykrzywioną od bólu twarz, sparaliżowane obrażeniami mięśnie pełne dziur po kulach, z których ciurkiem wypływa krew i pozostałe soki organiczne. I samego siebie uzbrojonego w pistolet, stojącego nad byłym oprawcą z pogardliwym uśmiechem na ustach, systematycznie oddającego kolejne strzały. Na każdy Ron odpowiadał głośnym, przeraźliwym jękiem… I wtedy wizja rozmyła się, a głowa Horny’ego poleciała do przodu. Ktoś uderzył go od tyłu, kiedy zajmował się fantazjowaniem.
Po chwili obce ręce chwyciły za jego ciało – jedna za włosy, druga w tułowiu - i podniosły na nogi. Syknął z bólu, ale odgłos zanikł, gdy przeciwnik docisnął twarz Dale’a do sąsiedniej ściany.
- Oj nieładnie, nieładnie – szepnął mu do ucha Ron. – Tak po kryjomu kraść broń tatusiowi. Tatuś teraz musi dać klapsa niedobremu chłopczykowi.
Horny poczuł, jak druga ręka mężczyzny powoli zjeżdża w okolice paska od spodni. Zacisnął zęby przygotowany na to, co zaraz się wydarzy. Tylko spokojnie, powiedział do diabełka. Już wkrótce wynagrodzę nam wszystkie krzywdy. Już wkrótce…
******
Kendra długo patrzyła na swoje odbicie w lustrze. W końcu zawstydzona opuściła wzrok. Wcześniej się nad tym nigdy nie zastanawiała, ale od kiedy zaraza zaczęła zbierać krwawe żniwa, uświadomiła sobie, że nie ma mężczyzny. Powoli stawała się starą panną z ponad trzydziestoletnim stażem w życiu i doświadczeniem w kontaktach z płcią przeciwną tak nikłym, że większość licealistek biła ją na tym polu. Przez lata tak bardzo ograniczała swoją codzienność do lasu, ojca i siostry, że została bez partnera, a teraz, kiedy zewsząd otaczały ich zombie, na zdobycie jakiegokolwiek nie miała żadnych szans.
Łzy pociekły jej z oczu, ale szybko otarła je wierzchem dłoni, tak jakby chciała ukryć słabości przed samą sobą. Starała się zapewnić Marii tyle wsparcia, ile tylko mogła, przez cały czas uważając, że sukcesy dziewczyny to wyłącznie zasługa starszej siostry. Dopiero teraz zrozumiała, że tak naprawdę ona została stworzona, by zwyciężać i zawsze tak pozostanie. Była po prostu zaradniejsza od swojej opiekunki. Otaczali ją znajomi gotowi zrobić dla niej wszystko. Mężczyzn owijała wokół palca, sprawiając, że biegali za nią z językami na wierzchu, spełniając każdą zachciankę Marii. Dzisiaj kiedy pojawiła się tu ta grupa, także zadziałała perfekcyjnie. Wzbudziła zaufanie Shawna, po prostu będąc sobą. Jak ona to robi?
Usłyszała pukanie i jak oparzona odskoczyła od lustra, ocierając szybko resztki łez pozostałe na policzkach i przybierając swoją codzienną maskę twardzielki, po czym otworzyła drzwi. O wilku mowa.
- Zgubiłaś się, siostrzyczko? – zapytała ironicznie, nie dając nic po sobie poznać.
Maria minęła ją i weszła do pokoju. Kendra westchnęła pewna, że czeka ich trudna rozmowa i zamknęła za dziewczyną drzwi. Specjalistka od nowoczesnych zastosowań broni białej chodziła chwilę po pomieszczeniu, oglądając meble i przygryzając wargi, jak zawsze, kiedy nie wiedziała, jak zacząć. W końcu jednak zebrała się, wciągnęła głośno powietrze i powiedziała:
- Musimy porozmawiać o tym, co dalej w związku z Shawnem i resztą.
Kendra wzruszyła ramionami.
- Dobrze wiesz, co dalej. Oni odchodzą, my zostajemy. I tyle.
- A ty znowu to samo – pokręciła głową Maria. – Zrozum, potrzebujemy ich tak samo, jak oni nas. Zaczynamy wariować bez kontaktu z innymi ludźmi. Powiedz mi, co robimy od dłuższego czasu? Tłuczemy zombie?
- No bo właśnie na tym będzie polegać teraz nasze życie. Zabijasz, by przeżyć i my się na tym znamy. Im się nie uda, bo mają dwoje dzieci i załamaną matkę, która właśnie straciła męża. Jak takie osoby mogą obronić się przed apokalipsą?
Maria spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- I właśnie dlatego zamierzasz skazać ich na śmierć? Jest dokładnie, tak jak powiedziałaś. Ta rodzina nie da sobie rady bez nas, co nie oznacza, że nic nie zyskamy na współpracy. Potrzebujemy życia w społeczeństwie, czy tego chcesz, czy nie. Nie zamierzam kompletnie zdziczeć przez to, że moja siostra nie lubi zawierać nowych znajomości!
Kendra skrzywiła się, słysząc te słowa. Odeszła od drzwi, usiadła na łóżku i spojrzała na siostrę ze złością. Maria przypomniała jej o bolesnych przemyśleniach sprzed kilku minut.
- Czyżby chodziło o wysokiego elegancika? Tego, któremu tak bacznie się przyglądasz? Co, przystojniak wpadł ci w oko i nie chcesz się z nim rozstawać? – zadrwiła.
Maria zarumieniła się lekko, ale nie straciła rezonu.
- Nie odwracaj kota ogonem! Nie o tym rozmawiamy!
Kendra zacisnęła zęby, powstrzymując kolejną uwagę na temat relacji jej siostry z Shawnem. Nie chciała jej jeszcze bardziej zdenerwować.
- I co twoim zdaniem mamy zrobić? – powiedziała w końcu, nie pozbywając się jednak sarkastycznego tonu. – Pozwolić im zadomowić się w chatce leśniczego i żyć długo i szczęśliwie w szóstkę w miejscu przeznaczonym dla jednej osoby? To może od razu otwórzmy tu hotel i zacznijmy wpuszczać podróżnych psychopatów? Świetny pomysł!
- Przecież mamy gdzie zamieszkać. Połowę życia spędziłyśmy na działce w okolicy. Jedzenia i broni jest tam tyle, że moglibyśmy uzbroić i wyżywić połowę miasteczka. Na dodatek wystarczająco dużo pokoi, żeby każdy znalazł coś dla siebie. To może być rozwiązanie!
Kendra złapała się za włosy i jęknęła, ciągnąc za nie w akcie rozpaczy. Dobrze wiedziała, że jej siostra pod jakimś względem ma rację. Tylko że za bardzo ufała ludziom. W końcu jednak kobieta dała za wygraną.
- Dobra, do jasnej cholery! – krzyknęła. – Rób, co ci się żywnie podoba! Ale zapamiętaj – jak coś pójdzie nie tak, to wyłącznie twoja wina! Jasne?
Maria pokiwała powoli głową, obserwując uważnie Kendrę. W końcu odwróciła się i skierowała w stronę drzwi. Kiedy już chwytała za klamkę, opuściła na chwilę rękę i spojrzała w jej kierunku ostatni raz tej nocy.
- Jest jeszcze jeden powód, dla którego ich potrzebujemy.
- Niby jaki?
- Teoretycznie tę kolczatkę mógł rozstawić każdy, kto pracuje albo pracował w policji. Ale tak naprawdę obie dobrze wiemy, do kogo należy. Jak myślisz, ile czasu zajmie im znalezienie nas? W końcu do tego dojdzie, a wtedy… musimy umieć się obronić.
I wyszła, zostawiając Kendrę samą w pokoju.
******
Shawn przemył wczoraj koszulę i spodnie wodą, co niestety niewiele dało. Były tylko trochę mniej brudne. Plus taki, że chociaż wyschły, więc nie musiał na siebie zakładać mokrych ubrań. Jednak los marynarki okazał się znacznie bardziej dramatyczny. Wyglądała strasznie, a że taki materiał da się wyczyścić tylko w profesjonalnej pralni, to wyrzucił ją. Co prawda, drogo go kosztowała, ale w najbliższym czasie raczej mu się już nie przyda. Teraz lepiej postawić na swobodę ruchu, w razie gdyby znowu musieli uciekać przed hordą zombiaków. Zostawił sobie za to krawat. Miał z nim za dużo wspomnień, żeby tak po prostu się rozstali.
Noc spędził w pokoju z pralką i suszarką. Pomieszczenie pachniało dosyć specyficznie, a poza tym było tam głośno, jednak wielokrotnie sypiał w dziwnych miejscach i zdążył się przyzwyczaić do hałasu. Poza tym sam zajął ten pokój, by rodzina mogła w spokoju zasnąć w piwnicy obok. Dobry odpoczynek im się należał.
Zapukał, żeby nie wyjść na natręta i zboczeńca, ale szybko usłyszał zaproszenie do środka. Otworzył drzwi i przekroczył ich próg z uśmiechem na ustach. Zastał troje wyciszonych ludzi. Chyba powoli godzili się z tym, do czego doszło. Przynajmniej nie płakali już wspólnie, wprowadzając nerwową atmosferę.
- Dzień dobry! – zaczął nieco sztampowo, ale w końcu od czegoś trzeba. – I jak? Jesteście już gotowi do drogi?
Rita pokiwała powoli głową, przywołując na usta lekki, smutny uśmiech.
- Tak. Nie mamy przy sobie wiele rzeczy, więc można powiedzieć, że jesteśmy gotowi już od wczoraj.
Shawn przytaknął i podszedł do Sary, żeby pogłaskać ją po głowie. Ta uciekła jednak do swojej mamy wciąż nieprzekonana do nieznajomego. Detektyw rozumiał, więc nie wziął tego do siebie, tylko skręcił w stronę jej brata i uklęknął przy nim.
- Jesse, tak? – Chłopak wymamrotał cichą odpowiedź twierdzącą. – Nie mieliśmy jeszcze okazji, żeby się poznać, ale jakby co, to mów do mnie po prostu Shawn. Słuchaj, od teraz to ty przejąłeś rolę głowy rodziny, dlatego muszę ci coś powiedzieć. Chcę zapewnić wam bezpieczeństwo – tobie, siostrze i mamie. Pragnę, byście pozostali przy mnie, żebyśmy razem zaczęli gdzieś nowe życie i bronili się przed tymi… tymi stworami.  Czy jesteś gotów mi zaufać i powierzyć swoją rodzinę?
Jesse patrzył na niego przez chwilę, aż w końcu powiedział:
- Tak, myślę, że możemy panu… - Tu Shawn spojrzał na niego znacząco. – …ci zaufać. Jesteś dobrym człowiekiem.
Detektyw uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę w stronę chłopca. Ten również powoli się uśmiechnął i uścisnął ją.
- Zrobię, co w mojej mocy, żeby wiodło nam się jak najlepiej.
Po tych słowach Shawn wstał i spojrzał na Ritę. Kobieta pokiwała głową.
- No to w drogę.
Mężczyzna wyszedł z piwnicy pierwszy. Słońce świeciło w pełni, więc nie mogły być to wczesne godziny poranne. Z natłoku wrażeń zapomniał zerknąć na zegarek, więc dopiero teraz sprawdził godzinę. Zbliżała się dziesiąta. No cóż, nie oszczędzali sobie snu tej nocy, ale chyba im się należało. Obejrzał się do tyłu i zobaczył, że wszyscy stoją już na zewnątrz. Jeszcze raz spojrzał na drzwi wejściowe do domu, jednak nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek miał zamiar wyjść ich pożegnać. Westchnął i powoli ruszył przed siebie, a grupa za nim podążyła. Nie przeszli nawet kilkunastu metrów, kiedy wejście do chatki leśniczego otworzyło się i z wnętrza wyskoczyła Maria, szybko podbiegając do podróżnych. Kendra stanęła w progu.
- Czekajcie! – zatrzymała ich zdyszana, ale uśmiechnięta. – Myślę, że możemy sobie nawzajem pomóc.
******
Jane obudziła się, czując o wiele lepiej niż wczorajszego wieczora. Gorączka chyba minęła, bo pot przestał ciurkiem spływać po jej ciele. Poza tym dziewczynie zrobiło się ciepło, o czym nie mogła nawet pomyśleć, kiedy choroba ją trzymała. Dobrze, że chociaż nie miała halucynacji, bo wygląd pokoju zgadzał się w całości z tym pozostającym we wspomnieniach. Zarówno szafka, jak i lampka, czy nawet nisko położony sufit były na swoich miejscach.
Usłyszała głosy dochodzące z dołu. Powoli wydostała się z owiniętej wokół niej kołdry i wstała z łóżka. Najwidoczniej ktoś musiał ją wczoraj przebrać. Nie miała na sobie ubrań wyjściowych, tylko długą różową piżamę. Zlokalizowała leżące w rogu kapcie i założyła je. Sama wolałaby chodzić na boso, ale nie chciała być niegrzeczna w domu ludzi, którzy dali jej schronienie i wyleczyli z gorączki. Wyszła z pokoju, przeszła przez korytarz, a następnie zeszła po schodach na dół, starając się nie robić hałasu. Kuchnia była otwartym pomieszczeniem po lewej stronie, więc nieznajomi szybko ją wypatrzyli.
- O, śpiąca królewno, wstałaś! – zaśmiał się starszy mężczyzna, Josh. – Zapraszamy! Jedzenia starczy dla nas wszystkich!
Kiedy Jane podeszła do wskazanego krzesła, żeby usiąść, zauważyła przy stole trzecią osobę. Młodego, niezbyt przystojnego, chudego chłopaka mniej więcej w jej wieku.
- Chyba się nie znacie. Jane, to jest Max, mój syn. Mężczyzna z krwi i kości.
Nastolatek spojrzał na niego spode łba, po czym wstał na chwilę, by podać dziewczynie rękę. Po tym krótkim geście oboje usiedli na swoich miejscach.
- Częstuj się – zachęciła ją Jerry. – Niczego nie zatrułam.
Miała niewielki wybór, ale wszystko było ciepłe, więc nie powinna narzekać. Ostatecznie zdecydowała się na kromkę chleba i sadzone jajka. Szybko okazało się, że jej obawy były bezpodstawne i wręcz obraźliwe – jedzenie smakowało naprawdę wyśmienicie.
- Niewiele tego – zaczęła Jerry, jakby czytała Jane w myślach. – Ale zawsze coś. W tym domu przynajmniej lodówka była pełna.
- To nie jest wasze mieszkanie? – zdziwiła się.
- Nie, nasz dom leży w centrum miasteczka – wytłumaczył Josh. – Tylko że tam kręci się za dużo tych potworów, dlatego musieliśmy się przenieść na obrzeża. Tutaj jest w miarę spokojnie i przytulnie, a w razie czego zawsze możemy uciec do pobliskiego lasu. Nie wiem, do kogo należy to miejsce, ale właścicieli nie było w środku i wygląda na to, że raczej tu nie wrócą.
Jane pokiwała głową ze zrozumieniem i wróciła do jedzenia. Josh myślał chyba, że odwdzięczy się własną historią, bo patrzył jeszcze chwilę, ale w końcu opuścił wzrok. Dziewczyna nie była gotowa na dzielenie się przeżyciami z obcymi ludźmi.
Przez jakiś czas każdy w ciszy zajmował się swoją porcją, a słychać było tylko mlaskanie. Kiedy już skończyli napełniać żołądki, Jane wstała, by odnieść talerz do zlewu, lecz szybko wyręczyła ją Jerry.
- Jesteś gościem – stwierdziła z uśmiechem. – Więc siad.
Posłusznie usiadła z powrotem na krześle. Zdążyła jednak zobaczyć okoliczny salon. Pomieszczenie niezbyt ją interesowało, ale zauważyła, że na kominku leży broń palna. Zanotowała sobie tę informację w głowie. Może jej się jeszcze przydać.
- Wspólnie uznaliśmy, że pozwolimy ci tu zostać na dłużej – powiedział Josh, a jego syn zamruczał pod nosem, że chyba on i Jerry uznali. Mężczyzna spiorunował go wzrokiem. – Tak jak już mówiłem, to była nasza wspólna decyzja. Nie wyglądasz mi na kogoś niebezpiecznego. Wydajesz się po prostu zwykłą, zagubioną dziewczyną, która potrzebuje pomocy. Jak każdy w ostatnim czasie – dodał.
- Dziękuję – odparła nieśmiało Jane.
- Czyli się zgadzasz? – upewnił się, a kobieta pokiwała potakująco głową. Josh uśmiechnął się i wyjął spod koszuli piersiówkę. – Świetnie. No to zdrowie!
Po tych słowach podniósł piersiówkę do ust, wypił trochę, skrzywił się i odłożył ją na miejsce. Jane była zaskoczona. Rozejrzała się pytająco po reszcie osób w pokoju, ale żadna z nich nie wydawała się zaskoczona zachowaniem mężczyzny. Czy alkohol do śniadania był tu czymś normalnym?
******
Kendra uważnie obserwowała okolicę. Wydawało jej się dziwne, że przez większość drogi spotkali tylko trzech zombiaków. W końcu nie wybili wczoraj całego lasu. Coś tu było nie tak, tylko jeszcze nie wiedziała co. Miała jednak nieodparte przeczucie, że wkrótce się dowie i nie będzie to nic miłego. Niepokoiła ją już atmosfera tego miejsca, choć prawdopodobnie sama się nakręcała poprzez negatywne nastawienie. Od początku nie podobał jej się plan Marii i chcąc czy nie chcąc, w całej sytuacji widziała wyłącznie minusy. Niemniej lata pracy w lesie uświadomiły kobiecie, że jeśli czemuś można ufać, to na pewno swojemu instynktowi i nie zamierzała go teraz zignorować.
Shawn zrównał się z nią. Szli przez chwilę w ciszy, aż w końcu mężczyzna zagadał:
- Słuchaj, wielkie dzięki za to, że jednak dałaś nam szansę. To dla mnie wiele…
- Daruj sobie – ucięła krótko. – Nie lubię ani ciebie, ani tej rodzinki, którą tu przyprowadziłeś, więc proszę cię, ograniczaj nasze kontakty do minimum. Niech Maria będzie łączniczką.
- Zrobiliśmy ci coś? – zapytał zbity z tropu Shawn.
- Oprócz wtargnięcia na nasz teren i uszczuplenia zapasów żywności? W sumie nic. A nie, jest jeszcze prośba o ochronę i zamieszkanie razem jako szczęśliwa, kochająca się grupka ludzi.
- Nie prosiłem o wpuszczenie nas do swojego domu na dłużej…
- A wczoraj to co?
- Mówię o dniu dzisiejszym – stwierdził Shawn. – To wy zaproponowałyście przeniesienie się razem na waszą działkę. Byłem gotów odejść stąd na zawsze, dopóki same nie zatrzymałyście nas przy furtce.
Kendra szła chwilę w ciszy, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Cóż… to był pomysł Marii, jeśli jeszcze na to nie wpadłeś.
- Wyobraź sobie, że domyśliłem się znacznie wcześniej – odparł chłodno mężczyzna. – Po prostu chciałem podziękować ci za to, że nie oponowałaś przeciwko temu pomysłowi wystarczająco gorąco, żeby nie doprowadzić do jego realizacji. Być może miałem też nadzieję na zakopanie topora wojennego, ale jak widać, były to tylko bezsensowne przypuszczenia naiwnego głupca.
- Nie jestem tak ufna, jak moja siostra.
- Ufność nie jest wadą. Zazwyczaj to właśnie ona pozwala na zawiązywanie prawdziwych i nierozerwalnych znajomości, które później rzutują na całą twoją przyszłość. Mogliśmy być groźnymi psychopatami, to prawda, ale od kiedy psychopaci podróżują po lesie razem z dwójką dzieci? To niedorzeczność. Jesteśmy ludźmi, tak samo jak wy. Każdy z nas potrzebuje w życiu społeczeństwa, do którego mógłby należeć. Co prawda, czasy mamy ciężkie, a zaraza jest bardzo niebezpieczna i wygląda na to, że zdziesiątkowała połowę populacji globu, jednak dlaczego mielibyśmy przez to zerwać z tym, co czyni nas ludźmi? Pozostając samotnymi jednostkami, nigdy nie odbudujemy tego, co zostało zniszczone na naszych oczach.
Nie odpowiedziała. Podążała przed siebie w milczeniu, zastanawiając się nad słowami Shawna. Czy naprawdę mogła zaufać temu mężczyźnie? Wydawał się godnym wiary człowiekiem, ale tata od zawsze powtarzał im, że nie należy nikogo oceniać po pozorach. Trzeba obserwować jego zachowanie, analizować decyzje, słuchać czyichś słów. I oddać się instynktowi. Temu, który tak bezbłędnie podpowiada sercu, jakie są intencje rozmówcy. Będzie miała się na baczności. Nie może dać się zwieść, jeśli kultura Shawna okazałaby się zwykłą maską.
Zatrzymała się. Coś tu było nie tak. Umarlaki, choć pozbawione narządów służących do myślenia, nigdy nie gromadzą się bez powodu. A tutaj było ich mnóstwo, wszystkie dobijały się do działki, bezskutecznie próbując przebić się przez masywny płot. Momentalnie uklękła i nakazała pozostałym zatrzymanie się.
- Co się stało? – zapytał zdziwiony Shawn.
- Ktoś jest w środku.

4 komentarze:

  1. Madziunia32 z zapytaj :)29 grudnia 2013 22:03

    Czyżby pierwsze spotkanie bohaterów? super!

    Jedna uwaga, w czasie gorączki jest zimno nie gorąco gdyż przy wysokiej temperaturze mamy drgawki oraz oddajemy więcej ciepła niż zwykle więc Jane powinno zrobić się ciepło po spadku gorączki a nie zimno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkiem przypadkiem trafiłam na Twojego bloga, szukałam czegoś ciekawego do poczytania właśnie post apo, TWD, jestem fanką, aż w końcu przywiało mnie z linku na forum (a przynajmniej tak mi się wydaje, teraz nie pamiętam, ale nieważne, bo zapisałam sobie w zakładkach ;)) Powiem, właściwie napiszę - WOW. Dawno nie czytałam tak dobrze napisanego opowiadania w takiej tematyce. Podoba mi się rozwiązanie z tymi prologami i to, jak powoli te historie się między sobą przeplatają. Bardzo fajne opisy, rzeczowe, trochę wulgaryzmów, ale nie przeszkadza mi to, chociaż w nieco innych opowiadaniach to bym linczowała. Postaci, które wykreowałeś, co prawda nie o każdej mogę coś jeszcze napisać, bo np. o Jessem, czy Jane nadal dużo nie wiadomo, ani w jaką stronę oboje pójdą. Aczkolwiek tło dziewczyny niezmiernie mi się podoba, mam nadzieję, że będzie walczyła do końca, jak się ogarnie przez rodzinną, właściwie, tragedię. Natomiast czekam aż Dale w końcu ukróci życie Rona, ugh, jego gadki będą mnie do końca dnia prześladować, naprawdę! Poza tym wydaje mi się, że Horny zostanie moim ulubieńcem, zaraz po Shawnie i Marii, ma coś w swojej charakterystyce, że chce się poznać dalej jego losy. Same achy i ochy, więc się przeczepię, bo właściwie rozdział, dwa rozdziały temu znalazłam małą literówkę, ale w tym momencie nie pamiętam, w którym miejscu, a nie chcę szukać teraz, bo tego komentarza do końca życia nie napiszę :D Życzę wytrwałości w pisaniu i mam nadzieję, że niedługo następny rozdział. Czyta się naprawdę wyśmienicie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy rozdział. Zapowiada się super opowiadanie. Jestem pod wrażeniem :). Życzę duuużo weny. Będę wpadać.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie jeśli masz czas i ochotę http://prosto-z-hogwartu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń